Ministerstwo Zdrowia chce zwiększyć liczbę miejsc na kierunkach lekarskich na akademiach medycznych. Nawet o 15 proc., i to już od przyszłego roku. – Dziś mamy sytuację, w której uczelnie kształcą więcej cudzoziemców niż rodzimych studentów. W niektórych przypadkach ta relacja wynosi pół na pół – mówił minister zdrowia Konstanty Radziwiłł na komisji sejmowej. Zapowiada również przywrócenie stażu podyplomowego. Równolegle planuje przekonać resort nauki i finansów, by zwiększyły finansowanie kształcenia lekarzy.

W tym roku na uczelniach medycznych przewidziano 3,5 tys. miejsc dla studentów z Polski, których kształcenie opłaca państwo. – W zeszłym roku na ten cel przeznaczono 1,575 mld zł – informuje Milena Kruszewska, rzecznik Ministerstwa Zdrowia.

Zdaniem uczelni to za mało. Według wyliczeń władz białostockiego uniwersytetu medycznego dotacja pokrywa ok. 70 proc. kosztów.

– Tyle nie wystarcza, jeśli zakłada się wyszkolenie studenta na światowym poziomie – wyjaśnia prof. dr hab. n. med. Marek Ruchała, rzecznik prasowy Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.

Obok studentów z Polski uczelnie przyjęły rok temu ponad 1,5 tys. cudzoziemców. W sumie uczy się ich ponad 6,5 tys. Dla placówek to roczny dochód na poziomie prawie 270 mln zł.

Reklama

Umiędzynaradawianie akademii od lat budzi jednak kontrowersje. Padają pytania, czy kształcenie nie odbywa się kosztem studentów polskich? Kadra jest ta sama i miejsca na praktyki w szpitalu musi starczyć także dla grup anglojęzycznych. Ci, jak podkreślał sam minister zdrowia, potem i tak wyjeżdżają z Polski.

Uczelnie widzą to inaczej. – Dzięki przychodom uzyskiwanym ze studentów zagranicznych możemy stale się rozwijać. Na przykład w 2017 r. otworzymy nowoczesne centrum symulacji (student nie potrzebuje „żywego” pacjenta, by przećwiczyć ratowanie życia, dostanie fantom) – komentuje Ruchała. Dodaje, że w Poznaniu kształci się obecnie 900 cudzoziemców.



– Z tych przychodów uczelnia się utrzymuje i rekompensuje niewystarczającą dotację – potwierdza prof. Lech Chyczewski, rzecznik białostockiej placówki.

Tu roczna opłata w przypadku studenta anglojęzycznego wynosi 9 tys. euro (czesne za pierwszy rok jest wyższe i sięga 10,4 tys. euro). Na kierunku lekarskim w języku angielskim studiuje obecnie 266 osób. Łatwo policzyć, że dzięki temu do budżetu trafia ponad 10 mln zł. W Lublinie przyjmowanych jest rocznie ok. 200 studentów zagranicznych. Dla polskich na studiach stacjonarnych przewidzianych jest 240 miejsc. W Warszawie ze 150 nowo przyjętych osób z zagranicy dochód wynosi ponad 6 mln zł rocznie.

Dla bogatych krajów Polska stała się źródłem wysokiej jakości kadry medycznej. W Skandynawii na przykład kształcenie jest drogie. Polska nie tylko jest tańsza, ale jeszcze ma dobrą opinię w kwestii poziomu nauczania. Z Norwegii przyjeżdża najwięcej osób (jest ich 1409). Szwedów jest 1150 (drugie miejsce). Na trzecim znaleźli się studenci z Arabii Saudyjskiej, których jest 737.

Rektorzy przekonują, że studenci z zagranicy nie są przeszkodą w przyjmowaniu większej liczby Polaków. Maciej Hamankiewicz, szef Naczelnej Izby Lekarskiej, przyznaje, że w apelu do nowego ministra zdrowia na pierwszym miejscu znalazł się właśnie postulat dotyczący kształcenia lekarzy. Jako jedno z rozwiązań podaje m.in. zmniejszenie liczby miejsc dla przyszłych dentystów. – Liczba stomatologów jest wystarczająca, nie ma więc potrzeby zwiększać puli dla nowych kandydatów. Brakuje natomiast odpowiedniego zabezpieczenia finansowego dla leczenia ich pacjentów ze środków publicznych – uważa Hamankiewicz.

Z danych Naczelnej Izby Lekarskiej wynika, że sytuację na rynku poprawiłoby zwiększenie co roku liczby przyjętych studentów o 320 osób. Obecnie na 1 tys. mieszkańców przypada 2,2 lekarza, co nas plasuje w ogonie Europy. Średnia dla UE to 3, 4 lekarza na 1 tys.

Eksperci zauważają jednak, że samo zwiększenie limitów też nie jest lekarstwem, nawet jeżeli minister finansów zgodzi się przeznaczyć na ten cel pieniądze. Powód? Wąskim gardłem są szpitale kliniczne, gdzie wiedzę teoretyczną na praktyczną zamieniają przyszli lekarze (szczególnie ci z V i VI roku). Problem polega na tym, że brakuje dla nich nauczycieli.

>>> Czytaj też: Jak w Polsce poprawić sytuację demograficzną? Odpowiedzi udziela nam Białoruś