Ukraiński parlament zdecydował się przedłużyć na kolejny rok wygasające moratorium na obrót ziemią rolną, jednak walka o kontrolę nad jednymi z największych na świecie zasobów czarnoziemu dopiero się zaczęła.

Około 15 proc. Ukraińców jest właścicielami udziałów w polach zlikwidowanych kołchozów – w ich rękach jest w sumie około 11 mln ha, w tym najatrakcyjniejsze zasoby czarnoziemu. Wielkość przeciętnego udziału to obecnie 4 ha. Tej ziemi nie można sprzedawać.

Moratorium na sprzedaż ziemi rolnej wprowadzono w Ukrainie w 2002 r. początkowo na trzy lata. Po upływie pierwotnego terminu wielokrotnie je przedłużano, nowelizacja ukraińskiego kodeksu gruntowego z 2012 zakładała, że będzie ono obowiązywało do 1 stycznia 2016 r. Potem miała zapanować wolna amerykanka.

W kolejce po czarnoziem już od dłuższego czasu ustawiają się ukraińscy oligarchowie. Nic dziwnego, sektor rolno-spożywczy to w warunkach wojny i kryzysu gospodarczego jedno z najpewniejszych źródeł dochodów ukraińskiej gospodarki – eksport produktów rolno-spożywczych w 2014 r. przyniósł 16,7 mld dol., czyli 31 proc. ogólnej kwoty eksportu. W ciągu pierwszych trzech kwartałów 2015 roku sektor rolno-spożywczy dał już 36 proc. ogólnej kwoty przychodów z eksportu, sięgając wartości 10,2 mld dol.

Ziemia – towar jak inne

Reklama

Ukraiński prezydent-oligarcha Petro Poroszenko i przedstawiciele wielkich producentów rolnych chcą uwolnienia rynku ziemi. Postulat skasowania moratorium Poroszenko zgłosił w kwietniu podczas posiedzenia Narodowej Rady Reform.

– Prezydent zwrócił uwagę że kwestia uruchomienia rynku ziemi jest jedną z ważniejszych w procesie reformowania sektora rolnego – relacjonował Dmitrij Szymkiw, wiceszef administracji prezydenta.

– Trzeba w końcu znieść moratorium. Ziemia powinna być towarem takim samym jak inne – przekonywał w wywiadzie udzielonym ukraińskim mediom w sierpniu syn prezydenta i jednocześnie deputowany Aleksiej Poroszenko.

Zwolennicy wolnego rynku ziemi przekonują, że utrzymanie moratorium jest w interesie agroholdingów, które dzięki temu, że obrót gruntami został wstrzymany, mogą je dzierżawić od właścicieli po śmiesznych cenach – płacony przez nie czynsz dzierżawny za 1 ha ziemi to dziś przeciętnie raptem 300–400 hrywien za rok, czyli 12–15 dol.

Organizacje producentów rolnych szacują, że gotowych sprzedać swoją ziemię jest dziś 10–15 proc. posiadaczy gruntów. W ocenie ekonomisty Andrieja Martyna, zwolennika wolnego obrotu ziemią rolną, byliby oni skłonni pozbyć się jej po cenie 20 tys. hrywien, czyli około 800 dol./ha. Inne wielkości podaje Andriej Koszil, szef Związku Ziemskiego Ukrainy. Jego organizacja przeprowadziła sondażowe badania, z których wynika, że właściciele byliby skłonni sprzedać grunt po cenie 5–10 tys. dol./ha.

Mimo moratorium już dziś tysiące hektarów ukraińskiej ziemi rolnej znalazły się we władaniu zagranicznych podmiotów.

430 tys. ha dzierżawi za pośrednictwem firm zależnych grupa inwestycyjna NCH Capital z USA, Cargill ma 5 proc. udziałów w uprawiającym 670 tys. Ha, największym działającym w Ukrainie agroholdingu Ukrlandfarming, a holding Glencore International kontroluje za pośrednictwem zależnej spółki 80 tys. ha pól.

>>> Czytaj też: Ropa tania jak woda mineralna. Cena baryłki ropy jest najniższa od 12 lat

Biedni stracą wszystko

Zdaniem krytyków otwarcie rynku ziemi spowoduje wywłaszczenie za bezcen milionów Ukraińców mieszkających dziś na wsi. W opinii Anatolija Hrycenki, lidera sprzeciwiającej się wolnemu rynkowi ziemi rolnej partii Obywatelska Pozycja, na wygaśnięciu moratorium najbardziej skorzystaliby oligarchowie.

„Oligarchiczne rodziny znają realną (nie kryzysową) wartość ukraińskich gruntów, i tylko one mają teraz pieniądze, żeby je masowo skupować po 500–100 dol./ha, więc cichaczem już liczą swoje przyszłe zyski. A one będą gigantyczne – setki miliardów. Ktoś te setki miliardów zarobi, czyli ktoś je na pewno straci. Stracą rzecz jasna mieszkańcy wsi. Władza zawczasu zadbała o masowe zubożenie ludzi – przez trzykrotną dewaluację hrywny (w ciągu ostatniego półtora roku oficjalny kurs ukraińskiej waluty spadł z 8 do 24 hrywien za 1 dol. – przyp. red.), poprzez wielokrotny wzrost cen i taryf. Z własnego doświadczenia rozmów z ludźmi wiem: teraz bardzo trudno przestrzegać-namawiać mieszkańców wsi, żeby nie sprzedawali za bezcen swojej ziemi – faktycznie swojego dobrobytu i swojej przyszłości, kiedy im równocześnie obiecują wypłacić natychmiast 2–4 tys. dol. za 4 ha ziemi” – komentował na facebooku.

