Rewolucja technologiczna odbywa się na naszych oczach. Tak jak w XIX wieku powstanie fabryk doprowadziło do wytworzenia klasy robotniczej, tak w XXI niezwykle dynamiczny rozwój technologii wspomaga proces automatyzacji pracy. Pytanie nie brzmi już „czy”, ale raczej „kiedy” maszyny zabiorą człowiekowi zajęcie.
ikona lupy />
Robot / ShutterStock

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Polska jest zagrożona w stosunkowo niewielkim stopniu. Nie jesteśmy bowiem innowacyjnym krajem i znajdujemy się daleko w tyle za światową technologiczną awangardą. Według raportu GUS-u „Działalność innowacyjna przedsiębiorstw w latach 2012-2014” nakłady na badania i rozwój w Polsce wynoszą w przeliczeniu na jednego mieszkańca 90,3 euro. To niewiele w porównaniu do unijnej średniej, która wynosi 542 euro. Wspomniana dziedzina ma duży wpływ na poziom automatyzacji i robotyzacji przemysłu.

Zupełnie odmienne spojrzenie na problem robotyzacji pracy rzuca jednak raport zatytułowany „Czy robot zabierze ci pracę? Sektorowa analiza komputeryzacji i robotyzacji europejskich rynków pracy” sporządzony przez Warszawski Instytut Studiów Ekonomicznych.

Zdaniem autorów dokumentu Polska jest obok Węgier najbardziej zagrożonym automatyzacją pracy europejskim państwem. Ponad 36 proc. rynku zatrudnienia w tych krajach może zostać zastąpiona przez maszyny. Badanie WISE w znacznej mierze odzwierciedla podział Starego Kontynentu na „starą” i „nową” Europę. Najbardziej na mechanizację są bowiem narażone państwa o niskim PKB (o dochodzie per capita poniżej 20 tys. euro). Najmniej podatne na automatyzację są z kolei Norwegia i Szwajcaria, w których zagrożonych jest poniżej 19 proc. wszystkich zatrudnionych.

Reklama

Skąd tak duże różnice? Zdaniem autorów kluczowa jest struktura gospodarek poszczególnych państw. Uwidaczniają się przy tym dwa podziały: na kraje Europy Zachodniej i Wschodniej oraz Północnej i Południowej. Zdecydowanie najmniej podatne na zmiany rynku pracy w związku z automatyzacją są kraje Zachodu oraz Północy. Co ciekawe jednak, względne bezpieczeństwo bogatej Unii (PKB per capita powyżej 33 tys. euro) wynika z tego, że procesy automatyzacji na jej rynku pracy przebiegają stopniowo już od dawna. Dobrym przykładem jest rolnictwo – w Polsce ciągle pracuje w tym sektorze 13 proc. siły roboczej. Dla porównania: w Niemczech tylko 2 proc., z kolei nad Sekwaną 3 proc.

Podział na północ-południe potwierdza też analiza odsetka osób pracujących w zawodach odpornych na automatyzację. Z badania WISE wynika, że najlepiej pod tym względem prezentuje się Wielka Brytania, w której ponad 35 proc. rynku pracy opiera się automatyzacji. Następne miejsca zajmują Luksemburg, Norwegia i Islandia (powyżej 30 proc.). Na drugim końcu zestawienia plasują się Słowacja, Włochy i Czechy.

Recepty na uodpornienie rynku pracy na proces automatyzacji dostarczają Litwa i Estonia. W rankingu zawodów podatnych zajmowały odległe pozycje, podczas gdy pod względem odsetka bezpiecznych miejsc pracy plasują się w czołówce rankingu. Oba państwa podjęły wysiłki w celu rozwoju wysokiej klasy specjalistów: wykwalifikowani finansiści stanowią tam 3,8 proc. siły roboczej ( średnia dla wszystkich badanych państw to 1,5 proc.), specjaliści z zakresu PR 2,4 proc. (w porównaniu do średniej na poziomie 0,8 proc.), natomiast osoby na stanowiskach kierowniczych 8,3 proc. (dane dla Litwy; średnia dla wszystkich państw wynosi 5,4 proc.).

