We wtorek, w przeddzień rocznicy ataku na wieże World Trade Center w Nowym Jorku, dokładnie po przeciwnej stronie Ameryki weszła na scenę zrobiona przez średnio zdolnego demiurga kopia Steve’a Jobsa: Tim Cook, obecny szef Apple. Rozpoczęła się doroczna widowiskowa prezentacja nowych produktów z logiem jabłka.
Cook, ubrany w kostium krzemowego mnicha (tatusiowe spodnie z wyprzedaży w Gapie), rozpoczął od złotej myśli prosto ze sztambucha Doliny Krzemowej: „Daj ludziom cudowne narzędzia, a zaczną robić cudowne rzeczy”.
Apple jest znane ze swoich widowiskowych sposobów wprowadzania produktów na rynek. Tradycję rozpoczął sam Jobs, który przy takich okazjach występował jako skrzyżowanie niosącego dobrą nowinę Jezusa z Davidem Copperfieldem wyciągającym z bezbarwnej nicości technologiczną magię. Jobs wytwarzał wokół siebie słynne, zakrzywiające racjonalność pole magnetyczne, któremu sama się ochoczo poddawałam – i kiedy ponad dekadę temu oglądałam prezentację pierwszego iPhone’a, byłam całkowicie przekonana, że mam do czynienia z unikatowym momentem w historii; rodzajem chwili, w którym pęka jedna z membran oddzielających teraźniejszość od przyszłości. Był to też jeden z tych rzadkich wówczas przypadków, kiedy technologia (a w domyśle: nauka, badania, inżynieria, design) ustawiała się w samym centrum zwykle pustej treściowo popkultury. To było coś w rodzaju nieprzewidzianie ogromnego sukcesu sitcomu o naukowcach „Teoria Wielkiego Wybuchu” – tylko o zupełnie innym, realnym ciężarze gatunkowym. Jobs był prorokiem i magikiem, bo potrafił w pięknie prosty sposób sprząc ze sobą zwykłe czynności życia codziennego i wizję. Na nowo skonstruował nam codzienność.
Przez ostatnie kilka lat odpuściłam sobie oglądanie eventów Apple’a. Ale w tym roku, trochę w ramach ćwiczeń z nostalgii, postanowiłam zasiąść przed komputerem; także dlatego, że zepsuł mi się telefon i chciałam zapoznać się z ofertami. Siadam, proszę państwa, i nie mogę się nadziwić. Wytrzeszczam oczy, przecieram twarz, poprawiam ekran komputera i wciąż nie rozumiem, jakim cudem może dziś mieć miejsce taki nieprawdopodobny kulturowy absurd jak applowska prezentacja. Co tu robić? Śmiać się? Płakać? Uciekać do lasu?
Reklama
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP