Komisja Europejska z powagą odnosi się do obecnych reguł budżetowych jako do „podstawy gospodarczego zarządzania Unią Europejską”. To nonsens. Reguły te są stale łamane. Zamiast tego Bruksela powinna zastosować inne rozwiązania - czytamy w komentarzu redakcyjnym agencji Bloomberg.

Po tygodniach wahania się Komisji Europejskiej w kwestii tego, czy Hiszpania i Portugalia spełniają europejskie zasady dotyczące dyscypliny budżetowej, Komisja zdecydowała zwiększyć zakres wahania. W lipcu – po wyborach parlamentarnych w Hiszpanii - KE dokona przeglądu i oceny zbyt dużego zapożyczania się krajów Unii Europejskiej. Problem polega na tym, że reguły te są nie do wykonania. Co więcej, nawet gdyby ktoś mógłby je wdrożyć, to nie chciałby.

Europa potrzebuje całościowej reformy błędnej polityki fiskalnej, ale brakuje jej politycznej woli i powszechnego poparcia dla tego pomysłu.

Według europejskich reguł, deficyt budżetowy nie może przekraczać 3 proc. dochodu narodowego. W przypadku Hiszpanii wskaźnik ten wynosi 5,1 proc. Z poziomem 4,4 proc. Portugalia również łamie tę zasadę. Dodatkowo kraje UE są zobowiązane utrzymywać dług publiczny na poziomie nie wyższym niż 60 proc. PKB. Z 28 krajów Unii Europejskiej tylko 3 przez dłuższy czas spełniały obie te zasady.

Obecnie wobec 9 krajów UE prowadzona jest procedura nadmiernego deficytu.

Reklama

W teorii po kilku rundach ostrzeżeń i grożenia palcem, Komisja może nałożyć na dany kraj kary wysokości 0,2 proc. PKB. W praktyce jednak KE nie odważyłaby się na taki krok. Jaki sens miałoby karanie kraju, którego gospodarka i tak zmaga się z problemami finansowymi, a do tego – tak jak w przypadku Hiszpanii – nie ma rządu? Unia Europejska już dziś – bez takich decyzji – jest wystarczająco niepopularna.

Naprawa systemu fiskalnego wymagałaby powrotu do podstaw i stworzenia ograniczonej formy unii fiskalnej dla krajów, które są członkami strefy euro. Obecnie jednak, gdy europejscy wyborcy patrzą krzywo na każdą inicjatywę UE, rozwiązanie takie nie wchodzi w rachubę. Ale zamiast tego Unia Europejska powinna rozważyć dwa nieco mniej radykalne rozwiązania.

Pierwsze to wzrost wydatków na publiczne inwestycje. Potrzeba ta wydaje się być dobrze uzasadniona, gdyż wydatki publiczne netto w wielu krajach Wspólnoty od czasu kryzysu z 2008 roku są na niskich poziomach. Na przykład w Belgii wydatki te są na poziomie zerowym od dekad. Dodatkowe inwestycje w infrastrukturę pobudziłyby popyt w krótkim terminie, a w dłuższym – wzrost gospodarczy.

Reguły są dziś wystarczająco elastyczne, aby na to pozwolić. Co więcej, istnieje specjalna instytucja europejska, która mogłaby realizować to zadanie: Europejski Fundusz Inwestycji Strategicznych (EFSI). Fundusz ten powołano po to, aby zachęcał prywatnych inwestorów do finansowania wartościowych projektów, które potrzebują publicznego wsparcia. Chodzi tu o takie przedsięwzięcia, jak np. budowa nowego szpitala w Birmingham czy ulepszenie efektywności energetycznej dla 40 tys. obywateli we Francji. Jak dotąd, EFSI zatwierdził wsparcie na poziomie 9,3 mld euro na finansowanie projektów infrastrukturalnych. Ale EFSI jest stosunkowo nowym ciałem, które szybko powinno zwiększyć skalę działalności.

Drugie rozwiązanie polegałoby na wsparciu całkowicie prywatnych inwestycji poprzez stworzenie zintegrowanego rynku dla kapitału i akcji. Byłaby to być może najlepsza forma pomocy Unii Europejskiej, która mogłaby w lepszy sposób zwalczać gospodarcze szoki i wspierać wzrost gospodarczy w biedniejszych krajach. Byłoby to bardziej efektywne niż działająca obecnie unia fiskalna. Rozwiązanie takie wymagałoby zdecydowanego ataku na wewnątrzunijne regulacje blokujące przepływy kapitału, stworzenia jednolitego prawa upadłościowego czy długo obiecywanej unii bankowej. Wiele z tych pomysłów może zostać zrealizowanych bez potrzeby podpisywania nowego traktatu.

Komisja Europejska z powagą odnosi się do obecnych reguł budżetowych jako do „podstawy gospodarczego zarządzania Unią Europejską”. To nonsens. Reguły te są stale łamane. Ale do czasu, aż nie zostaną zmienione, uwagę trzeba skierować gdzie indziej – z oszczędności i ograniczeń w kierunku inwestycji i wzrostu. Kto wie, być może właściwe inwestycje mogłyby doprowadzić nawet do wzrostu zaufania wobec Unii Europejskiej.

>>> Czytaj też: Takiego spadku inwestycji w Polsce nikt się nie spodziewał. To dlatego gospodarka hamuje