W jakim stopniu automatyzacja i robotyzacja dotyczy Polski? W 2014 roku w naszym przemyśle wykorzystywanych było ponad 8 tys. robotów przemysłowych, 4 tys. manipulatorów przemysłowych i ponad 18 tys. linii produkcyjnych sterowanych komputerowo (dane pochodzą z GUS-u).

Szybki rozwój technologii prowadzi do wzrostu bezrobocia w niektórych sektorach rynku pracy, ale też do zjawiska wzrostu popytu na specjalistów w innych. - Bezrobociem technologicznym najbardziej zagrożone są profesje opierające się na wykonywaniu powtarzalnych czynności np. w produkcji, administracji czy budownictwie. Podobna sytuacja ma miejsce w finansach i bankowości, gdzie cyfryzacja i automatyzacja przekładają się na coraz mniejszą potrzebę angażowania ludzi na rzecz nowoczesnych systemów i aplikacji. Z drugiej strony jednak wytwarza się popyt na nowych specjalistów, którzy te nowoczesne maszyny i rozwiązania muszą zaprogramować, a następnie obsługiwać oraz serwisować. Między innymi z tego powodu w ostatnich latach mamy do czynienia ze stałym niedoborem specjalistów w sektorze IT, który w Polsce przekracza poziom nawet 30 proc. - mówi Krzysztof Inglot, Pełnomocnik Zarządu Work Service S.A.

Podobne zależności występują na innych kontynentach – maszyny zagrażają najbardziej ubogim krajom. Według przeprowadzonego w 2015 roku przez Azjatycki Bank Rozwoju badania najbardziej narażonymi na robotyzację azjatyckimi rynkami pracy dysponują Kazachstan (zagrożonych 26 proc. pełnopłatnych etatów), Tajlandia (21 proc.), Indonezja, Pakistan oraz Filipiny (20 proc.). Szacunki mogą być znacznie zaniżone, bowiem nie uwzględniają prac tymczasowych oraz nieformalnego samozatrudnienia.

>>> Czytaj też: Czwarta rewolucja przemysłowa. Czeka nas „technosukces” czy „technozagłada”?

Empatia na wagę pracy

Według negatywnego scenariusza Carla Freya oraz Michaela Osborne’a z Uniwersytetu Oxford w ciągu 10-20 lat z rynku pracy zniknie znaczna część przeanalizowanych przez nich ponad 700 zawodów. Badacze sprawdzili wrażliwość rynku pracy na komputeryzację – wyniki ich pracy zostały opublikowane w dokumencie „The Future of employment: how susceptible are jobs to computerisation?”.

W naukowym świecie ścierają się przede wszystkim dwie koncepcje przyszłego wpływu nowych technologii na rynek zatrudnienia. Według pierwszej z nich bezrobocie wywołane przez maszyny ma charakter tymczasowy i ulegnie zredukowaniu w chwili, gdy wypchnięci z rynku pracy ludzie zaadaptują się do nowego środowiska i nabędą kompetencji, które będą przydatne w nowej strukturze zatrudnienia.

Zwolennicy tezy mówiącej o powstawaniu permanentnego bezrobocia argumentują natomiast, że rozwój technologiczny przyczynia się do powstawania nowych miejsc pracy równoważących niszczenie zawodów przez automatyzację, ale tylko wtedy, gdy gospodarka rozwija się w tempie 2-5 proc. rocznie. W przeciwnym wypadku zastępowalność nie będzie wystarczająca. W okresach recesji dochodzi bowiem do zjawiska cięcia kosztów pracy poprzez wykorzystywanie maszyn w procesie produkcji.

