Milion samochodów elektrycznych w Polsce wydaje się bardzo ambitnym albo wręcz nierealnym celem, ale bliższa analiza pozwala na większy optymizm.

W Polsce zarejestrowanych jest obecnie 23 mln aut, z czego 20 mln to osobowe. Rząd zakłada, że plan ma być zrealizowany do 2025 r., czyli w ciągu dziewięciu lat mielibyśmy osiągnąć ok. 5-proc. udział w rynku pojazdów z elektrycznym napędem.

Proces „elektryfikacji” transportu ma zostać zrealizowany w trzech etapach. W latach 2016–2018 mają powstać fundamenty, co oznacza m.in. usunięcie barier blokujących rozwój rynku samochodów elektrycznych w Polsce. Uruchomiony ma zostać Fundusz Niskoemisyjnego Transportu współfinansujący infrastrukturę dla aut napędzanych prądem, mają być uruchomione pierwsze programy pilotażowe. Rząd liczy, że w 2018 r. pojawią się pierwsze polskie prototypy samochodów elektrycznych. Kolejny etap przypada na lata 2019–2020, czyli na koniec kadencji obecnego Sejmu, kiedy to rząd będzie rozliczany z realizacji zamierzeń. Wówczas ma być rozbudowywana infrastruktura, a później nastąpi komercjalizacja uruchomionych w poprzednim etapie programów badawczych, czego zwieńczeniem ma być przejście do seryjnej produkcji polskich samochodów elektrycznych. Gdy to się stanie, mają zostać uruchomione różne formy wsparcia zakupu samochodów elektrycznych przez Polaków. Trzeci etap to upowszechnienie transportu elektrycznego w polskich miastach, wprowadzenie ich do użytku przez administrację publiczną i zakończenie budowy sieci elektrycznej. Na koniec tego okresu samochody elektryczne będą tak popularne, że zdaniem resortu energii będzie się można wycofać z mechanizmów wsparcia.

Ponieważ auto na prąd nie jest ofertą dla wszystkich, infrastruktura do jego obsługi i ładowania ma być rozbudowywana głównie w największych miastach. Jak pokazuje mapa przygotowana przez resort, chodzi przede wszystkim o miasta wojewódzkie i aglomerację śląską. Spora część Polski wschodniej i Wybrzeża między Gdańskiem i Szczecinem będzie poza zasięgiem samochodów elektrycznych.

Owocem całego programu ma być polski samochód elektryczny, który miałby powstać w wyniku współpracy rodzimych firm i przy udziale programów badawczych finansowanych przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Nazwa, jak powiedział minister Krzysztof Tchórzewski, miałaby być wybrana w konkursie. Wiceminister Michał Kurtyka dodał, że resort liczy, iż 30 proc. z miliona elektrycznych aut, które mają do 2025 r. jeździć w Polsce, będzie rodzimej produkcji. – Przemysł samochodowy jest jednym z najbardziej zglobalizowanych, ale mających też największy wpływ na gospodarkę. Mamy marzenie, by jak najwięcej fabryk pojawiało się w Polsce i byśmy mogli ten przemysł przy okazji przełomu, jaki się pojawił, na naszych oczach zbudować – podkreślał wiceminister energii Michał Kurtyka.

Reklama

Jak miałby wyglądać następca syrenki czy poloneza na prąd? Według Kurtyki miałby to być mały miejski samochód, zabierający do czterech osób z zasięgiem umożliwiającym załatwienie codziennych spraw. Samochód mógłby być ładowany w domu lub w rozbudowanej sieci punktów.

Resort myśli o wielu zachętach finansowych mających skusić Kowalskiego do nabycia takiego auta. Po pierwsze miałyby one charakter podatkowy. Samochody elektryczne byłyby zwolnione z akcyzy, byłaby możliwość odliczenia 100 proc. VAT w przypadku leasingu i użytkowania samochodu przez firmę bez obowiązku ewidencji przebiegu pojazdu. Resort myśli nawet o zerowej stawce VAT na samochody elektryczne, ale do takiej zachęty musiałby przekonać Brukselę, gdyż unijna dyrektywa nie przewiduje podobnych preferencji. Wielkim atutem mają być dopłaty do pierwszych 100 tys. sprzedanych samochodów elektrycznych. Na razie resort nie mówi, w jakiej wysokości byłyby te bonusy. W Niemczech wprowadzono je w tym roku i wynoszą 4 tys. euro przy samochodach elektrycznych i 3 tys. euro przy hybrydowych. Dodatkowo właściciele pojazdów elektrycznych mogliby liczyć na inne bonusy takie jak możliwość jazdy po buspasach, bezpłatne parkowanie na parkingach publicznych, możliwość wjazdu do stref niskoemisyjnych w miastach czy specjalna nocna taryfa na prąd. Drugą stroną medalu, która nie spodoba się właścicielom innych samochodów, ma być wprowadzenie opłaty rejestracyjnej uzależnionej od emisyjności auta i ceny, co w praktyce oznacza walkę ze sprowadzanymi z Zachodu starszymi pojazdami. Rozwój samochodu elektrycznego ma być wpisany zarówno w strategię gospodarki niskoemisyjnej dzięki zmniejszaniu zanieczyszczeń w miastach, jak i budowanie bezpieczeństwa energetycznego, bo ma zmniejszać uzależnienie od importowanego paliwa.

Rządowe plany są wyzwaniem z kilku powodów. Polski przemył motoryzacyjny to fabryki zagranicznych koncernów. Własnego nie mamy. Do tego większość z nich pracuje nad własnymi projektami samochodów elektrycznych i nie ma pewności, że polskie firmy będą w stanie dostarczyć produkt konkurencyjny i tani. Dziś samochody elektryczne są kilkukrotnie droższe od większości aut dostępnych w Polsce. Nie wiadomo, czy w ciągu kilku lat ceny spadną na tyle, że Polacy zechcą je kupować. Minister Kurtyka liczy, że postęp techniczny i wsparcie udzielane takim samochodom w innych krajach wymusi ten proces. Aby po polskich drogach w 2025 r. jeździło milion aut na prąd, trzeba ich będzie sprzedawać prawie 200 tys. rocznie, a to naprawdę dużo, bo połowa obecnej sprzedaży nowych samochodów. Wreszcie pytanie, czy będzie zielone światło dla preferencji dla tych samochodów. Proponowany zerowy VAT dla samochodu przy cenie ok. 40 tys. zł oznacza ponad 9 tys. zł, czyli przy milionie aut – 9 mld zł, które nie trafią do państwowej kasy, nie mówiąc już o wydatku z budżetu, jakim będą dopłaty.

>>> Czytaj też: Energetyczni giganci chcą produkować polskie auta elektryczne. Jest wniosek do UOKiK