Nawet 200 km do przejechania, by zdobyć stempel w dowodzie rejestracyjnym, i to za dwa razy wyższą cenę? Taki może być efekt nowych przepisów, które proponuje rząd dla zapominalskich kierowców.

Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa (MIB) szykuje rewolucję w systemie badań okresowych pojazdów. Przegapienie terminu badań może sporo kosztować – czasu i pieniędzy.

W kraju powstanie sieć nowych stacji kontroli pojazdów działających pod nadzorem Transportowego Dozoru Technicznego (TDT). Jak precyzuje resort – po jednej na województwo, czyli 16.

Państwo musi te stacje wybudować, co będzie kosztować 48 mln zł. Dlatego przepisy przejściowe zakładają, że do 2023 r. TDT będzie mógł zawierać porozumienia z już istniejącymi stacjami komercyjnymi. – Przy czym z projektu ustawy na razie nie wynika, czy będzie to więcej niż jedna stacja na województwo – zauważa Grzegorz Kubalski ze Związku Powiatów Polskich.

Dlaczego tak istotna jest liczba „rządowych” stacji? Jeśli kierowca spóźni się z badaniami swojego pojazdu, będzie musiał je zrobić w jednej z nich. Każda inna odprawi go z kwitkiem. Jeśli zatem ktoś mieszka np. w Suwałkach, a najbliższa stacja TDT powstanie w Olsztynie, będzie gnał 200 km. W jedną stronę.

Reklama

MIB mówi o 16 punktach, ale nasi informatorzy twierdzą, że liczba stacji TDT może być elastyczna, np. część istniejących stacji prywatnych mogłaby z czasem działać pod rządowym szyldem (dzisiaj ogółem jest ok. 4,7 tys. przedsiębiorców prowadzących stacje kontroli pojazdów). Co więcej, spóźnienie będzie kosztować podwójnie, czyli ponad 250 zł (od 2018 r. opłata za badanie osobówki wzrośnie do 126 zł brutto). Nie wliczając kosztów benzyny, którą zapominalscy kierowcy spalą po drodze.
MIB tłumaczy, że chodzi o zdyscyplinowanie posiadaczy aut. Daje też szansę na uniknięcie kłopotów. – W projekcie (nowelizacji ustawy – Prawo o ruchu drogowym – red.) zaproponowano, aby właściciel pojazdu miał dodatkowo 30 dni na wykonanie badania bez ponoszenia konsekwencji. Po tym terminie zobowiązany będzie do wykonania badania tylko w wyznaczonej stacji kontroli pojazdów – wyjaśnia Elżbieta Kisil, rzeczniczka MIB. Wyznaczonej, czyli rządowej.

Zaległe badanie samochodu pod okiem ministra

Pytania i wątpliwości, związane z przygotowanym przez Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa (MIiB) projektem ustawy, wciąż się mnożą. I nie chodzi bynajmniej o przyświecający im cel, lecz realność rządowych założeń.

Jeśli kierowca, po dodatkowych 30 dniach od upływu terminu badania, dowie się o problemie i w związku z tym uda się do jednej z rządowych stacji, może się okazać, że przed nim już ustawiła się długa kolejka oczekujących. Trzeba bowiem założyć, że nie będzie jedynym zapominalskim w województwie (szacuje się, że w Polsce aż 40 proc. kierowców nie robi badań technicznych na czas). Poza tym stacje Transportowego Dozoru Technicznego (TDT) o ile nie będą się raczej zajmować „zwykłymi badaniami pojazdów” (za te odpowiadają stacje podstawowe i okręgowe), o tyle będą miały i tak sporo innych obowiązków, takich jak np. przeprowadzanie okresowych i dodatkowych badań pojazdów przystosowanych do przewozu niebezpiecznych towarów, badań pojazdów, w których dokonano istotnych zmian konstrukcyjnych, czy weryfikacji stanu technicznego tramwajów i trolejbusów.

