Niechęć świata nauki do współpracy z biznesem nie wynika ze złych intencji, tylko z konieczności skupienia się młodej kadry na rozwoju kariery naukowej w celu zapewnienia egzystencji macierzystej uczelni – mówi Luk Palmen, ekspert w dziedzinie komercjalizacji nowych technologii oraz klastrów.

ObserwatorFinanowy.pl: W ciągu najbliższych siedmiu lat Polska otrzyma potężny zastrzyk finansowy z UE na badania i rozwój (łącznie z programami regionalnymi na tzw. inteligentne specjalizacje będzie to 46 mld euro). Dotychczasowe doświadczenia z wydawaniem funduszy na projekty innowacje pokazują, że możemy mieć poważny problem z absorpcją tych pieniędzy, nie sądzi pan?

Luk Palmen: Polska jest wysoko postawionym krajem i społeczeństwem pod względem inwencyjności oraz ma ogromne wyczucie swoich 5 min w Unii. Nie spodziewam się zatem problemów z absorpcją środków, raczej postawiłbym pytanie: co z tego wydawania środków ma wyniknąć? Jeśli mówimy o innowacji, to chodzi o umiejętność wykorzystania pojawiających się szans i okazji na rynku, odczytywanie sygnałów i trendów i wstrzelenie się w nie z potencjałem, który mamy do dyspozycji. Myśląc o innowacjach, nie mam na myśli nowych wynalazków (w postaci technik lub technologii), których wejście na rynek jest forsowane za wszelką cenę i bez wcześniejszego zbadania pewnych zjawisk i zachowań konsumentów czy klientów (w tym przedsiębiorstw).

Nie każdy słuszny wynalazek staje się innowacją. Na przykład coś, co usprawnia urządzenie w ten sposób, że będzie ono żyć dłużej, nie będzie wymagało obsługi serwisowej ani części zamiennych, wydaje się być rozwiązaniem słusznym, lecz niechcianym. Takie rozwiązania powodują, że firmy mniej zarabiają. Dbanie o gospodarkę to nie kolejne „słuszne” wynalazki.

Czy w Polsce potrafimy rozróżnić rozwiązania słuszne od potrzebnych?

Reklama

Potrzebne rozwiązania, to takie, które kreują potrzeby, wychodzą naprzeciw pewnym oczekiwaniom i które są pożądane przez klientów (zarówno biznesowych, jak i zwykłych konsumentów). Czy jednak środki z UE będą wykorzystane w tych obszarach, gdzie przedsiębiorstwa i ludzie są aktywni, gdzie faktycznie pracuje się nad nowymi technologiami? I czy te badania nadają się do komercjalizacji na rynku, zatem czy jest na nie popyt? To pytanie na razie pozostanie bez odpowiedzi.

Może Pan podać kilka przykładów technologii potrzebnych? Wybraliśmy w nowej unijnej perspektywie finansowej aż 19 tzw. inteligentnych specjalizacji w regionach, zatem obszary poszukiwań nowych technologii też już mamy ściśle określone.

Te nowe inteligentne specjalizacje swoim zasięgiem pokrywają 70–80 proc. polskiej gospodarki. Polska wybrała jak najszerszą paletę możliwości wsparcia dla jak najszerszej grupy beneficjentów. W niektórych obszarach, które są wytypowane jako specjalizacje, aby uzyskać postęp technologiczny i prowadzić do produkcji konkretne aplikacje, trzeba wyłożyć na stół nie mniej niż 0,5 mld zł. Pojawia się zatem pytanie, czy te innowacje będą miały szansę w tych uwarunkowaniach technicznych i administracyjnych rozwijać się i zostać wdrożone…

Spójrzmy na medycynę, na obszar leków innowacyjnych. Przykładowo, potrzebne są badania kliniczne, koszty takiego przedsięwzięcia zaczynają się zwykle od 100 mln zł. To już są poważne pieniądze. Podobna sytuacja występuje w sektorze energetycznym czy też chemicznym. Dla realizacji zaawansowanych prac badawczych i demonstracyjnych potrzebne są często wielkie przedsiębiorstwa i wielkie budżety. W tej perspektywie finansowej gros środków jest przeznaczone na projekty z małymi i średnimi przedsiębiorstwami.

Fakt, że potrzebne są potężne kwoty, powinien ostudzić gorące czoła niektórych urzędników, którzy dokonywali wyboru naszych specjalizacji. W pewnych dziedzinach, w których dominuje kapitał wielkich koncernów, np. we wspomnianej przez Pana farmacji, powinniśmy sobie chyba darować poszukiwania innowacji. Nie mamy żadnych realnych szans!

