Jak ocenia Pan rządowe konsultacje w sprawie podatku handlowego?

Dobrze się stało, że w ogóle te konsultacje są prowadzone. One odbywały się w kilku krokach. Najpierw mieliśmy spotkanie w ramach poselskiego zespołu do spraw wspierania przedsiębiorczości i patriotyzmu gospodarczego, a w ubiegły piątek spotkaliśmy się z przedstawicielami rządu – panią premier Szydło, wicepremierem Morawieckim, panem ministrem Szałamachą, ministrem Kowalczykiem, panem posłem Abramowiczem i około 140 osobami ze środowisk handlowych.

I o czym dyskutowaliście?

Dyskutowaliśmy już nie o tym czy podatek ma być czy nie. W tej kwestii sprawa jest przesądzona. Rozmawialiśmy o formule rozliczania tego podatku i o tym jakie kryteria w naszej opinii powinny być wzięte pod uwagę.

Reklama

Czyli nie powierzchnia, ale obrót?

Dokładnie.

I podatek progresywny, czyli rosnący w miarę rosnących obrotów?

Tak. Jeśli chodzi o odejście od kryterium powierzchni, wydaje się, że jest to temat załatwiony. Minister Kowalczyk, który jest odpowiedzialny za ten projekt, złożył oświadczenie, że rząd przygotowuje się do odejścia od tego kryterium. Natomiast my oczekiwalibyśmy podatku progresywnego.

Ale to przesądzone nie jest?

Nie mogę powiedzieć, że to jest przesądzone. Była taka dyskusja, ale nie padło jednoznaczne oświadczenie.

O jakiej progresji możemy mówić? W jakich granicach wahałyby się stawki?

Jest kilka organizacji, które proponują różne stawki. Nasza organizacja, czyli Forum Polskiego w ramach zespołu roboczego działającego przy zespole parlamentarnym ds. wspierania przedsiębiorczości i patriotyzmu gospodarczego oferuje siedem różnych progów. Najniższy próg to byłoby 0,01 proc., przy przychodzie rocznym do 12 mln zł. Najwyższy to 4 proc., ale liczony dopiero od nadwyżki powyżej 10 mld zł. To znaczy, że przychody byłyby liczone na różnych przychodach różną stawką.

Czyli jesteście w gronie największych radykałów jeśli chodzi o progresję?

Nie wiadomo czy ktokolwiek zapłaci 4 proc. Jakkolwiek projekt Polskiej Izby Handlu i Dystrybucji, organizacji zrzeszającej sieci międzynarodowe, operuje mniejszą stawką, choć także progresywną. Najwyższą stawkę Izba zakłada na poziomie 0,7 proc., a najniższą na 0,5 proc., więc różnica jest minimalna.

Na razie zgoda jest tylko co do progresji. Na ile realne jest pole do wypracowania kompromisu w pozostałych kwestiach?

Kompromisu nie wypracujemy my. Zostanie on wypracowany przez rząd.

A kogo rząd bardziej słucha?

Jest kilka założeń tej ustawy. Na przykład cel fiskalny. My to akceptujemy, ponieważ wiemy, że np. ilość dzieci rodzących się w Polsce dość drastycznie spadła. Nawet z dobrze pojętego interesu chcemy, by było ich więcej. Jeśli te 500 zł ma w tym pomóc, to polski handel nie mówi „nie”. Po drugie ten podatek ma być szczelny. Trzecim założeniem ma być wyrównanie szans. W czasie spotkania rząd słuchał wszystkich.

Czy siedem stawek w podatku progresywnym to nie jest otwarcie drogi do nieszczelności podatku?

To jest propozycja. Myślę, że nie skończy się na siedmiu stawkach.

To na ilu?

Trzech, może czterech.

Co zatem zrobić, by ten podatek był szczelny i przejrzysty?

Jak wszyscy wiemy, jest wiele sposobów na ominięcie każdego rodzaju podatku i jeszcze nie było takiego państwa, które by wszystkie podatki ściągnęło. Istotą działalności koncernów międzynarodowych, bo przeważnie o nich rozmawiamy, jest optymalizacja podatkowa. Żadna ustawa tego nie zatrzyma. Koncerny nadal będą próbowały optymalizować swoje podatki i to nie tylko w Polsce. Jest słynna sprawa Starbucksa w Wielkiej Brytanii…itd.

…i nie tylko. W tym tygodniu podano, że lotnisko Heathrow zapłaciło 2 mld funtów dywidendy i 25 mln funtów podatku.

I tak będzie u nas. Z kolei mówiąc, że podatek będzie powszechny, chcemy by objął wszystkich, łącznie z internetem. Wartość handlu internetowego bardzo szybko rośnie i nie jest to formuła, którą podatek powinien ominąć.

A nie widzi Pan różnic między handlem internetowym, a tradycyjnym, np. w postaci praw, które dużo bardziej rygorystycznie wiążą dostawców internetowych?

Oczywiście, że widzę, ale widzę też bardzo dużą różnicę w pozycjach kosztowych. W handlu internetowym wystarczy mieć jeden dobrze zorganizowany magazyn.

To jest przewaga konkurencyna.

Jeśli nie wyrówna się tego trochę przez podatek obrotowy, to ta przewaga jeszcze bardziej będzie rosła.

Ale w sumie wszyscy mogą prowadzić sprzedaż internetową.

Wszyscy mogą też być dyskontami, ale wszyscy nimi nie jesteśmy.

To inaczej. Jak według Pana ten podatek zmieni kształt polskiego rynku detalicznego? To jest rynek, który sam z siebie się zmienia. Które tendencje zostaną wzmocnione, a które zahamowane?

