130 mld zł – taką kwotę mieliśmy wydać na uzbrojenie w latach 2013–2022. Mówili o tym premier Donald Tusk, minister obrony Tomasz Siemoniak i wiceminister odpowiedzialny za zakupy Czesław Mroczek.

Większa część pieniędzy miała być rozdysponowana w 14 programach obejmujących m.in. tarczę przeciwrakietową, zakupy śmigłowców, okrętów podwodnych, transporterów Rosomak. Program stworzony w 2013 r. zakładał, że większość tej kwoty będzie rozdysponowana w latach 2019–2022. Nawet gdyby PO wygrała ubiegłoroczne wybory, większość tych wydatków przypadałaby na kolejną kadencję. Zupełnie innym pytaniem było, skąd mielibyśmy wziąć taką kwotę. Dopytywany przez nas Mroczek o to, skąd wziąć pieniądze, odpowiadał, że to na podstawie wyliczeń z resortu finansów, i temat ucinał. Ale jeśli trabanta nazwiemy mercedesem, nie zacznie on nagle jeździć 200 km/h. Plan modernizacji technicznej (PMT) rządu PO-PSL był mrzonką.

Optymista mógłby stwierdzić, że wraz z objęciem rządów przez PiS przyszło otrzeźwienie. Następca ministra Mroczka Bartosz Kownacki powtarza słowa o urealnianiu PMT, a jeśli chodzi o wydatki, chce się skupiać na perspektywie do 2019 r. Chwała mu za to, bo to brzmi rozsądnie. W obozie rządzącym jest to jednak głos odosobniony. Jeśli chodzi o finansowanie wydatków zbrojeniowych, PiS wybrało inny sposób mydlenia oczu niż PO. Jeśli cofniemy się do lipca 2015 r., w materiałach z konferencji programowej PiS znajdziemy taki cytat: „Przy poważnych wyzwaniach modernizacyjnych kwota 2 proc. PKB na obronność jest niewystarczająca. W najbliższych latach powinna wzrosnąć do min. 2,5 proc. PKB.” Jeszcze w kampanii wyborczej Beata Szydło wspominała o wydawaniu 3 proc. PKB na obronność.

Tymczasem budżet wojskowy na 2016 r. zakładał wydatki na poziomie 2 proc. PKB i rząd PiS ich w znaczący sposób nie zwiększył. Mało realny wydaje się wzrost tej kwoty w 2017 r. Mimo to dwa tygodnie temu minister Antoni Macierewicz w przemówieniu w Atlantic Council stwierdził, że „obok USA, Wielkiej Brytanii, Grecji i Estonii jesteśmy jednym z pięciu państw NATO, które wypełniają zobowiązania związane z poziomem wydatków na obronę; obecnie przeznaczamy na obronę 2 proc. PKB, ale planujemy podnieść te wydatki do 3 proc.”.

Dokładnie tydzień później Ministerstwo Rozwoju przedstawiło Strategię na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. I na stronie 209. dokumentu znajdziemy informację, że wydatki obronne w 2020 r. mają wynosić 2,2 proc. PKB, a w 2030 r. – 2,5 proc. Jako źródło danych podane jest MON. Nieco upraszczając: w jeden piątek minister obrony mówi, że będziemy wydawać na obronność 3 proc. PKB, a w kolejny piątek minister rozwoju, bazując na danych z MON, ogłasza, że w realnej przyszłości będzie to 2,2 proc. PKB. A w przyszłości w kategoriach planów budżetowych tak odległych jak Ziemia od Księżyca będzie to 2,5 proc. Czyli 0,5 pkt albo ok. 9 mld zł mniej niż w deklaracjach tydzień wcześniej.

Reklama

Różnica między 2,2 proc. a 3 proc. to wartość, która mniej więcej pozwala na sfinansowanie zakupu śmigłowców wielozadaniowych. Sprawa ciągnących się niczym brazylijska telenowela negocjacji offsetowych Ministerstwa Rozwoju z Airbusem ożyła w ubiegłym tygodniu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to po raz kolejny strzelanie z kapiszonów inspirowane przez MON. Ogłoszonych decyzji w tej materii (kupić caracale czy nie) jak nie było, tak nie ma. Podobnie jak nie ma decyzji w sprawie tarczy przeciwrakietowej czy redefinicji PMT. Mamy za to decyzje dotyczące Smoleńska, powstania warszawskiego i żołnierzy wyklętych. Najwyższy czas, by Macierewicz i jego ekipa zaczęli mniej się zajmować przeszłością i finansowym mydleniem oczu, a bardziej decyzjami, które dotyczą przyszłości Wojska Polskiego.

>>> Czytaj też: Zmiany w rządzie: Mateusz Morawiecki ministrem finansów i rozwoju