Cyfryzacja państwa idzie szybko i bez przeszkód tam, gdzie chodzi o zwiększenie kontroli nad obywatelem, czyli w materii fiskalnej - mówi w wywiadzie dla DGP Anna Streżyńska, prezes UKE w latach 2006-2012 i minister cyfryzacji w latach 2015-2018.
ikona lupy />
Anna Streżyńska / Media
Przepraszam, zanim zaczniemy, ale skąd pomysł na rozmowę ze mną? Już od roku nie jestem ministrem.
No, właśnie. Była pani jedynym ministrem ostatniej dekady, którego odwołanie rozczarowało środowisko wolnorynkowców i pracodawców. Odwołanie nagłe i zaskakujące, i chyba też dla pani rozczarowujące?
Niekoniecznie. W sektorze prywatnym przepracowałam połowę swojej ponad 20-letniej kariery zawodowej – i los zawsze tak mną kierował, że momenty przejścia do sektora publicznego i rządowego zawsze następowały wtedy, gdy było trzeba. Dla urzędnika czy menedżera państwowego taka rotacja jest wskazana. Pozwala na własnej skórze sprawdzić, jak podejmowane decyzje oddziałują na gospodarkę.
Reklama
Zderzyła się już pani z efektami własnych decyzji? Czy pomyślała pani, że coś trzeba było zrobić inaczej?
Na szczęście nie. Ale są momenty, w których myślę, że trzeba było zrobić więcej. A potem przychodzi otrzeźwienie – przecież w resorcie cyfryzacji pracowałam po 16 godzin na dobę, zatem więcej by się nie dało, z czysto fizycznych powodów. Lubię ciężką pracę, jednak odbija się ona na zdrowiu. Ale lubiłam harówkę w resorcie, to dawało adrenalinę, człowiek ma świadomość, że jego decyzje służą 38 mln ludzi i wierzy, że są to dobre decyzje, ma wizję, aspiracje…
Teraz to pani jest tą, która podlega wizjom i aspiracjom ministrów i urzędników. Prywatni przedsiębiorcy mają na nich uczulenie, pani też zdążyła się już go nabawić?
Sektor prywatny nie jest dla mnie nowością. I to, z czym boryka się przedsiębiorca w relacjach z urzędami, także nie. Prowadziłam działalność jednoosobową, byłam szefem spółek z wielkimi budżetami. Ale nie idealizuję administracji – dla jednego z projektów potrzebne mi było zaświadczenie z ZUS o niezaleganiu ze składkami. Zakład odmówił wydania, ponieważ miałam nadpłatę. Kolejna rzecz to rejestracja pierwszej spółki rok temu. Miało to trwać 24 godziny, a trwało 24 dni, bo mimo e-rejestracji trzeba było donieść do urzędu papiery.
Chyba nie tak powinna wyglądać cyfryzacja, prawda?
Choć jest postęp. Przed świętami Bożego Narodzenia w 2018 r. rejestrowaliśmy trzecią spółkę i tym razem cały proces zamknął się w 36 godzinach.