- Podczas zwołanego w tym tygodniu czterodniowego spotkania chińskich partyjnych liderów w sprawie przyszłości gospodarki kraju największy news może dotyczyć dzieci - pisze w felietonie dla Bloomberga Adam Minter.

Według doniesień tamtejszych mediów rząd może być gotowy na rozluźnienie osławionej polityki "jednego dziecka" i pozwolenie rodzicom w Chinach na posiadanie „dwójki”.

Zmiana ta może się wydawać zwycięstwem praw człowieka w Chinach, w których reprodukcyjna wolność była jak dotąd mocno ograniczona. Tak też rzeczywiście jest. Jednak rząd ma na myśli bardziej praktyczne względy. Populacja Chin w wieku produkcyjnym zaczęła się kurczyć w 2012 roku, a w 2050 roku na jednego emeryta będzie pracowało już tylko 1,6 pracownika – wynika z opublikowanego w 2013 roku raportu pracowni badawczej Paulson Institute. To sytuacja porównywalna do tych, które występują w starzejących się i wolno rosnących gospodarkach Japonii i Singapuru. W odpowiedzi na tę tendencję rząd chce wywołać „baby boom”.

Niestety w tym momencie nawet polityka „dwojga dzieci” może się okazać niewystarczająca. Większość Chińczyków spoza wielkich aglomeracji już w tej chwili ma dwoje, a czasami nawet więcej dzieci. Tymczasem niedawne częściowe zniesienie ograniczenia „jednego dziecka” w kilku miastach nie skłoniło znaczącej liczby wielkomiejskich par do posiadania kolejnego potomka.

Powody takiego stanu rzeczy w Chinach nie są niezwykłe: wraz z bogaceniem się społeczeństw i nasilaniem urbanizacji, pary coraz częściej decydują się na niewielką liczbę dzieci. Jedno z badań z 2012 roku pokazało, że pomiędzy 2000 a 2005 rokiem na obszarach zurbanizowanych zanotowano spadek współczynnika reprodukcji netto we wszystkich, poza trzema, chińskich prowincjach. Rząd mógłby spróbować sprawniej egzekwować przestrzegania zasad udzielania urlopów macierzyńskich i zapewnić lepsze i bardziej hojne świadczenia na opiekę nad dziećmi. Jednak te działania nie przyniosły spodziewanych rezultatów w Japonii i Singapurze, więc nie ma powodów, by spodziewać się lepszych efektów w Chinach.

Reklama

Potrzebne są bardziej drastyczne rozwiązania. Pierwszym krokiem powinno być wyrzucenie na złom polityki kontroli populacji w ogóle. Chociaż całkowita płodność w długiej perspektywie zmniejsza się, podniesienie limitu na posiadane dzieci dla całej populacji może zachęcić do większej „produkcji” przynajmniej ludność z obszarów wiejskich. To co Chiny muszą naprawdę zrobić to rozwiązanie problemu, z którym tak długo walczyła Japonia, a mianowicie - import pracy.

Sprowadzanie imigrantów do najludniejszego kraju świata może wydawać się szalone, ale takie nie jest. Chiny są obecnie miejscem przebywania licznej populacji imigrantów, włączając w to setki tysięcy Afrykanów (głównie handlowców) w Kantonie, około 30-40 tys. arabskich kupców w hubie handlowym Yiwu oraz setek tysięcy Amerykanów, Japończyków i Europejczyków – z których wielu pracuje nielegalnie jako eksperci i przedstawiciele kreatywnych zawodów.

Jednak być może istotniejsza jest szybko rosnąca populacja pracowników z krajów Azji Południowo-Wschodniej, którzy pracują w fabrykach na południu Chin i będących odpowiedzią na spadek podaży siły roboczej z wiejskich obszarów Państwa Środka. Nie istnieją wiarygodne dane co do ich liczby. Według sierpniowego raportu śledczego Reutersa, w mieście Dongguan, jednym z najbardziej znanych ośrodków przemysłowych w kraju, znajduje się co najmniej 30 tys. nielegalnych pracowników, z których większość pochodzi z państw południowo-wschodniej Azji (w ciągu ostatnich 4 miesięcy osobiście widziałem pracowników z Birmy pracujących nielegalnie w fabrykach recyklingu w prowincji Guangdong. Chińscy urzędnicy nie chcą się przyznać do skali napływu (prawdopodobnie w związku z korupcją w którą jest wmieszana napływowa ludność), ale krajowe media przyznają, że liczba imigrantów w ostatnich latach znacznie wzrosła.

Pytanie brzmi: jak sformalizować i rozwinąć trend, który został właśnie zapoczątkowany? W ostatnich latach Chiny otworzyły swoje granice dla wysoko wykwalifikowanych przybyszów z zagranicy. Jednak tak jak w przypadku większości krajów Azji Wschodniej Państwo Środka nie jest heterogenicznym miejscem, a mieszkańcy i przywódcy pozostają nieufni w stosunku do obcych. Chociaż istnieje procedura naturalizacji, to jest rzadko stosowana, z wyjątkiem przypadków małżeństwa osób, które mają wysoki wkład w rozwój chińskiego społeczeństwa.

Szanse na zmianę tych reguł są niewielkie. Jednak Chiny mogą poczynić mniej drastyczne kroki, zaczynając od wprowadzenia programów dla pracowników okresowych dedykowanego dla przemysłu. Wraz ze zbliżaniem się IO w 2020 roku Japonia próbuje wprowadzić podobne zmiany, zezwalając wykwalifikowanym pracownikom budowlanym na czasowy pobyt. Chiny mogłyby zastosować ten mechanizm do dolnych rejonów spektrum pracy.

Zakładając, że rząd ustanowi dający się wyegzekwować standard w zakresie warunków pracy i wysokości płac i jeśli byłby on wystarczająco wysoki, oficjalny program wizowy dla pracowników mógłby uczynić Chiny miejscem przeznaczenia dla ogromnej populacji migrantów zarobkowych, obecnie pracujących głównie nielegalnie w takich miejscach jak Malezja i Tajlandia. Byłaby to dla nich duża przewaga – chińskie przedsiębiorstwa mogłyby przechwycić część siły roboczej z firm z Azji Południowo-Wschodniej, z którymi coraz ostrzej konkurują. Wraz ze wzrostem automatyzacji pracy i spadkiem zapotrzebowania na niewykwalifikowaną siłę roboczą, program mógłby zostać rozszerzony o pracowników sektora usług, od kelnerów do pielęgniarek.

Chiny będą musiały zmierzyć się podobnie jak inne jednorodne etnicznie kraje z problemem akceptacji coraz intensywniej napływających cudzoziemców. Relatywny poziom tolerancji, z jakim w Chinach spotykają się ekspatrianci i pracownicy z zagranicy sugeruje, że przynajmniej pewien poziom imigracji do tego kraju jest możliwy. Rząd powinien w pierwszej kolejności wytłumaczyć obywatelom, dlaczego taki proces może okazać się niezbędny. Odpowiednia doza edukacji pewnego dnia może się okazać tak samo ważna, jak zniesienie znienawidzonej polityki „jednego dziecka”.

>>> Polecamy: Przełom, który może odmienić globalną gospodarkę. To może być największa rewolucja od 250 lat