Ten szeroki wachlarz specjalizacji daje nam szerokie pole do działania! Nie mamy jeszcze w Polsce do końca wykrystalizowanych specjalizacji, jesteśmy cały czas krajem rozwijającym się, w transformacji, chociaż jest wielu, którzy uważają, że po tych 25 latach należy z tym etapem budowy fundamentów raz na zawsze już skończyć. Przed wejściem do ery gospodarki innowacyjnej musimy jeszcze na pewno przejść przez fazę wielkich konsolidacji. W niektórych sektorach to już się dzieje, np. w przemyśle chemicznym. W niektórych branżach firmy się łączą, jak te z sektora automatyki przemysłowej, w innych pojawiają się średni liderzy, którzy przebili się na rynku ze swoim produktem i teraz rozszerzają produkcję, rosną i stają się wielkimi korporacjami. Oni wkrótce osiągną pewną masę krytyczną. Stoją przed wyzwaniem dywersyfikacji struktury finansowej, zdobywając na zewnątrz środki na nowe projekty biznesowe na arenie międzynarodowej. Pułapką jest myślenie, że obecny rozwój gwarantuje ich samowystarczalność finansową na wiele lat naprzód.

Zatrzymując się przy temacie konsolidacji – poza Doliną Lotniczą na Podkarpaciu i kilkoma najbardziej znanymi klastrami nie mamy wielu takich przedsięwzięć. Przedsiębiorcy nie chcą się jednoczyć, działać wspólnie, oskarżają się o wykradanie sobie pomysłów, rozwiązań technologicznych. Boją się dzielić swoimi doświadczeniami. Jak to przezwyciężać?

Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową już od 14 lat wspiera procesy promocyjne w zakresie budowy klastrów. Również w swojej pracy jako konsultant i doradca wiele czasu poświęciłem zaszczepieniu idei klastrowości w Polsce. Nie poprzez formalne budowanie spółek klastrowych, lecz na początku jako pewną filozofię robienia wspólnie biznesów. I to podejście sprawdziło się w różnych sytuacjach, np. pewna grupa przedsiębiorców, nie będąc w klastrze, zachowywała się tak, jakby w nim byli. Korzystali z podobnych potencjałów, surowców, zasobów i konkurowali na wspólnych rynkach.

Klastry są rozwiązaniem, które daleko wykraczają poza proste relacje klient-dostawca. Dają one nowe szanse na rynku, wzmacniają potencjał, są miejscem refleksji i wymiany doświadczeń, nowych praktyk i wiedzy. Ta wymiana wiedzy czasami faktycznie niesie ryzyko kradzieży własności intelektualnej. Dlatego tak bardzo potrzeba edukacji i budowy dynamicznego ekosystemu, który dobrze chroniłby nie tylko własność w postaci patentów, ale również know-how.

Z naszego doświadczenia wynika, że jeśli ktoś przychodzi do nas z innowacyjnym pomysłem, to należy być pewnym, że nad takim samym lub podobnym rozwiązaniem pracuje jeszcze co najmniej 10 innych wynalazców. Stawką w tej grze jest zatem czas. Klastry mają natomiast już sprawdzone środowisko biznesowe, ludzie się tam znają i czasem wystarczy jeden telefon zamiast kilku miesięcy żmudnych negocjacji, by się dogadać.

Czy poza środkami unijnymi Polska ma rozwinięte narzędzia finansowe do obsługi innowacji?

W Polsce działa ponad 80 akceleratorów i funduszy kapitału zalążkowego, które analizują pomysły i budują wokół ciekawych rozwiązań małe ekosystemy. Wśród nich 10 pracuje w ramach programu Bridge Alfa. Jest on współrealizowany z Narodowym Centrum Badań i Rozwoju. Polski rynek kapitału wysokiego ryzyka wyspecjalizowany we spieraniu nowych technologii i rozwoju młodych innowacyjnych firm to oprócz powyższych organizacji również fundusze kapitałowe, które zaangażują swój kapitał w kolejnych rundach finansowania rozwoju projektu biznesowego.

Przykładem są fundusze uruchomione przez przedsiębiorstwa, np. przez KGHM TFI, czy też ponad 50 funduszy zrzeszonych w Polskim Stowarzyszeniu Inwestorów Kapitałowych. Mamy też w Polsce wiele firm z nadwyżką finansową, które szukają ciekawych projektów. Mówi się, że na kontach bankowych firm leży zamrożonych 281 mld zł. Te oszczędności są wynikiem niedoszłych transakcji biznesowych (na podstawie raportu „Kapitał społeczny i zaufanie w polskim biznesie 2015”, Rzetelna Firma). Proszę zobaczyć, jak wielki jest ten uśpiony potencjał do wykorzystania.

