Pasywne fundusze i produkty inwestycyjne, czyli takie, których wyniki mają odzwierciedlać zachowanie np. wybranych indeksów giełdowych czy innych instrumentów finansowych, przyciągają coraz więcej inwestorów. Niedawno „The Wall Street Journal” podał, że w USA fundusze emerytalne tworzone przez pracodawców mają w takich instrumentach ulokowane już 25 proc. swoich aktywów. W 2012 r. było to 19 proc. W przypadku publicznych planów emerytalnych w 2015 r. 60 proc. ich aktywów ulokowanych w amerykańskich akcjach opierało się na funduszach indeksowych. W 2012 r. było to 38 proc. W organizacjach dobroczynnych i fundacjach udział takich funduszy w aktywach wzrósł w tym czasie do 63 proc. z 40 proc.
Rosnące znaczenie pasywnie zarządzanych produktów inwestycyjnych w porównaniu z funduszami, w których o składzie portfela decyduje jeden lub grupa zarządzających, ma kilka przyczyn. To niższe koszty, prosta, przejrzysta konstrukcja takich produktów oraz dobre wyniki w długim terminie. Według danych firmy Morningstar w USA w ostatnich 10 latach od 71 proc. do 93 proc. aktywnie zarządzanych funduszy akcji amerykańskich, w zależności od rodzaju, zostało zamkniętych lub miało stopy zwrotu gorsze niż fundusze indeksowe, których wyniki próbowały pobić.
Tymczasem polski rynek bardzo skutecznie opiera się takim pasywnym produktom. Na rynku detalicznym dostępnych jest tylko kilka funduszy indeksowych. Dwa w Ipopema TFI, dążące do odwzorowania warszawskiego indeksu giełdowego mWIG40, oraz trzy fundusze oferowane klientom ING Banku Śląskiego. Mają one kolejno odzwierciedlać wyniki indeksu WIG 20, MSCI EMU (obejmuje akcje spółek z krajów należących do strefy euro) oraz amerykańskiego indeksu S&P 500. ING wskazuje, że ich główną zaletą jest możliwość inwestowania na najważniejszych rynkach światowych, łatwe monitorowanie uzyskanych wyników inwestycji, bo wystarczy sprawdzić informacje o wybranym indeksie, i niższe opłaty za zarządzanie w porównaniu do tradycyjnych funduszy akcyjnych dostępnych na polskim rynku.
– W przypadku rozwiązań Ipopemy TFI opłata za zarządzanie to 2 proc. Dla funduszy oferowanych klientom ING: 1,6 proc. To średnio o połowę mniej niż w przypadku większości tradycyjnie zarządzanych funduszy akcyjnych – wskazuje Wojciech Kiermacz, młodszy analityk z Analiz Online monitorujących polski rynek funduszy inwestycyjnych.
Reklama
Mimo tych zalet Daniel Szewieczek z ING zapowiada, że bank nie przewiduje w najbliższym czasie rozszerzenia oferty funduszy indeksowych.
Ofertę funduszy indeksowych powiększają trzy ETF-y, czyli otwarte fundusze inwestycyjne notowane na GPW. Ich zadaniem jest odzwierciedlanie zachowania się danego indeksu giełdowego. W przypadku warszawskiego parkietu są to produkty na WIG20, niemiecki indeks DAX oraz S&P500.
Biuro prasowe giełdy zapowiada, że pracuje nad wprowadzeniem nowych ETF-ów z emitentem z Polski, prowadzi także rozmowy z emitentami zagranicznymi. Nie podaje jednak, kiedy będą dostępne. Pytana o ocenę zainteresowania ETF-ami już notowanymi wskazuje, że „obroty kształtują się na umiarkowanym poziomie”. W tym roku do końca września wyniosły one 143,3 mln zł. Były o 36,7 proc. niższe niż rok temu.
– Choć rynek ETF-ów ma ogromny potencjał rozwoju, niezbędna jest promocja tego rodzaju instrumentów i działania edukacyjne. Badania wskazują, że inwestycje pasywne w długim okresie są lepsze od zdecydowanej większości funduszy zarządzanych aktywnie, mających za cel lepsze wyniki niż benchmark w postaci indeksu. ETF-y oparte na indeksach cenowych, np. WIG20 czy S&P500, przekazują inwestorom dywidendy wypłacane przez spółki wchodzące w skład portfela indeksu lub kumulują, zwiększając stopę zwrotu funduszu zdecydowanie powyżej indeksu – wskazuje GPW na pytanie o potencjał ETF-ów odzwierciedlających zachowanie indeksów w Polsce.
Według przedstawicieli krajowych TFI fundusze indeksowe są i będą w Polsce niszowym produktem. Sebastian Buczek jako jedną z głównych barier rozwoju wskazuje brak możliwości sprzedaży tych produktów. Kłopot polega na tym, że dystrybutorzy w Polsce inkasują zwykle całość opłaty dystrybucyjnej pobieranej od klientów przy zakupie jednostek funduszy i około połowy opłaty za zarządzanie. Im produkt tańszy dla klientów, tym mniej wpada do kieszeni sprzedawcy. To powoduje brak zainteresowania oferowaniem takich produktów. Choć polskie fundusze indeksowe są i tak stosunkowo drogie w porównaniu z tymi z rynków rozwiniętych.
– Opłata za zarządzanie w funduszu pasywnym firmy iShares odzwierciedlającym zachowanie się indeksu MSCI Emerging Markets to ok. 0,7 proc. rocznie. Rekordzistą jest fundusz pasywny firmy Vanguard, odzwierciedlający indeks S&P 500, w którym ta opłata wynosi tylko 0,05 proc. – wskazuje Wojciech Kiermacz z Analiz Online.
Tak niskie opłaty to efekt nie tylko szerokiej dystrybucji, ale też struktury klientów. Na świecie fundusze indeksowe wykorzystywane są główne przez inwestorów instytucjonalnych, jak fundusze emerytalne czy fundacje dysponujące dużymi aktywami. A im większe aktywa funduszu, tym łatwiej obniżać koszty. – U nas jest garstka takich podmiotów – wskazuje prezes Quercus TFI.
– Fundusze pasywne są przeznaczone dla doświadczonych inwestorów, którzy sami decydują, w jaką klasę aktywów czy segment rynku chcą inwestować w danym momencie. Na polskim rynku inwestorzy oczekują od funduszy przede wszystkim wartości dodanej. Nie odzwierciedlania zachowania danego indeksu, tylko aktywnego zarządzania w celu osiągania stabilnych, dodatnich i atrakcyjnych stóp zwrotu – mówi Tomasz Dudziński, dyrektor departamentu wsparcia sprzedaży Altus TFI.
Marcin Mierzwa z Biura Maklerskiego Alior dodaje, że krajowi klienci zbyt małą wagę przykładają do analizy kosztów inwestowania, a wybierając fundusze kierują się ich historycznymi wynikami. Zwykle stawiają na te z ostatnio najlepszymi stopami zwrotu. – Wciąż szukają niezwykłego instrumentu, który z jednej strony ograniczy ryzyko do minimum, a jednocześnie da wiele zarobić. Nie dojrzeliśmy jeszcze do tego, by poszukując funduszu wybierać ten, który w dłuższym, kilkuletnim okresie przynosił dobre, stabilne wyniki – wskazuje. ⒸⓅ