Prodemokratyczna opozycja utrzymała też niezbędną dla weta blokującego w sprawach najważniejszej legislacji i funduszy publicznych jedną trzecią miejsc w 70-osobowej Radzie, co pomagało w ograniczaniu wpływów Chin.

Wynik wyborów, w tym uzyskanie mandatu przez 23-letniego byłego przywódcę protestów deklarującego "walkę" z Komunistyczną Partią Chin, uwidocznił rosnącą frustrację na tle tego, jak Pekin traktował swój "specjalny region administracyjny" i sygnalizuje istotny punkt zwrotny.

Hongkong został w 1997 roku jako była brytyjska kolonia zwrócony Chinom na mocy porozumienia honorującego zasadę "jeden kraj, dwa systemy", które miało utrzymać jego pozycję globalnego centrum finansowego z odrębnym systemem prawnym na okres co najmniej 50 lat, ale z zagwarantowaniem pełnej zwierzchności Pekinu.

Przedstawiciele chińskich władz wielokrotnie ostrzegali Hongkong, by nie odchylał się zbytnio od tak wyznaczonych ram ustrojowych i Pekin musi teraz zadecydować jak zareagować. Bezpośredniego odzewu hongkońskich wyborów w oficjalnych chińskich mediach nie było.

Reklama

Mimo zabronienia w lipcu sześciu prodemokratycznym kandydatom udziału w wyborach pod pretekstem popierania niepodległości mandaty uzyskało co najmniej pięciu ludzi o podobnych poglądach, w tym jeden z liderów masowych demokratycznych protestów w 2014 roku Nathan Law. Określa się ich jako lokalistów, czyli stawiających na pierwszym miejscu interesy Hongkongu a nie Pekinu.

"Jestem całkiem zaszokowany. Odziedziczyliśmy nieco ducha naszego ruchu i mam nadzieję, że będziemy mogli utrzymać go w przyszłości. Musimy być wciąż zjednoczeni, by mieć więcej siły do walki z Komunistyczną Partią Chin" - powiedział 23-letni Law. (PAP)