Pan mówi o budowie fundamentów pod ekosystemy inwestycyjne w Polsce, podczas gdy świat mówi już o systemach doskonałych, samofinansujących się. Nie dość, że dołączamy do wyścigu nowych technologii na kolejnym okrążeniu, to jeszcze z zadyszką. To prawdziwy poligon, a my nie mamy nic do obrony. Nasi brokerzy innowacji dopiero się uczą promować uczelnianie wynalazki. Biznes nie ufa nauce, a nauka biznesowi…

Brokerzy to był pomysł Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego i jest to naklejka przylepiona do systemu, który już istniał. Od wielu lat na uczelniach działają bowiem centra innowacji i transferu technologii, które były wspomagane przez kolejne instrumenty wsparcia w ramach projektów trwających od kilku miesięcy do trzech lat. W ten sposób trzymaliśmy pasjonatów, często młodych ludzi, pod kroplówką finansową, aż powoli ich entuzjazm zgasł. Polska nie miała dotąd odwagi, aby konsekwentnie i systemowo wspierać tego typu centra. To był błąd.

Mnożenie bytów – agencji rozwoju, parków technologicznych, inkubatorów itd. – doprowadziło do tego, że te instytucje, dbając o własne przetrwanie, zaczęły powielać swoje zadania, skupiając się na tych samych grupach docelowych. Mamy kilkaset instytucji z tzw. otoczenia biznesu. Zamiast skupić się na profesjonalizacji systemu wsparcia, doprowadziliśmy do rozproszenia i dublowania działalności. Nikt nie pomyślał, że przez takie rozdrobnienie projektów nie powstanie kapitał instytucjonalny w Polsce. Skonsumowaliśmy środki, odhaczyliśmy kolejne wskaźniki. W efekcie fundamenty, na których budujemy obecnie kolejne warstwy krajowego systemu innowacji, są wciąż bardzo słabe.

Nie uważam natomiast, by ludzie biznesu i nauki w Polsce nie ufali sobie wzajemnie. Jednostki naukowe i przedsiębiorstwa współpracują na co dzień. Owszem, słyszymy czasem o niewdrożonych wskutek opóźnień administracyjnych czy też nieporozumień projektach, ale są też setki przykładów, które pokazują, że warto współpracować przy opracowaniu i wdrożeniu innowacyjnych rozwiązań.

Pieniądze na rynku są. Infrastruktura też, zatem czego nam jeszcze brakuje?

Martwi mnie ogromna luka pokoleniowa na polskich uczelniach. Bardzo duży procent kadry profesorskiej lada moment odejdzie na emerytury i nie ma kim ich zastąpić. W ostatnich latach kadra średnia, głównie z uwagi na restrukturyzację szkolnictwa wyższego, szukała pracy poza murami uniwersytetów, została wchłonięta przez biznes lub tak zdołowana przez przełożonych, że wyjechała za granicę. Jest zbyt mało młodych naukowców z tytułem doktora lub nawet doktorantów, by utrzymać odpowiednie wskaźniki i kierunki nauczania na uczelniach.

Przez najbliższe siedem lat czeka nas więc masowa produkcja habilitacji albo śmierć niektórych kierunków i specjalizacji na uczelniach. Niechęć świata nauki do współpracy z biznesem nie wynika obecnie ze złych intencji kadry naukowej, tylko z braku ludzi do pracy i z konieczności skupienia się młodej kadry na rozwoju kariery naukowej w celu zapewnienia egzystencji macierzystej uczelni.

Chcę podkreślić, że mając od 1996 roku kontakt z Polską i mieszkając w niej już od ponad 16 lat, jestem świadkiem ogromnych zmian, które tu zachodzą. Zarówno polskie firmy, jak i jednostki naukowe, potrafiły radzić sobie z dynamicznie zmieniającą się sytuacją gospodarczą. Każda bariera okazała się kolejną szansą na rozwój. Tak jak mówiłem na początku rozmowy, inwencyjności nam nie brakuje, być może czasem trochę szczęścia i odwagi, aby przekładać inwencję w innowację.

Luk Palmen od ponad 10 lat zajmuje się doradztwem i coachingiem w zakresie zarządzania innowacjami, MŚP, klastrami oraz komercjalizacji technologii. Jest członkiem rad nadzorczych spółek technologicznych oraz ekspertem w funduszu zalążkowym Akcelerator Technologiczny Gliwice. Autor i współautor praktycznych przewodników w zakresie komercjalizacji technologii oraz klastrów. Od 2011 roku jest menedżerem Klastra Silesia Automotive.