Na 25 października zaplanowano na Ukrainie wybory lokalne. Własne wybory odwołały natomiast – a oficjalnie przeniosły na przyszły rok – separatystyczne republiki w Zagłębiu Donieckim. – To bezpośredni rezultat skoordynowanych działań Ukrainy i partnerów Kijowa na rozmowach w Nowym Jorku i Paryżu – komentował prezydent Petro Poroszenko. Sukces Kijowa i ustępstwo ze strony rosyjskich kuratorów separatystów jest efektem ostatniej rundy rozmów grupy normandzkiej. Ceną jest jednak zgoda Ukrainy na zamrożenie konfliktu na wschodzie Ukrainy i niepodgrzewanie atmosfery wokół Krymu, od miesiąca blokowanego przez Tatarów krymskich i ukraińską skrajną prawicę.
O deeskalacji na Wschodzie świadczy skuteczne wycofywanie broni o kalibrze mniejszym niż 100 mm (plus moździerze o kalibrze do 120 mm). Jest ona obecnie przenoszona na odległość powyżej 15 km od zajmowanych do tej pory pozycji. W ten sposób ma powstać 30-kilometrowa strefa zdemilitaryzowana. Pierwszy etap ma się dziś zakończyć. Drugi potrwa kolejne 24 dni. – Wejście w życie tego porozumienia, według mnie, może świadczyć o zakończeniu wojny. Mam nadzieję, że wszystkie lokalne starcia z użyciem broni palnej będą szybko identyfikowane i powstrzymywane – mówił Denys Puszylin, przedstawiciel samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej w grupie kontaktowej.
OBWE, które monitoruje cały proces, informuje, że obie strony niechętnie wywiązują się z ustaleń. 15 października przedstawiciel organizacji przekonywał, że w niektórych punktach znajduje się uzbrojenie, które powinno zniknąć już rok temu. Mówił o tym rzecznik misji monitorującej OBWE Michael Bociurkiw (chodzi o broń artyleryjską kalibru 122 i 152 mm, która powinna zostać wycofana na podstawie poprzedniego porozumienia). Innym incydentem było pojawienie się w Zagłębiu Donieckim zestawów TOS-1 Buratino o kalibrze 220 mm, które są produkowane tylko w Rosji i nigdy nie były eksportowane na Ukrainę (odkryty pod koniec września niedaleko Ługańska TOS-1 podczas negocjowania wycofania broni stał się argumentem w rękach Ukraińców, bo dowodził bezpośredniego zaangażowania Moskwy w konflikt).
Mimo takich wydarzeń, analizując sytuację na wschodzie Ukrainy, można uznać, że od pierwszego września do dziś w regionie panuje względny spokój. Rosji nie zależy na eskalowaniu konfliktu. Zaangażowana jest w naloty na pozycje przeciwników prezydenta Syrii Baszara al-Asada. Pojawiły się nawet informacje o werbowaniu na terenie Zagłębia Donieckiego ochotników do ewentualnej fazy lądowej operacji syryjskiej. Gra o wpływy na Bliskim Wschodzie przyćmiła znaczenie Donbasu.
Reklama
W efekcie republiki separatystyczne mogą funkcjonować podobnie jak położone na terenie Mołdawii Naddniestrze. Nieuznawane przez nikogo, powoli się wyludniające, niemogące swobodnie uczestniczyć w wymianie zagranicznej, choć wciąż straszące swoim przerośniętym potencjałem wojskowym. Przy czym zarówno Doniecka Republika Ludowa, jak i Ługańska Republika Ludowa odziedziczyły w zwulgaryzowanej wersji styl, w jakim polityka bywa uprawiana na Ukrainie. Jak pisał w jednej ze swoich analiz Ośrodek Studiów Wschodnich, w DRL i ŁRL ścierają się interesy wielu grup biznesowo-przestępczych.
Intensywność sporów jest przy tym odwrotnie proporcjonalna do poziomu napięcia na froncie. Im spokojniej, tym są one gorętsze. Władze w Kijowie liczą, że parapaństwa w warunkach zawieszenia broni same będą się degenerowały. Ta teza ma potwierdzenie w liczbach. Od początku rebelii, czyli od wiosny 2014 r., z terenów DRL i ŁRL wyemigrowało 30 proc. mieszkańców (2 mln ludzi, z czego 1,3 mln przeniosło się na stronę kontrolowaną przez Ukrainę, a 700 tys. – do Federacji Rosyjskiej).
O prawdziwe zamiary separatystów zapytaliśmy Siarhieja Kizimę, politologa z Akademii Zarządzania przy prezydencie Białorusi. Kizima to człowiek władz, ale ponieważ w Mińsku permanentnie toczą się rozmowy przedstawicieli skonfliktowanych stron, dobrze się orientuje w sytuacji. – Separatyści walczą o życie. O to, by nie spędzić jego reszty w ukraińskim więzieniu. Naddniestrzem być nie chcą, ale wiedzą też, że Rosja ich do siebie nie przyłączy. Są gotowi pozostać w składzie Ukrainy, ale chcą gwarancji bezpieczeństwa, a także ustępstw politycznych i gospodarczych – mówi.
Teoretycznie wszystkie te gwarancje są zapisane w porozumieniach mińskich. Ich pełna realizacja zakłada zarówno specjalny status dla niekontrolowanych przez Kijów obszarów Zagłębia Donieckiego, jak i amnestię dla tych rebeliantów, którzy nie są sprawcami zbrodni wojennych. Tyle że trudno oczekiwać, by ukraiński parlament uchwalił przepisy, które objęłyby taką amnestią przywódców DRL i ŁRL: Ołeksandra Zacharczenkę i Ihora Płotnyckiego. Już teraz drobne nawet zmiany w prawie, np. umożliwiające przyznanie Donbasowi specjalnego statusu, są gwałtownie oprotestowywane przez prawicową opozycję.
– Jeśli oni chcą narzucić Ukrainie te enklawy i nadać im prawo weta na politykę zagraniczną Kijowa, to postawi się płot i oni będą żyć po swojemu, a Ukraina po swojemu. Jest i drugi wariant: może faktycznie jest jakiś tajny układ: „My wam oddajemy Donbas, a wy de facto uznajecie aneksję Krymu. I robimy przerwę” – spekulował na antenie rosyjskiego Radia Swoboda lokalny polityk z ukraińskiego Mariupola (obwód doniecki) Petro Andriuszczenko.
Z wrześniowego sondażu Centrum Razumkowa wynika, że 34 proc. Ukraińców domaga się kontynuacji tzw. operacji antyterrorystycznej (ATO) aż do pełnego przejęcia przez Ukrainę kontroli nad zajmowanymi przez separatystów terenami. 28,5 proc. ankietowanych chce, by nadać DRL i ŁRL specjalny status w składzie Ukrainy, 20 proc. oczekuje zaś formalnego oddzielenia ich od państwa. Z kolei wśród mieszkańców kontrolowanej przez Kijów części Donbasu 55 proc. popiera specjalny status, 16 proc. – kontynuację ATO, 6 proc. zaś – separację. ©

>>> Czytaj też: Polska rozkoszuje się „joyflacją”. Ceny spadają, gospodarka kwitnie