Naukowcy z kanadyjskiego Uniwersytetu Alberty dostarczyli mi właśnie mocnego argumentu do wszelkich dyskusji z żoną zaczynających się od słów: „Dlaczego codziennie pijesz?”. No więc teraz mogę ją zbywać krótkim: „Ja nie piję. Ja ćwiczę”.
ikona lupy />
Kia Optima / Dziennik Gazeta Prawna

Bo jak dowiodły badania Kanadyjczyków, wino poprawia sprawność fizyczną, pracę serca, zmniejsza prawdopodobieństwo zachorowania na raka oraz przeciwdziała starzeniu. A wszystko to dzięki zawartemu w nim resweratrolowi, który – uwaga, uwaga – zwiększa nawet siłę mięśni. Podobno wypicie kieliszka czerwonego trunku ma taki sam wpływ na nasze ciało jak godzina spędzona na siłowni. Mogę zatem z dumą stwierdzić, że od wielu lat ćwiczę po kilka godzin dziennie. Przy czym jest to znacznie przyjemniejszy i – sądząc po tym, ile moja żona płaci za możliwość przebywania kilka razy w tygodniu w towarzystwie spoconych ludzi – również mniej kosztowny rodzaj ćwiczeń.

Niestety, obawiam się, że to wszystko jest jednym wielkim kłamstwem opłaconym przez Francuzów (jak wiadomo Kanada jest jedną z dzielnic Paryża). W ten sposób próbują oni ratować swój winny przemysł. Gdyby bowiem było tak, jak twierdzą naukowcy z Alberty, to po kilku latach intensywnego i regularnego „ćwiczenia” powinienem już mieć ciało Dwayne’a Johnsona, cerę gimnazjalisty i zręczność wiewiórki. A tak nie jest. Nie czuję też, aby moje serce pracowało lepiej. I żebym zminimalizował prawdopodobieństwo, że na starość coś zje mnie od środka. Bezsprzecznie natomiast czerwone wino ma inne zalety, których efekty są łatwo zauważalne i weryfikowalne – wprawia w dobry nastrój i poprawia samopoczucie. I byłbym jego zagorzałym fanem, gdyby nie fakt, że whisky i burbon robią te dwie rzeczy jeszcze lepiej. I znacznie szybciej.

>>> Czytaj też: Bąk: Volkswagen, ja cię proszę: nie rób wsi

Reklama

W tym miejscu powinienem płynnie przejść do przedstawienia wam samochodów, którymi jeździłem w ostatnim czasie, ale właśnie przyszło mi do głowy, że w przypadku właścicieli nowoczesnych samochodów dopuszczalne normy alkoholu powinny zostać nieco podwyższone. Jeżeli macie nowe renault talisman (piękne auto!), równie nową kię optimę albo już nie tak nową mazdę 6, to nie ma powodu, dla którego powinniście odmawiać sobie lampki wina do obiadu. I to z kilku powodów. Po pierwsze – jak wspomniałem i z czym zapewne się zgodzicie – wino wprawia w dobry nastrój, w związku z czym nie będziecie mieli ochoty spalić żywcem każdego napotkanego na drodze idioty. Pojedziecie spokojnie, z rozsądną prędkością, a wyprzedzanie odłożycie na inny dzień. Po drugie – zarówno talisman (jakiż on jest ładny), optima, jak i „szóstka” wyposażone są w systemy dostępne jeszcze kilka lat temu wyłącznie w luksusowych limuzynach – same hamują, gdy wy o tym zapomnicie, informują o tym, że zjeżdżacie ze swojego pasa ruchu, a nawet za pomocą kontrolek i dźwięków podpowiadają, że tuż za środkowym słupkiem czai się wróg, którego nie widzicie w lusterku bocznym. Innymi słowy, sprawiają wrażenie zaprojektowanych z myślą o ludziach lubiących prowadzić na niezłej bani. Natomiast ja podszedłem do nich zupełnie na trzeźwo.