– Istnieje obawa, że jeśli rząd nie doszacuje liczby stacji TDT, te szybko się zapchają. Rozumiem, że chodzi o zdyscyplinowanie kierowców i pośrednie ukaranie ich za niedopilnowanie terminu badań. Ale czy nie gubimy gdzieś po drodze zdrowego rozsądku? Jeszcze będzie tak, że planując wizytę w jednej z takich rządowych stacji, kierowca będzie musiał pomyśleć o jakimś noclegu, bo nie wiadomo, ile czasu spędzi na miejscu, czekając na swoją kolej – ironizuje jeden z naszych rozmówców zorientowanych w temacie.

Co więcej, wcale nie jest powiedziane, że wyprawa do rządowej stacji zakończy się powodzeniem. – Wynik badania nie jest przesądzony. Kierowca po dojechaniu na miejsce może się np. dowiedzieć, że przewody hamulcowe w jego aucie nie nadają się do dalszej jazdy – zwraca uwagę Marcin Żak ze Stowarzyszenia Ekspertów Techniki Motoryzacyjnej i Diagnostów Samochodowych.

Co więc jeśli kierowca dostanie negatywny wynik na jednej z rządowych stacji? Jak tłumaczy MIiB, procedury co do zasady nie ulegną zmianie, tzn. trzeba będzie ponowić badania. – Zmianie ulegnie jedynie miejsce przeprowadzenia takiego testu, czyli ma to być stacja kontroli pojazdów TDT – wyjaśnia nam resort. To oznacza, że jeśli do najbliższej stacji tego typu właściciel pojazdu będzie miał kilkadziesiąt czy kilkaset kilometrów, nie będzie żadnej taryfy ulgowej – trzeba będzie ponownie udać się w podróż.

Jak precyzuje Marcin Żak, zabranie dowodu rejestracyjnego przez diagnostę musi być poparte tym, że usterki zagrażają bezpieczeństwu ruchu drogowego lub środowisku. – Wówczas kierowca ma 14 dni na usunięcie wad i powrót do tej samej stacji diagnostycznej. Ale w okresie tych 14 dni kierowca nie jest jakoś szczególnie chroniony. Po prostu dalej jeździ samochodem z negatywnym wynikiem badania. Policja może go zatem zatrzymać, a auto nie powinno się poruszać po drogach publicznych. Te 14 dni dają jedynie czas na usunięcie usterek. Potem, przy zgłaszaniu się na kolejne badania, kierowca nie zapłaci przynajmniej drugi raz za całościowy przegląd, lecz tylko za zweryfikowanie usunięcia wcześniej wykrytych problemów – tłumaczy Marcin Żak.

Zdaniem naszych rozmówców to nie koniec komplikacji. – Aby wszystko było lege artis, teoretycznie kierowca bez aktualnych badań technicznych powinien całą trasę do stacji TDT przejechać na lawecie. Z powrotem tak samo, jeśli wynik badania będzie negatywny. Ubezpieczyciel tego nie pokryje, bo warunkiem uzyskania takiego świadczenia jest wystąpienie zdarzenia drogowego – podkreśla Grzegorz Kubalski.

Jak te aspekty komentuje MIiB? – Kwestie decyzji co do miejsca i sposobu wykonania ewentualnej naprawy pojazdu, usunięcia usterek czy też jego transportu, w przypadku usterek stwarzających zagrożenie, leżą w gestii właściciela pojazdu – odpowiada Elżbieta Kisil, rzeczniczka MIiB.

Rząd generalnie wychodzi z założenia, że postawienie kierowcy przed całą serią problemów wynikających z jego braku rozsądku czy zapominalstwa ma jeden zasadniczy cel – dyscyplinę. „W stacjach TDT przeprowadzane będą badania techniczne pojazdów, których właściciele uchylają się od odpowiedzialności za terminowość. Celem rządu jest tym samym doprowadzenie do tego, by w ruchu drogowym brały udział jedynie pojazdy w pełni sprawne.

>>> Czytaj też: Arabia Saudyjska zaciska pasa. Kraj wprowadza głębokie oszczędności