To było tak. Trzy dni temu chciałem zainwestować w akcje bardzo interesującej spółki. Miała w nazwie słowa: bio, gen i laser, więc potencjał wzrostowy oceniłem na 180 proc. Statystycznie wychodzi 60 proc. za każdy z elementów nazwy. Gdyby w nazwie miała games, wówczas potencjał wyniósłby 210 proc.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Ale że nie inwestuję w ciemno, postanowiłem przeczytać prospekt emisyjny. W miarę możliwości uważnie. Prospekty pobieramy ze stron internetowych emitentów oraz biur maklerskich oferujących akcje. Jak wiemy, emitenci i oferujący starają się zachować ostrożność. Szczególnie teraz, gdy widmo MAD/MAR krąży nad rynkiem kapitałowym.
Po zalogowaniu się na stronę spółki zostałem zapytany o to, czy mam 18 lat. Robi się interesująco, pomyślałem. Takie akcje lubię, jest ryzyko, jest zabawa. Widać, że spółka ma w swojej ofercie coś dla dorosłych. Może nawet będzie w przyszłości należeć do Temptation Index, który będzie przeciwstawiany Respect Index. A kto wie, w przyszłości może nawet z samym Good Change Index? Potwierdziłem swoją pełnoletność. Na szczęście system nie pytał o takie pojęcia, jak dorosłość czy dojrzałość, a odpowiedzi nie musiała udzielić również moja żona. Ale samego prospektu jeszcze nie pobrałem.
Pytanie numer dwa dotyczyło tego, czy mieszkam w Stanach Zjednoczonych Ameryki? Może powinni zapytać mnie o to, czy mam 21 lat, taka była moja pierwsza refleksja. Ale to nie o to chodziło. Pytanie dotyczyło obowiązującego tam Securities Act. Trochę mnie zirytowało, dlaczego kupujący akcje spółki zarejestrowanej w Polsce ma tłumaczyć się z tego, że nie jest obywatelem innego państwa, i dlaczego ma tracić czas na analizowanie, o co właściwie w tym chodzi.
Reklama
Przez wiele lat w prospektach emisyjnych polskich spółek nie wspominano nic na ten temat, mimo iż amerykańska ustawa obowiązuje od 1933 r. (jej przyjęcie było jednym z elementów budowania nowego ładu po krachu giełdowym w 1929 r.). Ale kilka lat temu jedna z renomowanych kancelarii prawnych przy pewnej bardzo dużej ofercie prywatyzacyjnej załączyła takie zastrzeżenie do prospektu. Tłumaczyła, że tak jest bezpieczniej. Jak sądzę, doliczyła za to klientowi kilkanaście godzin. Podobno chodziło o to, że prezes tej prywatyzowanej spółki miał udzielić wywiadu w I Programie Polskiego Radia i ktoś mógł słuchać tej audycji po drugiej stronie oceanu. Od tego czasu nikt z tym zapisem nie dyskutuje, tylko każdy powtarza (przepisuje) te same sentencje. Jak widać zasięg naszego radia systematycznie wzrasta, bo w kolejnych latach kolejni prawnicy dołożyli kolejne kraje.
Pojawiły się więc kolejne pytania. Czy mieszkam w Kanadzie, to było proste, choć po francusku. Czy znam japoński? Chyba tak brzmiało to pytanie, nie mam pewności, bo skorzystałem z automatycznego tłumacza. Ale jak sądzę, odpowiedź była prawidłowa, bo przeszedłem do następnego testu. Zostałem zapytany, czy byłem w Australii (nie byłem), na Wyspie Wielkanocnej (byłem) oraz czy planuję zamieszkać na Antarktydzie. Tu nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Dla pewności odpowiedziałem NIE, bo bałem się, że wywołam międzynarodowy konflikt. I... przeszedłem.
Niestety, to nie był koniec. Zaczęła się kolejna seria, tym razem Kwestionariusz Oceny Odpowiedniości. Czy posiadam wiedzę w zakresie depozytowych produktów strukturyzowanych, czy w ciągu ostatnich 12 miesięcy korzystałem z waniliowych opcji walutowych oraz egzotycznych opcji walutowych? Tu się ponownie ożywiłem, „pieprz i wanilia” pomyślałem, „egzotyka” zamarzyłem. Ale na krótko, bo kiedy system poprosił mnie o wyprowadzenie wzoru na zmienność implikowaną opcji walutowych, poczułem się jak na maturze. I zacząłem się zastanawiać, czy może powinienem się obudzić?
Ale to nie był sen, na koniec ponownie odezwało się amerykańskie prawo. Tym razem poproszono mnie o wypełnienie kwestionariusza FATCA. Kto jeszcze nie wie, co to jest, ten wkrótce się dowie. Poinformowano mnie, że nie muszę odpowiadać na żadne pytania. Ale jeżeli nie odpowiem, to mogę zapomnieć o kupowaniu akcji. Tych i wszystkich innych.©?