Chociaż internet cieszy się ogromną swobodą, to usunięcie po zamieszkach na Kapitolu kont Donalda Trumpa na Twitterze, Facebooku oraz YT sprowokowało publiczną debatę o granicach władzy firm działających w sieci. „Fakt, że konta urzędującego prezydenta USA zostały trwale usunięte na podstawie niejasnych kryteriów i bez kontroli, może zagrażać wolności słowa. Choć podżeganie przez niego do przemocy wymagało odpowiedzi, jest jasne, że sieć nie może tak dalej działać” – pisze dla DGP wiceszefowa Komisji Europejskiej Věra Jourová, odpowiedzialna za praworządność.
„Potrzebujemy większej jasności co do zasad, jakimi kierują się internetowe platformy oraz sposobu, w jaki wdrażają te zasady. Musi stać się jasne, jakie powody stoją za ich decyzjami. Potrzebujemy mechanizmów, które umożliwią użytkownikom kwestionowanie tych decyzji. Do tej pory współpracowaliśmy z platformami na zasadach samoregulacji, ale przyniosło to ograniczone rezultaty. Musimy przejść do współregulacji, stawiając na ścisły i skuteczny nadzór. Platformy nie mogą same siebie nadzorować” – podkreśla.

Odwieczny dylemat

Ale jak pogodzić wolność wypowiedzi z usuwaniem kłamliwych, nielegalnych czy szkodliwych treści?
Reklama
– Wyrzucenie Trumpa ze społecznościówek dobrze obrazuje ten problem: jedni mają do platform pretensje, że stało się to za późno, zaś drudzy zarzucają im cenzurę. Wyważenie między tymi wartościami jest bardzo trudne, nie ma przy tym uniwersalnego rozwiązania, więc każda sprawa wymaga indywidualnego rozstrzygnięcia – mówi Krzysztof Izdebski, dyrektor programowy Fundacji ePaństwo. – A przecież treści rozpowszechniane przez media społecznościowe potrafią czasem powodować poważne, a niekiedy wręcz tragiczne skutki. Parę lat temu Facebook nie zapobiegł mowie nienawiści w Birmie/Mjanmie i doszło tam do czystek etnicznych (pisaliśmy o tym w Magazynie DGP 22 września 2017 r. w tekście pt. „Żywe legendy tracą niewinność” – red.) – wskazuje.
Dorota Głowacka z Fundacji Panoptykon uważa, że te dwie wartości – wolność i ochrona – nie są sprzeczne. – Sieć, w której szanowana jest wolność słowa, nie oznacza przyzwolenia na mowę nienawiści, hejt, promocję przemocy – mówi. – Bez wątpienia platformy są bardzo ważnym ogniwem w walce z tego rodzaju naruszeniami. Ale równie ważne jest, aby przy okazji nie znikały rzeczy legalne i wartościowe. Do rozwiązania problemu może nas przybliżyć wprowadzenie mechanizmów, które zmniejszą arbitralność decyzji o usuwaniu treści przez platformy internetowe, dając użytkownikom możliwość ich zweryfikowania i poddania kontroli – stwierdza. Dodaje, że jeśli takie rozwiązania zostałyby wdrożone zgodnie ze standardami wypracowanymi przez środowisko ochrony praw cyfrowych, nie powinno to utrudnić walki z nielegalnymi treściami. – To wzmocni ochronę przed dyskryminacją w sieci. Są badania, które wskazują, że grupy szczególnie narażone na hejt to często te same środowiska, które padają ofiarą cenzury przez same platformy (prywatna cenzura), np. społeczność LGBT – wskazuje Głowacka.
Łukasz Olejnik, doradca ds. cyberbezpieczeństwa, uważa, że narzucenie dużym platform technologicznych regulacji to jedno z kluczowych wyzwań tej dekady. – Podejrzenie, że platformy technologiczne powoli przyswajają sobie, albo chcą to zrobić, prerogatywy zwykle związane z władzą państw, jest prowokacyjne. Ale w środowisku analityków krążą żarty, jakoby pewne firmy pragnęły dla siebie miejsca w ONZ – mówi. Ale w jego ocenie debata nad uregulowaniem internetu nie idzie w dobrym kierunku. – Podczas gdy w Polsce wypowiadane są życzenia, by w mniejszym stopniu blokować treści, w innych państwach politycy i rządy życzą sobie, by blokowania było więcej – komentuje.

Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym wydaniu Dziennika Gazeta Prawna oraz na portalu gazetaprawna.pl.