W kwestii zmian klimatu przywódcy mają tendencję do składania wielkich obietnic. Jednocześnie podejmują małe kroczki, by osiągnąć zapowiedziane cele. Na szczycie klimatycznym ONZ kanclerz Niemiec Angela Merkel wyjaśniła, dlaczego tak się dzieje: politycy wierzą, że to technologia nas uratuje.

Tym samym przywódcy ideologicznie odcinają się od zwolenników ochrony środowiska, którzy nie przywiązują wagi do obietnic postępu technologicznego i wolą już teraz opowiadać się za efektywnym ograniczeniem emisji – pisze Leonid Bershidsky i Tobin Harshaw w serwisie Bloomberg.

Merkel odniosła się do przemówienia młodej szwedzkiej aktywistki Grety Thunberg, która stwierdziła, że ​​światowi przywódcy nie robią wystarczająco dużo, by osiągnąć cel określony w paryskim porozumieniu klimatycznym: zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie 1,5 stopnia powyżej temperatury z czasów przedindustrialnych do końca tego wieku. „Thunberg wygłosiła płomienne przemówienie” – skomentowała we wtorek Angela Merkel na konferencji prasowej. „Ale było to przemówienie, w którym moim zdaniem nie doceniła roli technologii i innowacji, szczególnie w dziedzinie energii, a zwłaszcza oszczędności energetycznej, która może nam pomóc w osiągnięciu naszych celów”.

>>> Czytaj też: Nasza sytuacja jest gorsza niż myślimy? Nawet Putin zaczął przejmować się klimatem [OPINIA]

Merkel nie jest jedyną osobą, która wierzy, że technologia przyszłości może powstrzymać zmiany klimatu. Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson wygłosił dziwaczne, skoncentrowane na technologii przemówienie – wspomniał m.in. o „różowookich terminatorach” i „przerażających kurczakach bez kończyn” – w którym stwierdził, że „innowacje sprawiają, że energia odnawialna jest coraz tańsza, co pomaga w naszej wspólnej walce ze zmianami klimatu.”

Reklama

Owe potencjalne rozwiązania technologiczne to zazwyczaj gruszki na wierzbie. To m.in. pomysł na wykorzystanie satelitów wyposażonych w reflektory do zakrzywiania światła słonecznego orazodsysanie dwutlenku węgla z atmosfery i magazynowanie go głęboko pod ziemią. Niektóre z wymaganych technologii nie zostały przetestowane, inne są nieprzyzwoicie drogie. Międzyrządowy panel ONZ ds. Zmian klimatu opowiedział się za konceptem „bioenergii z wychwytywaniem i składowaniem dwutlenku węgla”. Proces ten polega na „uprawach energetycznych” – hodowaniu roślin przeznaczonych wyłącznie do produkcji energii i pochłaniających CO2 w miarę wzrostu – oraz wychwytywaniu uwolnionego podczas wytwarzania energii CO2. Problem z tym pomysłem, wciąż nie wdrożonym na skalę przemysłową, polega na tym, że uprawy uprawiane na biopaliwa konkurowałyby o ziemię z roślinami, które mają być wykorzystane jako żywność.

>>> Czytaj też: Prawnicy ClientEarth pozywają Elektrownię Bełchatów za emisję CO2

Zlecenie naukowcom opracowania opłacalnej technologii, by następnie dopasować ją do ram czasowych podyktowanych decyzjami politycznymi, jest w praktyce niemożliwe. Żadne prawo Moore’a, które opisuje wykładniczy wzrost wydajności układów komputerowych i zmniejszenie ich kosztów, nie zostało sformułowane dla magazynowania energii lub wychwytywania dwutlenku węgla. Nic więc dziwnego, że technologia nie jest w stanie magicznie wypełnić luki między celami politycznymi a rzeczywistością. W 2014 r. Niemcy wyznaczyły sobie cel klimatyczny na 2020 r. – zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych o 40 proc. w porównaniu z poziomem z 1990 r. Wzięto wtedy pod uwagę dostępną technologię. Mimo to cel prawie na pewno nie zostanie osiągnięty: Niemcy są na dobrej drodze do zmniejszenia emisji o 32 proc.

Można zrozumieć obiekcje aktywistów klimatycznych, którzy nie wierzą w technologiczny cudowny środek. Zamiast tego proponują natychmiastowe cięcia konsumpcji: mniej podróży, wykluczenie mięsa z codziennej diety, naprawianie rzeczy (np. ubrań) zamiast ich wyrzucania, skręcenie grzejników i wyłączenie klimatyzatorów. Ogólnie rzecz biorąc, popierają oni poświęcenie wzrostu gospodarczego na rzecz zrównoważonego rozwoju.

To trudne wyzwanie, przynajmniej na razie, by przekuć te propozycje w polityczny projekt. Przekonywanie wyborców, że powinni obniżyć swój poziom życia, by globalne temperatury nie wzrosły o kolejne 0,5 stopnia nie ma większego sensu. Na wolność głoszenia takich wezwań mogą zdobyć się klimatyczni działacze, ale nie przywódcy polityczni. Różnica między Merkel a Thunberg polega na kontraście między optymistyczną, acz ślepą wyznawczynią w postęp a stąpającą po ziemi pragmatyczką. Która z nich jaką rolę pełni – to zależy od tego, kto na nie patrzy.

>>> Czytaj też: Oceany i lodowce są niszczone szybciej, niż sądzono. "Planeta jest dziś w prawdziwym niebezpieczeństwie"