Autor książki „Światła w tunelu: automatyzacja, przyśpieszająca technologia i gospodarka przyszłościˮ Martin Ford uważa, że naprawdę „źle” będzie dopiero, gdy roboty opanują rynek usług, który w nowoczesnych gospodarkach dostarcza największej liczby miejsc pracy. Złowroga przepowiednia realizuje się już w handlu, gdzie roboty oprowadzają klientów po sklepach, a za zakupy w pełni można zapłacić z użyciem smartfona. Komputery „pracują” też już w kancelariach prawnych, w których są wykorzystywane do selekcjonowania dokumentów. W kolejce już czeka medycyna.

Wspomniani powyżej Frey i Osborne są zdecydowanie zwolennikami negatywnego scenariusza. Ich zdaniem aż 47 proc. całkowitego zatrudnienia w USA czeka robotyzacja. Brytyjscy badacze określili prawdopodobieństwo z jakim poszczególne zawody ulegną „wyginięciu”, gdzie „0” oznacza brak ryzyka, natomiast „1” niemalże pewność zniknięcia zawodu z rynku.

Najbezpieczniej mogą czuć się przedstawiciele profesji związanych z bezpośrednim kontaktem z drugim człowiekiem, mający najczęściej powiązanie ze służbą zdrowia. Niezastępowalni w największym stopniu są terapeuci (1. pozycja w zestawieniu; prawdopodobieństwo zastąpienia na poziomie 0,0028), pracownicy socjalni, lekarze uzależnień i specjaliści w zakresie ochrony zdrowia psychicznego (4. pozycja; 0,0031), dietetycy (11. miejsce; 0,0039) oraz pielęgniarze i pielęgniarki (46. miejsce; 0,09). Tak pewni swojej przyszłości nie mogą być natomiast matematycy (135. pozycja; 0,047) oraz redaktorzy (140. pozycja; 0,055).

Nie najlepiej wygląda natomiast sytuacja osób zatrudnionych jako stewardessy (255. pozycja; 0,35), barmani (422. pozycja; 0,77) oraz fryzjerzy (439. pozycja; 0,8). Praktycznie pewni konieczności przekwalifikowania się w ciągu najbliższych dekad powinni być rzeźnicy (583. pozycja; 0,93), księgowi i audytorzy (671. pozycja; 0,98), brokerzy (688. miejsce; 0,98) oraz telemarketerzy (największe prawdopodobieństwo utraty pracy; 0,99). W wielkim uproszczeniu widać więc, że przyszłość należy do osób wykorzystujących w swojej pracy empatię, natomiast zawody oparte o wiedzę z zakresu matematyki i rynków finansowych ulegną automatyzacji. Nie dziwi to, biorąc pod uwagę tempo rozwoju sztucznej inteligencji i jej sukcesów w „starciach” z ludźmi. Warto wspomnieć tutaj chociażby przegrane przez wybitnych szachistów pojedynki z wielkimi „mózgami” komputerowymi.

W podziale na kategorie, autorzy wymieniają wśród „bezpiecznych” m. in. sztuki plastyczne, zawody oparte o „oryginalność”, zdolności negocjacyjne, umiejętności wywierania wpływu, spostrzegawczość i wnikliwość. Po drugiej stronie zestawienia znajdują się zawody oparte o manualną sprawność, a także stanowiska w handlu, administracji biurowej, transporcie oraz usługach.

- Dziedzinami, w których będą rozwijać się nowoczesne zawody jest niezmiennie branża IT, a także przemysł oraz medycyna i zdrowie. Rynek pracy cały czas się zmienia, a w przyszłości najlepszym gwarantem zatrudnienia będą unikalne kompetencje, fachowa wiedza i umiejętność dostosowania się do nowych warunków – mówi Inglot.

Frey i Osborne wskazują na występowanie silnej korelacji pomiędzy poziomem wykształcenia i wynagrodzenia, a prawdopodobieństwem utraty pracy wskutek robotyzacji. Generalnie, osoby z dyplomem licencjata (lub wyższym) oraz te ze średnim dochodem powyżej 60 tys. dol. rocznie są w najmniejszym stopni narażone na wyrugowanie z rynku zatrudnienia.

