Disney+ i inne streamingowe telewizje zaczynają deptać po piętach Netflixowi. Chociaż oznacza to, że będzie mu jeszcze trudniej pozyskiwać nowych użytkowników, to jego imitatorzy nie dają subskrybentom wystarczających powodów do rezygnacji ze sprawdzonego serwisu – pisze w opinii dla Bloomberga Tara Lachapelle.

Netflix ma po raz pierwszy poważną konkurencję, a opublikowane we wtorek wyniki finansowe firmy pokazały, co to może oznaczać. Gdy do rywalizacji na rynku streamingowym dołączył w grudniu Walt Disney Co., przetoczył się po nim jak stalowa kula, rejestrując już pierwszego dnia w serwisie Disney+ niesamowitą liczbę 10 milionów użytkowników (wielu z nich było żądnych obejrzenia serialu z uniwersum Star Wars zatytułowanego „The Mandalorian”). Szacuje się, że serwis, który kosztuje około połowę tego co Netflix, zwiększył od tego czasu ponad dwukrotnie bazę subskrybentów.

W tym samym miesiącu Apple uruchomiło serwis Apple TV+ z własnym flagowym serialem „The Morning Show” (z gwiazdorską obsadą na czele z Jennifer Aniston oraz Reese Witherspoon). W tym samym okresie swoje konto na Netflixie zarejestrowało w Ameryce Płn. 548 tys. osób, co w zależności od przyjętej perspektywy może być uważane zarówno za dobry wynik, jak również zły sygnał.

Ponieważ napływ na rynek nowych serwisów rozproszy uwagę widzów, Nietflix przewiduje w pierwszym kwartale 2020 roku wzrost wskaźnika utraty klientów. Znalazło to odzwierciedlenie w prognozie firmy dotyczącej pozyskania w tym okresie 7 milionów nowych subskrybentów netto, która jest niższa od skromnej aktualnej prognozy analityków z Wall Street. Następnymi serwisami, które wejdą na rynek są bezpłatny, oparty o reklamowy model serwis Peacock Comcasta (premiera w kwietniu) oraz HBO Max AT&T (premiera w maju).

Żaden ze wspomnianych serwisów nie wygląda na alternatywę dla Netflixa, bowiem brakuje im dużej biblioteki treści. Kosztująca 13 dol. subskrypcja Netflixa ma większą wartość od ograniczonej do „Star Wars”, Marvela oraz treści dla dzieci oferty Disneya za 7 dol., czy minimalistycznej biblioteki Apple’a za 5 dol. HBO Max będzie kosztowało 15 dol. i będzie potencjalnie atrakcyjne dla osób, które obecnie są skłonne płacić za normalne kanały HBO. Jest mało prawdopodobne, że subskrybenci zaczną masowo rezygnować z Netflixa. Jest jednak prawdopodobne, że sama obecność konkurencji ograniczy zdolność Netflixa do podnoszenia cen i ograniczania stopnia nieprzewidywalności utraty subskrybentów ˗ co zostanie negatywnie odebrane przez posiadaczy wysoko wycenianych właścicieli udziałów w firmie, która korzysta ze wsparcia „śmieciowego” długu. Netflix „przepalił” w 2019 roku 3,3 mld dol. gotówki, a szacuje się, że w tym roku wartość ta przekroczy 2,5 mld dol.

Reklama

Netflix rośnie co prawda na międzynarodowych rynkach, na których ma przewagę nad konkurencją. A jego finansowane długiem inwestycje w treści okazały się sukcesem. Firma poinformowała, że pierwszy sezon nowego jego serialu „The Witcher” opartego na grze wideo (która powstała z kolei w oparciu o książkę) jest najpopularniejszy ze wszystkich tytułów w historii ˗ ciągu pierwszych czterech tygodni od premiery odtworzyło go 76 milionów gospodarstw domowych. Netflix zdobył też w tym sezonie kilkadziesiąt nominacji do nagród filmowych za takie hity jak gangsterski „The Irishman” Martina Scorsese. Utracił co prawda prawa do pokazywania starych i popularnych seriali jak „Frends” i „The Office” na rzecz należącego do AT&T Warner Media i NBC Universal Comcastu (które odzyskały prawa do tych tytułów), co nie zmienia jednak faktu, że zawsze gwarantuje coś do oglądania.

Największe problemy Netflixa są od dawna te same: rosnące zadłużenie, zobowiązania związane z kontentem i nieuzasadnienie wysoka cena akcji.

>>> Polecamy: Jest film, jest ryzyko. Dlaczego doskonałe produkcje nie zawsze przyciągają widzów?