Wnioskując z komentarzy, jakie często zamieszczacie pod moimi materiałami, wielu z was do podjęcia decyzji o zakupie renault, kii lub mazdy wystarczyłby jeden fakt – że nie są niemieckie, co w wolnym tłumaczeniu brzmi jak „Volkswagena należy wysadzić w powietrze, bo jeździł nim Hitler”. Przyznajcie jednak, że to wyjątkowo głupie – nie kupić auta tylko dlatego, że powstało w fabryce, która 80 lat temu sąsiadowała z zakładem produkującym wozy opancerzone. To tak jakby zrzec się praw do własnego dziecka tylko dlatego, że lekarz, który przyjmował poród, miał na nazwisko Neumann.

Tak czy siak, talisman (ależ on mi się podoba z wyglądu!), optima i mazda 6 to alternatywa dla passata, opla insignii i forda mondeo. Wszystkie mają czworo drzwi, porównywalne pod względem przestronności wnętrza, obszerne bagażniki, silniki diesla pod maską, automatyczne skrzynie biegów, bardzo dobre wyposażenie i oferują niemal identyczny poziom bezpieczeństwa. Po wciśnięciu hamulca każde z nich hamuje, a po dodaniu gazu – przyspiesza. Wycieraczki włącza się w nich prawą dźwignią przy kierownicy, a kierunkowskazy – lewą. Na pierwszy rzut oka wydaje się więc, że są takie same i w zasadzie jedyna rzecz, na którą powinniście zwracać uwagę przy wyborze któregoś z nich, to wygląd (a talisman prezentuje się obłędnie). Ale niestety tak nie jest.

Zacznijmy od wnętrza. Jeżeli przejedziecie autem 30 tys. km rocznie ze średnią prędkością 70 km/h, to przesiedzicie w nim 428 godzin, co daje prawie 18 dni. To bardzo dużo czasu. Nie powinniście zatem dać się zwieść kilkusekundowemu wrażeniu, jakie zrobiło na was auto z zewnątrz, lecz poznać je od środka. Potrzebujecie w nim porządnych materiałów, wygodnych foteli, ciszy, dobrego sprzętu grającego i obsługi pokładowych urządzeń tak intuicyjnej, że wszystkim sterowali będziecie myślami. No więc odpada Renault, które postanowiło, że połowę deski rozdzielczej talismana zajmie wielki tablet i w nim upchało absolutnie wszystkie funkcje auta. Tablety świetnie się sprawdzają pod dwoma warunkami: 1) wyprodukował je Apple i 2) dajecie je dzieciom, kiedy potrzebujecie pięciu minut świętego spokoju. Tymczasem tablet w renault ani nie pochodzi od Apple’a, ani nie uspokoicie za jego pośrednictwem latorośli. Z drugiej strony na pewno będziecie musieli prosić je o pomoc w obsłużeniu tego ustrojstwa. Raz chciałem zmienić stację radiową, a włączyłem upiornie czerwone podświetlenie wnętrza. Kiedy próbowałem przywrócić to żółte, jakieś niepokojące dźwięki zaczęły dobiegać z układu wydechowego. To też próbowałem wyłączyć, ale wówczas fotel doszedł do wniosku, że jest tajską masażystką i zaczął ugniatać mi plecy. A radio całkowicie zamilkło. I tak jeździłem przez kolejne pięć dni – z okładającym mnie po plecach fotelem, wnętrzem w kolorystyce burdelu, a jedyną muzyką, jakiej słuchałem, było dziwne dudnienie w wydechu, który chyba próbował nieudolnie mnie przekonać, że pod maską mam V8 i 500 koni.

Mazda robi to wszystko znacznie lepiej – w „szóstce” nic nie sprawia trudności w obsłudze, za to zawsze jest pod ręką, dobrze spasowane, wykończone porządnymi materiałami. Ale nawet Japończycy zostali pod tym względem zawstydzeni przez koreańską kię. Wszystko w środku tego auta bardzo mi się podoba – czytelność zegarów, jakość montażu, uczucie przestronności, pozycja za kierownicą, ascetyczne, ale banalne w obsłudze menu radia i nawigacji, bardzo wygodne fotele. Szczerze mówiąc, nawet klawisze na konsoli środkowej wydały mi się bliższe tym z BMW czy audi niż z opla lub volkswagena. Zdaję sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało, ale one naprawdę wyglądają i działają bardziej „luksusowo” niż te u konkurentów. A czy wspominałem już o wyciszeniu wnętrza? Nie? No więc podczas gdy diesle w renault i mazdzie cały czas sprawiają wrażenie, jakby chciały wyskoczyć spod maski prosto na wasze kolana, to w optimie przy 180 km/h nadal możecie rozmawiać półszeptem.