O tym, że cena uzyskiwana za ziemię rolną wypuszczoną na rynek może być rażąco niska, mówią też rządowe szacunki podawane przy okazji ogłoszenia planów sprzedaży prawie 11 mln ha gruntów rolnych znajdujących się dziś we władaniu instytucji i firm państwowych. Budżet państwa miałby za nie otrzymać 3 mld dol., czyli… około 270 dol./ha.

Rynek czy bazar?

We wrześniu premier Arsenij Jaceniuk polecił resortom rozwoju gospodarczego i handlu oraz rolnictwa, a także Państwowej Służbie Ukrainy do spraw Geodezji, Kartografii i Katastru (Derżheokadastr) przygotowanie pakietu ustaw regulujących reguły rynku ziemi.

– Z obowiązującymi dziś przepisami będziemy mieli nie rynek ziemi, ale bazar ziemi. Nie mamy prawa dopuścić do tego, by ziemia została rozdrapana i żeby pojawili się landlordowie. Najpierw pakiet ustaw i tworzenie bazy dla pełnowartościowego rynku ziemi, a dopiero potem rynek. Innego wyjścia nie ma – cytowały ukraińskiego premiera agencje prasowe.

Według Jaceniuka przed wprowadzeniem wolnego obrotu gruntami rolnymi trzeba będzie dokonać inwentaryzacji ziemi, wprowadzić ograniczenia obszarowych dla gruntów znajdujących się bezpośrednio lub pośrednio we władaniu jednej osoby i ograniczenia podmiotowe. Prawo własności ziemi rolnej powinno przysługiwać wyłącznie obywatelom Ukrainy, zaś transakcje powinny się odbywać za pośrednictwem państwowej agencji w drodze organizowanych przez nią przetargów.
Dla kogo ziemia, zdecyduje państwo

Budowanie uprzywilejowanej pozycji oligarchów na rynku ziemi rolnej już się zaczęło. Derżheokadastr wystąpił jesienią z propozycją wprowadzenia obowiązkowych przetargów w przypadku przekazania przez obywateli należących do nich udziałów w ziemi rolnej w dzierżawę podmiotom gospodarczym.

– Wszystkie grunty, które będą przekazywane dla prowadzenia działalności gospodarczej, będą oferowane wyłącznie na przetargach – zapowiedział szef urzędu Maksim Martyniuk.

Formalnie ma to zapobiec wymuszaniu zawierania umów na niekorzystnych warunkach, faktycznie jednak po prostu uniemożliwi rozwój nowych gospodarstw farmerskich, które mogłyby zacząć funkcjonować na rynku rolnym, oferując w transakcji wiązanej świadczenia niepieniężne na rzecz właścicieli ziemi bądź lokalnych społeczności. Lokalny farmer mający status podmiotu gospodarczego, który będzie chciał wydzierżawić grunty od swoich sąsiadów, oprócz zapłaty za udziały oferując np. remont szkoły i gwarancję pracy dla mieszkańców, z automatu przegra z agroholdingiem, który zaproponuje po prostu o 1 hrywnę więcej za 1 ha ziemi. Przy czym wydzierżawiający nie będą mieli prawa wyboru. Jeśli rozwiązania przedstawione przez Derżheokadastr wejdą w życie, to nawet gdyby uznali ofertę lokalnej firmy za atrakcyjniejszą dla nich, zostaną na drodze ustawowej pozbawieni możliwości swobodnego decydowania o swojej własności.
Nie mogą kupić, wezmą za darmo

W listopadzie grupa deputowanych Bloku Petra Poroszenki złożyła w parlamencie projekt prawa pozwalającego przejąć gigantyczne zapasy ziemi rolnej praktycznie za darmo. Zgodnie z Ustawą o poprawie klimatu inwestycyjnego w sferze produkcji rolnej grunty rolne znajdujące się we właśności państwa miałyby być oddawane w dzierżawę na 50 lat. Jednym z inicjatorów regulacji jest deputowany Anatolij Matwijenko związany z agroholdingiem Awangard. Producenci rolni mieliby dostawać grunty w dzierżawę za darmo, w zamian za to oddawaliby państwu część uzyskanych plonów. Po 50 latach za zgodą stron umowa mogłaby być przedłużana automatycznie.

Krytycy zauważają, że nie dość, że państwo praktycznie oddałoby agroholdingom warte miliardy dolarów grunty za darmo, to jeszcze nie ma żadnej gwarancji, że dzierżawcy dbaliby o cudzą ziemię.

„50 lat to zbyt długi okres dla planowania biznesu na Ukrainie, gdzie dowolny biznes z pięcioletnim okresem zwrotu jest uważany za ryzykowny i nieopłacalny. Jest oczywiste, że nowi włodarze ziemi postarają się wycisnąć z niej wszystko i od razu, no bo kto wie, co będzie za trzy lata. Na dokładkę w projekcie ustawy nie przewidziano procedury przekazywania części plonów ani określania jej wysokości” – komentował tygodnik „Dzerkało Tyżnia”, który ujawnił plany parlamentarzystów.