Grupa badaczy z Finlandii zadała sobie pytanie, czy kobiety-bankierki są bardziej konserwatywne i mają ostrożniejsze podejście do ryzyka? Po intensywnym rekonesansie uznali, że i owszem. W pracy pt. „Are Female CEOs and Chairwomen More Conservative and Risk Averse? Evidence from the Banking Industry during the Financial Crisis” twierdzą, że kobiety-szefowe banków lub kierujące ich radami nadzorczymi są ostrożniejsze i utrzymują kapitały na wyższych poziomach niż mężczyźni na tych samych posadach. Różnica nie jest wielka – wynosi 5-6 proc. na korzyść banków „żeńskich”, ale gdy nadchodzą ciężkie czasy liczy się wręcz każdy promil.

Nie dało się wprawdzie stwierdzić ogólnej zależności między płcią prezesów/ek, a niepowodzeniami banków, ale Finowie wykryli, że małe amerykańskie banki (z aktywami skromniejszymi niż 770 mln dolarów) kierowane przez kobiety były mniej narażone na upadek w czasie kryzysów finansowych. Związek jest silny, bowiem prawdopodobieństwo upadku niedużych banków zarządzanych przez mężczyzn było 6-7 razy wyższe.

Na tej empirycznej podstawie można, już bez obaw i wahań, zacząć popierać zupełnie szczerze inicjatywę europejską wprowadzenia obowiązku co najmniej 40-procentowego udziału kobiet w zarządach i radach spółek giełdowych. Droga będzie wprawdzie wyboista, ale co to za radość z sukcesu osiągniętego bez wysiłku.

Dzisiaj tylko jedno państwo, a właściwie państewko, zachodnie spełnia standard zaproponowany przez KE. Jest to Islandia z udziałem kobiet we władzach spółek publicznych w wysokości 44 proc. Szanse na dość łatwe osiągnięcie progu ma jeszcze Norwegia i pozostałe państwa skandynawskie, a także Francja i Łotwa – wszystkim brakuje do tych 40 proc. od kilku do nieco ponad 10 punktów procentowych.

Reklama

Polska jest w niezbyt odległych okolicach mediany, ale jednak w dolnej połowie stawki z udziałem w wysokości 18 proc. Rolę czerwonej latarni pełni Japonia (mikroskopijne 3 proc.) a przedostatnia w OECD jest Estonia – 8 proc. W końcu stawki są też: Turcja, Indie, Grecja, Portugalia, Luksemburg i Węgry oraz Czechy, te ostatnie z udziałem 12 proc. Wykaz ten pokazuje, gdzie siły feministyczne nie zdołały jeszcze przejść do skutecznego ataku.

>>> Czytaj też: Zarobki kobiet kontra zarobki mężczyzn. Tak wygląda rzeczywistość na rynku pracy [WIDEO]

Gender Portal

Generalnie, kobiety radzą sobie jednak coraz lepiej w świecie urządzanym od tysiącleci przez mężczyzn. Gender – dla jednych dziejowa sprawiedliwość, dla innych przebrzydła hydra, zdołała wziąć już z marszu OECD, gdzie wśród innych wrót, czekają przybysza drzwi z tabliczką Gender Portal. To z niego właśnie pochodzą dane o prezeskach lub paniach prezesach, ale przytoczymy też inne.

W zestawieniu wielkości luki płacowej (gender wage gap) dotykającej kobiety, a mierzonej (w procentach) dystansem od mediany płac mężczyzn brakuje niestety Polski. Nie budzi zdziwienia, że luka ta jest wręcz przepastna w Korei (odchylenie 36,6 proc.), bo jest to efekt kulturowy wynikający z konfucjanizmu i jego fundamentalnej zasady niebiańskiego porządku, który egzekwowany jest bezwarunkowo przez męską głowę rodziny.

Na drugim miejscu wśród członków OECD jest Japonia (26,6 proc. mniej niż męska mediana), co też jest „naturalne”, ale zastanawiająca jest wysoka luka w kilku „przewodnich” demokracjach Zachodu: Finlandii (20,2) oraz w Kanadzie (19,3 proc.), Austrii, Australii, USA i Wielkiej Brytanii (17,5 proc.). Bardzo niewiele do równości płacowej brakuje natomiast Nowej Zelandii (5,6 proc.), a także Norwegii, Belgii, Danii i Węgrom (8,7 proc.).

