Plan ujawnienia listy beneficjentów wydaje się desperackim posunięciem, nastawionym przede wszystkim na to, by „uwspólnić” problem, tzn. pokazać, że nie tylko urzędnicy kojarzeni z PO mogą mieć nieczyste sumienie. Taka była dotąd główna linia obrony Hanny Gronkiewicz-Waltz, która przekonywała, że afery związane ze zwrotem nieruchomości pojawiały się jeszcze za prezydentury Lecha Kaczyńskiego w mieście (chodzi np. o sprawę działek przy Al. Waszyngtona, którą prezydent Kaczyński zgłosił do prokuratury). Dlatego pomysł chwycił również w stołecznym urzędzie miasta. – Jeszcze nie otrzymaliśmy takiej prośby ze strony władz PO, ale pomysł sam w sobie nie jest zły – przyznaje nam jeden z urzędników ratusza.

Platforma zresztą nie ma zbyt wielkiego pola manewru przy poszukiwaniu wyjścia z sytuacji z twarzą, co w rozmowach z nami przyznają politycy tego ugrupowania. I tak np. PO nie zamierza z własnej inicjatywy doprowadzić do referendum, w którym poczynania prezydent oddano by pod osąd warszawiaków. – Problem byłby taki, że znów musielibyśmy grać na niską frekwencję, a więc zniechęcać ludzi do głosowania. Nawet gdyby referendum nie było wiążące, to zapewne wynik byłby w stylu 99 proc. do 1 proc. przeciwko prezydent Gronkiewicz-Waltz. A to wyglądałoby dla nas fatalnie z wizerunkowego punktu widzenia – przyznaje jeden z posłów.

Jak ustaliliśmy, w szeregach partii poważnie rozważany był scenariusz przedterminowych wyborów. Jednak po jakimś czasie zarzucono i tę koncepcję. – Nie możemy zgodzić się na wcześniejsze wybory, gdyż to by oznaczało, że będziemy mieli w Warszawie komisarza Misiewicza (rzecznika MON – przyp. red.), bo to on dostaje ostatnio wszystkie posady – przekonuje nas Andrzej Halicki z PO. Mówiąc inaczej, Platforma boi się, czym w takim wypadku może próbować zaskoczyć PiS. Zgodnie z art. 28f ustawy o samorządzie gminnym w przypadku wygaśnięcia mandatu wójta (burmistrza, prezydenta miasta) przed upływem kadencji jego funkcję, do czasu objęcia obowiązków przez nowo wybranego następcę, pełni osoba wyznaczona przez prezesa Rady Ministrów.Istnieje więc w PO obawa, że dymisja Hanny Gronkiewicz-Waltz będzie niejako zaproszeniem do wprowadzenia pisowskiego komisarza w stolicy. Później PiS znalazłby pretekst do utrzymywania go jak najdłużej na tym stanowisku.

Pojawiają się już jednak pierwsze kandydatury na ewentualnego następcę pani prezydent. O ile wcześniej w Platformie mówiono głównie o Rafale Trzaskowskim, o tyle teraz spekuluje się, że mógłby to być Andrzej Halicki. Przejął on już władzę nad warszawskimi strukturami Platformy po tym, jak rezygnację z tej funkcji złożyła Hanna Gronkiewicz-Waltz. Jego dodatkowym atutem jest to, że w szeregach partii uznawany jest za człowieka Grzegorza Schetyny. Sam zainteresowany ucina temat, gdy pytamy go o te doniesienia.

Reklama

Plany PO czy PiS na Warszawę mogą w każdej chwili zostać zmodyfikowane w związku z dynamicznie zmieniającą się sytuacją w mieście. W ostatni piątek po południu użytkownicy wieczyści słynnej już działki przy dawnej Chmielnej 70 -– Marzena Kruk, Grzegorz Majewski i Janusz Piecyk – zadeklarowali chęć ponownego przeprowadzenia procedury reprywatyzacyjnej. Jak wynika z ich oświadczenia, są gotowi zwrócić posiadaną nieruchomość do czasu wyjaśnienia wszelkich wątpliwości wokół decyzji reprywatyzacyjnej.

Co na to ratusz? Cieszy się z tego gestu, choć ma wątpliwości, czy wnioskodawcy mogą w ogóle ustawiać się w roli użytkowników wieczystych działki. – Co prawda nasza decyzja zwrotowa została wydana w 2012 r. i znajduje się w obrocie prawnym. Ale pamiętajmy, że okoliczności się diametralnie zmieniły. My swoje postępowanie wznowiliśmy kilka tygodni temu, czekamy z niecierpliwością również na decyzje Ministerstwa Finansów. Ostatnio także sąd zabezpieczył nieruchomość do czasu wyjaśnienia sprawy, co oznacza, że nie może ona np. zostać sprzedana czy stanowić zabezpieczenia przy próbie zacięcia kredytu – mówi Agnieszka Kłąb, rzeczniczka magistratu.

Użytkownicy Chmielnej 70 do swojej deklaracji załączyli też dokumenty, który ich zdaniem przesądzają o tym, że poprzedni współwłaściciel działki Jan Henryk Holger Martin, którego roszczenia skupiono, w rzeczywistości nie był Duńczykiem, lecz Polakiem. Świadczyć ma o tym akt notarialny znaleziony w archiwach i księgach wieczystych. Gdyby to się potwierdziło, sytuacja zmieniłaby się diametralnie. Do tej pory urzędnicy są przekonani, że działkę zwrócono bezzasadnie, bo Dania jest wśród państw, które dostały od Polski odszkodowania za powojenne dekrety nacjonalizacyjne.

Na razie jednak urzędnicy wydają się bardziej zajęci gaszeniem pożaru na własnym podwórku. W piątek po południu na stronach warszawskiego Biura Zamówień Publicznych pojawiło się ogłoszenie dotyczące chęci rozpoczęcia przez miasto dialogu technicznego z zewnętrznymi podmiotami, które podejmą się próby dokonania audytu zapowiadanego przez prezydent miasta.

>>> Czytaj też: Proletariusze i maharadżowie. Środowisko prawnicze jest podzielone