Nieprawidłowo skonfigurowana baza danych sprawiła, że w Stanach Zjednoczonych wyciekły w internecie dane 191 milionów amerykańskich wyborców.

Dostępne stały się imiona i nazwiska, numery telefonów, daty urodzenia, adresy e-mailowe oraz informacje o zatrudnieniu obywateli z 50 stanów.

Wszystko odkrył niezależny informatyk z Teksasu zajmujący się badaniem bezpieczeństwa systemów informatycznych. Chris Vickery podkreślił, że nikt nie chce wziąć odpowiedzialności za pozostawienie w internecie 300 gigabajtów informacji dotyczących amerykańskich wyborców. Vickery w rozmowie telefonicznej z mediami zaznaczył, że upublicznił szczegóły swojego odkrycia po to, by ostrzec i pokazać skalę tego problemu. FBI odmówiło komentarza w tej sprawie.

Uzyskane w ten sposób informacje mogą posłużyć przestępcom do rożnego rodzaju oszustw. W USA dane publiczne wyborców nie są zastrzeżone i służą m.in. politykom do rozsyłania materiałów propagandowych. Każdy amerykański stan ma w tej kwestii swoje wewnętrzne regulacje. Informatyk z Teksasu uważa, że niedopuszczalnym jest fakt jednorazowego wycieku informacji, które w jednym miejscu gromadzą dane o 191 milionach osób.

>>> Czytaj też: Bankructwo Grecji byłoby lepszym rozwiązaniem niż jej ratowanie. Kryzys powróci

Reklama