10 tys. wniosków miesięcznie i wydanie miliarda złotych w 2 lata - tak realizację programu "Mój Prąd", dot. finansowania instalacji słonecznych, widzi Piotr Woźny, szef NFOŚiGW. Jego zdaniem gminy wiejskie i miejsko-wiejskie - to ziemia obiecana dla fotowoltaiki.

PAP: Czy można powiedzieć, że zachęcanie obywateli do fotowoltaiki to dzisiaj część misji Narodowego Funduszy Ochrony środowiska i Gospodarki Wodnej?

Piotr Woźny: Do naszych celów należą takie działania, które przyczyniają się do ochrony środowiska i uczynienia Polski bardziej czystą. A do takich należy fotowoltaika. Przez ostatnie kilka lat mamy do czynienia z dynamicznym rozwojem mikroinstalacji fotowoltaicznych. Liczba gospodarstw domowych, które uruchomiły instalacje fotowoltaiczne na koniec pierwszego półrocza przekroczyła 70 tys. Mamy sprzyjające warunki do takiego rozwoju: spadek cen instalacji, zniesienie przez UE ceł na produkty chińskie, system rozliczeń dla gospodarstw domowych, pozwalający na magazynowanie energii w sieci, mamy ulgę podatkową pozwalającą odliczyć sobie koszt inwestycji, a także program "Mój Prąd", pozwalający dofinansować instalacje w 200 tysiącach gospodarstw domowych.

PAP: Czy jednym z celów programu "Mój Prąd" jest przekonanie do fotowoltaiki niezdecydowanych?

P.W.: To będzie przede wszystkim wielka kampania świadomościowa. Coraz więcej o fotowoltaice się pisze i mówi, ilość wniosków narasta, a na dachach coraz częściej pojawiają się panele. I nie należy zapominać, że do systemu energetycznego w Polsce trafi ogromna ilość zielonej energii.

Reklama

PAP: Na program "Mój Prąd" jest przeznaczonych miliard złotych. Kiedy uda się je wydać?

P.W. Na kontach funduszu jest rzeczywiście miliard zł. Na dzień dzisiejszy zostało wydanych 25 mln zł, a pozostałe 975 mln zł będziemy chcieli wydać możliwie jak najszybciej. Ogłaszane będą kolejne cykle konkursowe aż do wyczerpania środków, de facto konkurs będzie miał charakter ciągły. Ja oceniam chłonność tego programu na 10 tysięcy wniosków miesięcznie, liczę że tyle będzie do nas spływało, co starczy na ok. 2 lata.

PAP: To jak przekonać niezdecydowanych?

P.W.: Podejście do kwestii fotowoltaiki traktuję jako podejście do kwestii oszczędzania i planowania domowego budżetu. Załóżmy, że statystycznie polski dom jednorodzinny zajmuje 130-140 m2 i zużywa 5 MWh energii rocznie. Żeby wyprodukować tyle prądu, potrzebna jest instalacja o mocy 6 kW, kosztująca 25 – 30 tys. zł. I jak się poskłada te wszystkie elementy razem: ulgę w podatku dochodowym, korzystny mechanizm rozliczeń i dofinansowanie z programu "Mój Prąd", wychodzi, że ta inwestycja zwraca się w pięć do siedmiu lat. To oznacza, że stopa zwrotu z tej inwestycji przekracza sześciokrotnie zysk z lokaty bankowej, przy dzisiejszym oprocentowaniu. A instalacje działają 25 lat, producenci gwarantują wtedy jeszcze 80 proc. efektywności. Największe instytucje finansowe, np. PKO BP, uruchamiają pożyczki dla gospodarstw domowych, specjalnie przeznaczone na instalację fotowoltaiki, bez żadnych zabezpieczeń, do 50 tys. zł. Składając wszystkie elementy, łącznie z pożyczką, możemy uruchomić własną elektrownię słoneczną i zredukować wysokość rachunków za prąd o 80-90 proc.

PAP: Chcecie przemawiać do kieszeni?

P.W.: Tak, uważam że domowe budżety są najlepiej zarządzane i argument ekonomiczny wybrzmi najgłośniej. Chęć instalacji ogniw słonecznych ma potencjał roznoszenia się wirusowo, jeśli np. w jednej z gmin wójt zakłada sobie instalację, to wzbudza to zainteresowanie sąsiadów i w okolicy panele pojawiają się jak grzyby po deszczu.