Według Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń firmy Sedak & Sedlak, przeciętne wynagrodzenie kobiet stanowi w przybliżeniu 80 proc. mediany wynagrodzeń mężczyzn. Na wyższych szczeblach zarządzania różnice te przekraczają 40 proc. Gdyby dane te spełniały warunek porównywalności z wynikami podawanymi przez OECD, to polskie kobiety byłyby mniej więcej w takiej sytuacji jak Finki, czy Kanadyjki, czyli pod pozostałymi względami, w państwach bliskim ideału. Chodzi oczywiście o ideał względny i konstruowany bardzo skromnie, bo ze świadomością co dziś można, a co jest mrzonką.

Statystyczne Polki pracują dziennie o pół godziny dłużej niż Polacy

Polki są wykształcone równie dobrze jak mężczyźni, a w grupie wiekowej 25-44 lata udział kobiet z wykształceniem co najmniej średnim przekracza 90 procent i jest o parę punktów procentowych wyższy niż u mężczyzn. Polki przebijają o głowę Polaków pod względem wykształcenia wyższego na każdym poziomie – licencjackim, magisterskim i w doktoratach.

Spośród wszystkich magistrów matematyki i statystyki kobiet jest aż 65,8 proc. W naukach rolnych i weterynarii stanowią 60 proc. wszystkich magistrów, a kategorii „zdrowie” wskaźnik feminizacji magistratów i stopni ekwiwalentnych wynosi 78 proc. I tylko w dyscyplinach politechnicznych mężczyźni są górą, ale ze wskaźnikiem 39,7 proc. Polki ustępują w OECD jedynie Greczynkom (45,5 proc.). Jeśli wszyscy mieszkańcy Polski ze stopniem magistra stanowią 100, to kobiet-magistrów (magisterek?) jest dwie trzecie (67,7 proc.). Bardziej imponującym wskaźnikiem chwalą się jedynie Łotyszki, które zagarnęły u siebie aż 69,3 proc. magisteriów.

Wykształcenie wykształceniem, a tradycja swoją drogą. Polki walczą dzielnie o wyrównywanie swoich szans na rynku pracy, ale na tle pozostałych państw OECD wypadają ciągle blado. Na pracy niezarobkowej spędzają aż 5 godzin dziennie, a na zawodowej 3 godziny i 17 minut. Polacy przeznaczają na pracę nieopłaconą jedynie połowę tego czasu, jaki poświęcają jej Polki. Udział pracy wynagradzanej w pieniądzu wynosi w Polsce dla mężczyzn 66 proc., a dla kobiet jedynie 40 proc.

Z uwagi na rozbudowane tam usługi socjalne, nie jest raczej dziwne, że pod względem udziału pracy zarobkowej w pracy ogółem przewodzą Szwedki (57 proc. udziału), ale już bardzo zastanawiający jest drugie miejsce Koreanek, które najwyraźniej są ponadprzeciętnie zorganizowane i czynności domowe wykonują najsprawniej jak tylko mogą, żeby mieć je na resztę dnia z głowy.

Jak było do przewidzenia w państwach OECD najciężej harują Meksykanki – 10 godzin zarobkowo i niezarobkowo dziennie. Na drugim miejscu są Portugalki, których statystyczne pensum wynosi 9 godzin i 20 minut. Polki pracują zarobkowo i w domu po 8 godzin i niecały kwadrans; o nieco ponad pół godziny na dobę dłużej niż Polacy. Statystyka rysuje, rzecz jasna, obraz mocno wykrzywiony. Na przykład, odsetek kobiet długotrwale poza zatrudnieniem w całkowitej liczbie bezrobotnych wynosi w Polsce 36,5 proc. i chociaż jest mniejszy od średniej dla UE, jak również dla 21 państw będących jednocześnie członkami Unii i OECD, to wpływa istotnie na wskaźnik długości pracy kobiet.