>>> Polecamy: Jeszcze więcej śniegu poproszę!

Reasumując, w tym trójkącie to właśnie Koreance powierzyłbym zadbanie o moje dobre samopoczucie przez 18 dni w roku. Pod warunkiem jednak, że nie wyjechalibyśmy nawet z garażu. Bo jeżeli chodzi o przyjemność z prowadzenia, to optima daje jej mniej więcej tyle, co sprzątanie po psie. Owszem, zawieszenie jest cholernie komfortowe i rewelacyjnie sprawdza się na gorszej jakości drogach, ale – na miłość boską – dlaczego pożeniliście je z układem kierowniczym żuka? Wydaje mi się, że końcówka drążka kierowniczego w tym aucie wsadzona została w kubek z 30-proc. śmietaną – gdy obracacie kierownicą, powoli zamienia się ona w masło, które w końcu zaczyna krążyć w naczyniu, a następnie siła odśrodkowa sprawia, że koła zaczynają skręcać. Przy czym w żaden sposób nie jesteście o tym informowani. Podpowiada wam to jedynie intuicja. Co gorsza, elektryczny układ wspomagania sprawia wrażenie, jakby chciał przejąć kontrolę na autem. Panowie z Kii, czy naprawdę nie mogliście kupić jakiejś mazdy 6, rozebrać ją na składniki pierwsze i sprawdzić, jak zrobić to tak, żeby kierowca cały czas wiedział, co dzieje się z przednimi kołami? I z tylnymi? I po jakiej drodze jedzie? I dać mu poczucie bezpieczeństwa i panowania nad samochodem? Pod tymi względami Japonka jest niezrównana i prezentuje poziom BMW. A talisman? Cóż, talisman nadal świetnie wygląda. A prowadzi się nie tak źle jak kia, i nie tak dobrze jak mazda. Prowadzi się w swoim francuskim, eleganckim, pozbawionym agresji stylu.

Na deser zostają silniki i skrzynie biegów. Diesel w renault ma 160 koni, w maździe – 150, a w kii – tylko 141. A teraz wyobraźcie sobie, że subiektywnie i organoleptycznie wrażenie najbardziej żywiołowej sprawia optima, zaś najbardziej mułowatego – talisman. Nie wiem do końca, jak to możliwe, bo mój stoper mierzący czas przyspieszeń do setki pokazywał zupełnie co innego. Podejrzewam jednak, że to zasługa znakomitego wyciszenia wnętrza kii oraz tego, że jako jedyna w zestawieniu dysponowała 7-biegowym automatem. A do tego najmniej paliła.

Wyczerpałem już przydzieloną mi przez szefów Magazynu powierzchnię, więc pora na podsumowanie. Najbardziej kompetentnym autem w tym zestawieniu bez wątpienia jest mazda 6 – nie ma wyraźnych wad, zaś jej zawieszenie i układ kierowniczy to prawdziwy majstersztyk. Z kolei największe zaskoczenie to kia. Jest jak najlepsza marynarka od Ermenegildo Zegny – elegancka, świetnie wykonana, cholernie wygodna, dopasowana. Słowem: idealna. Ale gdy już chcecie ją na siebie założyć, to dostrzegacie, że ma dziurę na łokciu. Tą dziurą jest układ kierowniczy. Wam może on jednak wcale nie przeszkadzać. Przeciwnie – możecie być zachwyceni tym, jak optima potrafi odizolować was od drogi. A talisman? Cóż, talisman jest piękny. Po kilku kieliszkach wina wydaje się jeszcze piękniejszy. Ale choćbym nie wiem jak bardzo był narąbany, to bym go nie kupił.

>>> Czytaj też: Bąk: Poprawność polityczna nas wykończy

ikona lupy />
Renault Talisman / Dziennik Gazeta Prawna