Zgłasza się do nas coraz więcej podmiotów, zainteresowanych większymi inwestycjami, jak farmy wiatrowe, praktycznie każdy dysponujący kawałkiem ziemi może rozpatrywać taką inwestycję. Na koniec października mieliśmy już ok. 100 tys. mikroinstalacji, więc tempo zaczyna się rozkręcać. Mamy w Polsce 5,5 mln domów jednorodzinnych, z czego 3,1 mln to domy na terenach wiejskich. Nie na każdym domu można montować instalacje, ale gminy wiejskie i miejsko-wiejskie to moim zdaniem ziemia obiecana dla fotowoltaiki. Nie widzę powodów, aby na co najmniej 20-30 proc. z tych ponad 3 mln domów nie było instalacji.

PAP: Kwestia oszczędności to jedno, a podejście do transformacji energetycznej i walki ze smogiem to druga istotna motywacja stojąca za programem. Na jaki efekt można liczyć?

P.W.: Produkcja własnej energii elektrycznej otwiera również możliwości zmian w ogrzewnictwie. Dokładając odpowiednią ilość paneli, możemy rozważyć zamianę kopciuchów na ogrzewanie elektryczne, mając odpowiednią ilość dodatkowej energii. Wcześniej nie widać było bezpośredniego przełożenia rozwoju fotowoltaiki na jakość powietrza. Obecnie, mając możliwości, jak program "Mój Prąd", stoimy przed możliwością elektryfikacji ogrzewania domowego, dzięki panelom fotowoltaicznym. To najbardziej optymistycznie wydarzenie w ciągu ostatniego roku, jeśli chodzi o perspektywę walki ze smogiem.

PAP: Czy ten miliard zł na fotowoltaikę może stanowić impuls do rozwoju polskiej branży wytwórczej, która na większą skalę zainteresuje się produkcją paneli?

P.W.: Produkcja paneli jest w dużej mierze skoncentrowana w rękach chińskich, z Państwa Środka pochodzi aż 70 proc. instalacji. Były długo obłożone dość wysokimi cłami, jednak w pewnym momencie Komisja Europejska uznała, że przynosi to szkodę europejskiej gospodarce. Skala produkcji w Chinach jest tak wysoka, że konkurowanie w dziedzinie produkcji samych paneli jest dość trudne. Ale same panele to jeden z elementów całej instalacji, kilkadziesiąt procent to falowniki, inwertery i pozostałe części, które tworzą system fotowoltaiczny w domu. I tutaj polscy producenci mają przestrzeń, jestem przekonany, że biznesowe otoczenie fotowoltaiki będzie rosnąć.

Jeśli liczba instalacji w gospodarstwach domowych będzie rosła tak dynamicznie, jak do tej pory, to będzie też generowała zapotrzebowanie na inne produkty, w tym narzędzia IT, wspierające prosumentów. W przypadku programu "Mój Prąd", gdzie do wydania jest 1 mld zł, nastąpi też efekt mnożnika, ponieważ dotacje w wys. 5 tys. zł to tylko część ceny instalacji, która może kosztować ok. 25 tys. zł. To oznacza, że na rynek trafi 5 mld zł.

PAP: Czy program "Mój Prąd" wpłynie na inne aktywności Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej?

P.W.: Konstruując program "Mój Prąd", korzystaliśmy z doświadczeń i wniosków, jakie wynikały z poprzednich programów i inicjatyw Funduszu, które zakładały wypłacanie dotacji. Staraliśmy się uprościć wszystko do "granic administracyjnej możliwości". Mamy ścieżkę papierową, od 21 października mamy ścieżkę internetową, a już 10 proc. wniosków jest składane tą drogą. Teraz już, mimo tego, że program trwa raptem dwa miesiące, staramy się przenieść doświadczenia z "Mojego Prądu" na inne nasze aktywności, w tym na istniejące programy. Moim zadaniem jest również optymalizacja programu "Czyste Powietrze" i do niego chciałbym przenieść kilka rozwiązań, przede wszystkim prostotę i szybkość obsługi.

Nie ma niczego gorszego niż programy publiczne, gdzie beneficjenci przez długi czas nie wiedzą, czy i kiedy dotacje dostaną, bo nie tylko wstrzymuje to proces inwestycyjny, ale też zniechęca do pomocy publicznej. Staramy się, aby wszystko u nas było jak najszybsze i jasne od początku i będziemy próbowali to przenieść na inne działalności Funduszu.

>>> Czytaj też: Specustawa górnicza może wrócić do Sejmu. Będą protesty z powodu budowy nowych kopalń?