>>> Czytaj też: Kobieta pracująca. Oto przegląd najważniejszych przywilejów płci pięknej

Na tacierzyńskim ledwo co 50. polski tatuś

Luka w dobrostanie kobiet ocenianym jako możliwość satysfakcjonującego pod każdym względem spełnienia zawodowego jest w Polsce wyraźna, ale wraz z upływem lat się zmniejsza. Na tegoroczny Dzień Kobiet badacze z OECD przygotowali publikację pt. „Urlop rodzicielski: gdzie się podziewają ojcowie? Urlop rodzicielski dostępny dla obojga rodziców wprowadzono w 23, czyli w dwóch trzecich państw członkowskich OECD.

Niemal wszystkie państwa „Klubu bogatych” i aspirujących (Polska) oferują matkom urlop macierzyński w wymiarze co najmniej 12 tygodni. Jedynym wyjątkiem są Stany Zjednoczone, gdzie nie wywołuje to jednak gwałtownych protestów, co bierze się zapewne w dużej mierze z zakorzenionego mocno wzorca, że facet, który nie potrafi utrzymać rodziny na dobrym poziomie to kiep i fajtłapa.

Ojcowie biorą najczęściej kilka dni wolnego zaraz po narodzinach dziecka i to przeważnie wszystko. Panowie na tzw. tacierzyńskim to rzadkość. Jedynie w niektórych państwach skandynawskich i w Portugalii ich odsetek dochodzi do 40 proc., ale w Australii, Czechach i Polsce urlop rodzicielski bierze ledwo co pięćdziesiąty tatuś.

Szkoda jest spora, bowiem twierdzi się, że ojcowie z doświadczeniem urlopowym tego rodzaju częściej karmią i kąpią swoje dzieci oraz są z nimi bardziej związani w kolejnych latach i fazach ich wychowywania. Potomkowie doglądani intensywnie przez ojców łatwiej poznają świat i są dojrzalsi emocjonalnie. Co ciekawe, opieka nad dziećmi wpływa bardzo dobrze na poczucie satysfakcji życiowej oraz na zdrowie fizyczne i psychiczne tatusiów.

Dlaczego mężczyźni tak rzadko zastępują mamy w obowiązkach, zwłaszcza w pierwszym i drugim roku życia latorośli? Jedna przyczyna jest bezdyskusyjna – ojciec w żadnym razie nie zastąpi naturalnej więzi matki z dzieckiem i dziecka z matką. Tata powinien być codziennie jak najbliżej i jak najdłużej z dzieckiem, ale nie nakarmi dziecka piersią i nie utuli tak dobrze jak mama. W potyczkach pod hasłem „gender” argument ten zbyt często jest oddalany jako rzekomo „męsko-centryczny i szowinistyczny”.

Są także ważkie przyczyny ekonomiczno-finansowe. Badania potwierdzają, że ochota mężczyzn na urlop rodzicielski wzrasta nie tyle wraz z faktem, że jest to urlop płatny, bo musi być bardzo dobrze płatny. Bardzo dobrze znaczy w tym przypadku, że wynagrodzenie urlopowe wynosić musi przynajmniej połowę dotychczasowego. W Niemczech zrezygnowano na tej podstawie w 2007 r. z niskiego ekwiwalentu wypłacanego przez dwa lata na rzecz wyższego, należnego przez 10 miesięcy lub dwa miesiące dłużej, o ile partner (najczęściej ojciec) był do tej pory na urlopie rodzicielskim co najmniej dwa miesiące.

Gdyby można było abstrahować od warunków politycznych oraz ograniczeń finansowych w państwie i gospodarce i gdyby rzeczywistym celem było długookresowe podniesienie dzietności w Polsce, to zamiast wprowadzać co najmniej dyskusyjny program 500+, pomoc socjalną kierować należałoby w Polsce do naprawdę biednych i ubogich rodzin z dziećmi, a na początek znacznie mniej niż pozostałą resztę niewydanych miliardów przeznaczać na dodatki do wynagrodzeń dla kobiet, które straciły parę lub więcej lat kariery na porządne odchowanie i dobre wychowanie swoich dzieci.

Autor: Jan Cipiur

>>> Czytaj też: Polki robią coraz większą karierę w międzynarodowych korporacjach