Za przepływającą energię z Niemiec będziemy płacili do 2016 r. Rachunek pójdzie w setki milionów złotych.
PSE Operator, zarządca energetycznej infrastruktury, do końca marca ogłosi przetarg na zakup i montaż przesuwników fazowych, które zatrzymają wpychającą się do Polski energię z niemieckich elektrowni wiatrowych – dowiedział się DGP. – Zakładamy, że procedurę przetargową uruchomimy w pierwszym kwartale tego roku – potwierdza Beata Jarosz, rzeczniczka PSE Operator.
Sprawę karuzelowych przepływów energii między Niemcami a Polską opisaliśmy we wrześniu ubiegłego roku. Ujawniliśmy, że z ulokowanych na północy Niemiec elektrowni wiatrowych w niekontrolowany sposób wpada do Polski ogromna ilość energii, stanowiąca 3 proc. naszego zapotrzebowania. Problem w tym, że nikt tego prądu u nas nie zamówił i nie odebrał. Zapychająca sieci energia płynie dalej do Czech i swoją wędrówkę kończy na południu Niemiec. Koszty takiego transferu ponosi jednak Polska.
Dlaczego tak się dzieje? Niemcy nie mają wystarczająco rozbudowanych sieci przesyłowych, by transportować ekologiczny prąd z północy na południe. Plany budowy energetycznej autostrady, która temu zaradzi, tamtejszy zarządca infrastruktury 50Hertz ogłosił dopiero w ubiegłym roku. Drugi element układanki – Polska nie poszła tropem Belgii czy Holandii, które na transgranicznych połączeniach z Niemcami zamontowały przesuwniki fazowe.
W kwestii ich montażu na dwóch polsko-niemieckich połączeniach PSE Operator porozumiał się dopiero z 50Hertz tuż przed świętami. Ustalono, że polski operator sfinansuje urządzenia w Mikułowej, a niemiecki – w Krajniku. Koszt inwestycji szacuje się na 160 mln euro. Zaskakuje odległy termin realizacji. Pierwszy przesuwnik zacznie działać do końca listopada 2015 r., drugi – rok później.
Reklama
Tymczasem według prof. Krzysztofa Żmijewskiego, byłego prezesa PSE, utracone korzyści z tytułu zajęcia polskich linii przesyłowych rocznie sięgać mogą 200 mln zł. Zdaniem prof. Władysława Mielczarskiego, innego eksperta, koszty wynoszą ok. 60 mln zł rocznie. – Pieniądze to jednak nie wszystko. Jest jeszcze kwestia zakorkowania infrastruktury dla polskich elektrowni i obniżenie bezpieczeństwa systemu energetycznego – podkreśla Krzysztof Żmijewski.
PSE Operator zapewnia, że przed zamontowaniem realnych urządzeń zacznie działać wirtualny przesuwnik fazowy, który ma nas chronić przed niechcianą energią. Prof. Mielczarski twierdzi, że to jedynie element gry na czas niemieckiego zarządcy linii przesyłowych. – Taki mechanizm z reguły nie zdaje egzaminu – ocenia członek European Energy Institute. I zwraca jeszcze uwagę, że wybudowanie fizycznych zapór wcale nie jest jeszcze przesądzone, bo strony podpisały dopiero list intencyjny. – Tak naprawdę z przedświątecznych ustaleń niewiele wynika. Kwestię niechcianych przepływów powinno się załatwić na szczeblu rządowym, ale w tej kwestii nie widzę determinacji – ocenia autor projektu konsolidacji polskiej energetyki.