Dawna brytyjska kolonia została zwrócona Chinom w 1997 roku w ramach zasady "jeden kraj, dwa systemy", w myśl której region cieszy się szerokim zakresem autonomii, a jego mieszkańcy korzystają ze swobód niedostępnych dla rodaków z innych części ChRL, w tym wolności słowa i prasy. Zasada ta ma obowiązywać przez 50 lat, czyli do 2047 roku. Hongkong ma odrębny system prawny, ale kontrolę nad regionem i tak sprawuje Pekin. Niektórzy mieszkańcy obawiają się, że ostatnio władze w Pekinie coraz częściej ingerują w sprawy wewnętrzne Hongkongu, by uciszać swych przeciwników.

Podczas wtorkowej demonstracji prawnicy z Hongkongu i z zagranicy przeszli z siedziby sądu niższej instancji do Sądu Najwyższego. Protestowali przeciwko poniedziałkowej decyzji Stałego Komitetu Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, który dokonał interpretacji hongkońskiej konstytucji. Komitet, który między sesjami parlamentu sprawuje najwyższą władzę ustawodawczą w Chinach, postanowił, że deputowanymi parlamentu w Hongkongu nie mogą zostać osoby, które podczas zaprzysiężenia wprowadzą zmiany w przysiędze wierności wobec lokalnej konstytucji lub nie okażą należytego szacunku.

Postanowienie uniemożliwia wykonywanie mandatu poselskiego dwojgu niezależnym deputowanym wybranym we wrześniu do Rady Ustawodawczej Hongkongu, którzy domagają się większej autonomii tego regionu od władz w Pekinie. Podczas październikowej uroczystości zaprzysiężenia 30-letni Sixtus Leung i 25-letnia Yau Wai-Ching rozwinęli transparent z napisem "Hongkong to nie Chiny" oraz zmienili tekst przysięgi, deklarując, że będą bronić "narodu Hongkongu", oraz używając pogardliwego określenia na Państwo Środka.

Pekin ogłosił swą interpretację hongkońskiej konstytucji w czasie, gdy sprawą ewentualnego wykluczenia dwojga deputowanych zajmował się sąd w Hongkongu. Decyzja chińskich władz oburzyła m.in. wielu prawników i polityków.

Reklama

"Chcemy podkreślić, że taka interpretacja nie jest normą w hongkońskim systemie prawnym" - powiedział adwokat Dennis Kwok, który zorganizował protest. "Nie zgodzimy się, aby ta interpretacja stała się normą" - dodał.

Demonstrację zakłóciło kilkunastu prochińskich działaczy, którzy szydzili z protestujących i obrażali ich, wykrzykując przez głośniki.

Stowarzyszenie, które reprezentuje ponad tysiąc adwokatów, wyraziło ubolewanie z powodu interpretacji, oceniając, że "przyniesie ona więcej szkód niż pożytku". Według stowarzyszenia można odnieść wrażenie, że Pekin podejmuje decyzje ustawodawcze w imieniu Hongkongu.

Wtorkowy marsz był czwartym takim protestem hongkońskich prawników od 1997 roku. Poprzedni zorganizowano w czerwcu 2014 roku w odpowiedzi na raport chińskiego rządu. Napisano w nim, że "miłość do kraju" jest podstawowym politycznym wymogiem, który muszą spełniać wszyscy hongkońscy urzędnicy, w tym sędziowie i pracownicy sądowi.