>>> Polecamy: Stanisław Lem miał rację? To właściciele robotów będą rządzić światem

Co robić?

Pomysłów i recept dla rządów i biznesu na dostosowywanie rynków pracy do „czwartej rewolucji przemysłowej”, jak często określa się technologiczny boom na rynku zatrudnienia, dostarczają twórcy raportu „The Future of Jobs” opublikowanego przez Światowe Forum Ekonomiczne.

Twórcy dzielą potencjalne rozwiązania na dwie grupy: krótko- i długoterminowe. Do pierwszej zaliczają między innymi redefinicję sektora human resources, który musi w większym stopniu reagować na transformację rynku pracy oraz tworzyć rozbudowane i konsekwentne strategie dostosowujące firmy do nowego środowiska pracy. Rządy i firmy muszą zwiększyć też skuteczność analizy danych, która poprawi planowanie w zakresie dystrybucji siły roboczej oraz zarządzania talentami. Znaczenia powinny nabrać też freelancing oraz zarządzanie pracownikami za pomocą nowoczesnych internetowych platform. Rynek pracy przyszłości potrzebuje nowych regulacji prawnych oraz form zrzeszania pracowników, np. w formie „cyfrowych związków zawodowych” freelancerów.

Wśród długoterminowych strategii WEF wymienia między innymi głęboką reformę systemów edukacyjnych. Nie nadążają one za dynamicznymi zmianami odbywającymi się na XXI-wiecznym rynku pracy. Są obciążone, z jednej strony, zbytnią dychotomią pomiędzy naukami humanistycznymi a ścisłymi, z drugiej natomiast, nieproporcjonalnie dużym przywiązywaniem wagi do formalnych osiągnięć kosztem edukacyjnej treści. Kolejnym wyzwaniem dla rządów jest adaptacja starzejącego się społeczeństwa do zmieniającego się środowiska pracy. Musi ono nauczyć się nabywania nowych umiejętności oraz ich stałego aktualizowania. Wymaga to przełamania wielu edukacyjnych stereotypów panujących wśród starszych pokoleń. Rynek pracy przyszłości będzie wymagał także ściślejszej i efektywniejszej współpracy pomiędzy różnymi branżami, a także pomiędzy sektorem publicznym oraz prywatnym. Wszystkie powyżej zarysowane zmiany będą możliwe jedynie przy aktywnym wsparciu rządów.

- Proces automatyzacji pracy postępuje i wszystko wskazuje na to, że zjawisko to będzie się w najbliższych latach pogłębiać. Automatyzacja ułatwia pracę, oszczędza czas i znacznie obniża koszty produkcji. Wraz z rozwojem nowoczesnych technologii zanika zapotrzebowanie na część pracowników - mówi Inglot.

Maszyny już są u naszych „bram”. Przykładu dostarcza głośna ostatnimi czasy sprawa tajwańskiego producenta sprzętu komputerowego Foxconn Technology Group. Firma oskarżana o obowiązujące w niej urągające godności pracowników warunki pracy postanowiła w 2013 roku zamienić ponad milion pracowników (zatrudnionych w kontynentalnych Chinach) na armię robotów. Maszyny miały w zamiarze reformatorów wykonywać taśmową pracę, ludzie natomiast mieli zostać przekwalifikowani na techników i inżynierów.

Już rok później dyrektor wykonawczy Foxconnu Terry Gou poinformował o utworzeniu w pełni zautomatyzowanej fabryki w chińskim mieście Chengu, pracującej w trybie 24 godziny na dobę. W firmie zamontowano 30 tys. robotów przemysłowych. W Foxconnie pozostało niewielu ludzi, którzy odpowiadają za nadzór maszyn. Co stało się ze zdecydowaną większością robotników? Łatwo się domyśleć. Foxconn zapowiada, że w ciągu 2-3 lat już 70 proc. pracy we wszystkich fabrykach należących do firmy będą wykonywały roboty. Zdaniem Gou pracownik przyszłości będzie brzydził się pracą w fabryce.