To zależy od wysokości procentowej tego podatku. Przy wysokim procencie wpływ na rynek będzie znacznie większy. Rentowność handlu stacjonarnego to około 1 procent. Wiem, że część konsumentów nie chce w to wierzyć, ale tak po prostu jest. W momencie, gdyby był podatek liniowy, więksi gracze, mający większą siłę zakupową, kupią jeszcze taniej i przerzucą część podatku na dostawców.

Na dostawców czy klientów?

Na początku na dostawców. Na klientów nikt nie będzie chciał tego przerzucić. Jest teoria, że przy tak mocnej konkurencji to się nie odbije na klientach.

To jest prawdziwa teoria?

Należałoby się na tym pochylić. W żywnościowym handlu detalicznym jest dwóch-trzech operatorów wyznaczających ceny, a reszta się do tego dostosowuje. Ci najwięksi są w stanie kontrolować ceny. Z różnych powodów. Przede wszystkim ze względu na koncepty marki własnej i bardzo dużą siłę zakupową. Nie tylko krajową, ale także międzynarodową. Natomiast polskie przedsiębiorstwa, które walczą i próbują bronić swojej pozycji są w trudniejszej sytuacji. Z tego tytułu trudno będzie wyrównać szanse. Pięć największych przedsiębiorstw detalicznych kontroluje 50 proc. rynku, a największe przedsiębiorstwo spożywczego handlu detalicznego działające w Polsce jest dwadzieścia razy większe od największego rodzimego podmiotu. To obrazuje, że nie ma możliwości wyrównania szans. Można za to stworzyć lepszą obronę polskich przedsiębiorstw.

Nie obawia się Pan, że taka formuła może natrafić na opór Komisji Europejskiej? Na Węgrzech podobna progresja wymierzona w zagraniczne sklepy została oprotestowana i negatywnie oceniona przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Zasady podatku węgierskiego były inne i nawet potoczna nazwa „anty TESCO” na to wskazywała. Poza tym ja nie widzę tego w kategorii my i oni. W 1989 roku był naturalny głód społeczeństwa do szybkiego znalezienia się w świecie gdzie jest nowoczesny handel. W Polsce miała miejsce największa liczba transgranicznych inwestycji w handlu detalicznym. W żadnym innym kraju nie weszło na rynek tyle przedsiębiorstw zagranicznych. Owe przedsiębiorstwa zmieniły dla klientów obraz handlu odpowiadając na”głód” nowoczesnych sklepów.

Ale jak to się ma do ewentualnych obiekcji Brukseli?

My nie rozmawiamy o podziale na przedsiębiorstwa zagraniczne i polskie. Rozmawiamy na zasadzie – duży płaci więcej. To jest przypadek, że największe przedsiębiorstwa są z zagranicy.

Jeśli wejdzie progresja w proponowanym kształcie, to czy zmieni się tendencja na polskim rynku? Czy zaczną się rozwijać sklepy średnie i czy możemy się spodziewać konsolidacji wśród małych sklepów?

Rynek polski jest absolutnie różny od pozostałych rynków europejskich. Mamy największą bezwzględną liczbę sklepów, liczącą ok. 100 tys. podmiotów i utrzymanie takiej sytuacji jest niemożliwe na dłuższą metę. Część z tych sklepów będzie musiała się zamknąć i ustawa tego nie utrzyma. Ja bym bardzo sobie życzył żeby nastąpiły procesy łączenia się polskich sieci. To że nie umiemy się ze sobą dogadać jest jedną ze słabości narodowego handlu detalicznego. Jest dużo biznesów dobrze prowadzonych, ale w takiej skali, w której jest im bardzo trudno konkurować z zagranicznymi gigantami. Połączenie sił na pewno ułatwiłoby taką konkurencję.

Czy macie państwo nadzieję, że wspomniane 500 zł, które zasili portfele polskich rodziców, spowoduje wzrost obrotów sieci handlowych?

Oczywiście, że mamy taką nadzieję. I to nie jest tak, że sklepy podniosą ceny, zapłacą podatek, oddadzą go społeczeństwu, a społeczeństwo z powrotem przyniesie go do sklepu. Myślę, że będzie jakiś pozytywny impuls popytowy, ale trudno ocenić jak to dokładnie będzie wyglądało.

Patrząc z punktu widzenia teorii ekonomii, jeżeli na jakąś branżę zostanie nałożony podatek, to ta branża przełoży to na swoich kooperantów lub klientów. Z drugiej strony jeżeli zwiększa się popyt, ceny też idą w górę. Jest zatem dużo argumentów, że ceny wzrosną.

Jest wiele kryteriów, które mogą to spowodować. Nie mogę jednak obrać jednoznacznej linii, zakładającej że ceny w sklepach z tego powodu wzrosną.

Mówił Pan jednak, że mogą wzrosnąć obciążenia na dostawcach. Dlaczego dostawcy w Polsce nie są w stanie się tak zorganizować, by mieć silniejszą pozycję w negocjacjach ze sklepami?

To w znacznej mierze zależy od rozdrobnienia. Znacznie łatwiej się negocjuje, gdy jest duża szansa na znalezienie rozwiązań alternatywnych. W wielu krajach europejskich stają naprzeciw siebie giganci detaliczni i giganci produkcyjni. U nas jest część gigantów detalicznych i część gigantów produkcyjnych. Polskie firmy mają natomiast takie rozmiary, że łatwo jest je uzależnić.

Boi się Pan ograniczeń w funkcjonowaniu strefy Schengen? Jak ewentualne ograniczenia mogłyby wpłynąć na krajobraz handlu w Polsce.

Obawiam się tego osobiście, ale nie sądzę byśmy obecnie byli na etapie wprowadzania jakichkolwiek ograniczeń.

>>> Czytaj też: MF: Podatek bankowy nie rodzi ryzyka spadku akcji kredytowej