Mogą jednak długo na to czekać. Choć w zeszłym roku ta portugalska firma otrzymała rekordowe zamówienia na drzwi na miarę, drewniane podłogi i meble, nie może uzyskać pożyczki bankowej na rozbudowę. Według dyrektora finansowego Pedro Azevedo z braku kredytu bankowego upadł nawet projekt, który zyskał znaczne wsparcie rządowe – wyceniony na 2,4 mln euro plan produkcji palet z odpadów drewna.
– Pod względem operacyjnym idzie nam naprawdę dobrze. Ale finansowo firma jest spłukana. Od początku kryzysu finansowego nie byliśmy w stanie zrolować żadnego długu i musieliśmy wstrzymać inwestycje. To nie jest korzystny sygnał – ani dla nas, ani dla całej Europy – mówi dyrektor Azevedo.

Najgorsze przed nimi

Małe i średnie przedsiębiorstwa (MSP), takie jak JJ Teixeira, stanowią kościec gospodarki Europy: przypada na nie 67 proc. pracowników (w USA – 55 proc.). Niepewność ich sytuacji (znajdująca odbicie w rosnącej liczbie bankructw) zagraża sile rodzącego się ożywienia, gdyż na ryzyko wystawione są także większe firmy, uzależnione od milionów dostawców i odbiorców z małych przedsiębiorstw. Może to również podważyć sukces, którym Europa bardzo się szczyci - lepszą niż w USA ochronę miejsc pracy podczas załamania gospodarczego.
Reklama
MSP obwiniają banki za przykręcenie kredytu. Ich tarapaty rzeczywiście skłaniają do pytań o postępowanie instytucji, które dostały miliardy dolarów rządowej pomocy, ale nadal niechętnie udzielają pożyczek. W grudniu kredyty bankowe dla przedsiębiorstw spadły w strefie euro o 2,3 proc. w ujęciu rocznym. Wyniki najnowszych badań Europejskiego Banku Centralnego wywołały obawy, że może to mieć większy niż w USA wpływ na tempo wzrostu.
– Dostęp do finansowania to wielki problem, który może stać się kolejnym czynnikiem negatywnie wpływającym na wzrost, zwłaszcza że banki są bardziej niechętne ryzyku – mówi Hans Wijers, dyrektor naczelny produkującej farby firmy AkzoNobel i były minister gospodarki Holandii.
Jednak zależność małych firm europejskich od pożyczek bankowych każe się również zastanowić, czy ich właściciele nie powinni różnicować finansowania jeszcze przed kryzysem, sięgając na rynki finansowe albo reinwestując zyski.
Martin Kapp jest tak w samo ponurym nastroju jak Pedro Azevedo. Prowadzi własną firmę inżynieryjną, jest także szefem organizacji reprezentującej wytwórców narzędzi mechanicznych: to jeden z najważniejszych – i najbardziej dotkniętych recesją – działów gospodarki niemieckiej. Na świecie odtrąbiono już koniec kryzysu kredytowego, on jednak mówi: – Najcięższe czasy dla MSP są dopiero przed nami.
Boi się zwłaszcza najbliższych tygodni, gdy firmy przedstawią bankom sprawozdania finansowe za zeszły rok. Ze względu na spadek sprzedaży wiele złamało klauzule pożyczkowe, co formalnie czyni je niewypłacalnymi. – To prawdziwy problem: może być więcej bankructw- mówi Martin Kapp.

Kredytowa posucha

Jego obawy podziela Giuseppe Morandini, prezes produkującej cegły firmy Giuliane i szef grupy pracodawców Confindustria. -Z dostępem do kredytu są prawdziwe problemy. Bank żąda coraz więcej gwarancji, stawki oprocentowania coraz bardziej przekraczają stopę oficjalną, a reakcja banków na nasze wnioski kredytowe jest za wolna w stosunku do tempa, w jakim musimy podejmować decyzje biznesowe – mówi.
Nigdzie nie jest to tak widoczne jak w Portugalii, która ma najwięcej (po Czechach) MSP w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców. Sytuacja gospodarcza Portugalii jest szczególnie zła, ale eksperci twierdzą, że w całej Europie MSP mają podobne problemy.
Według ubezpieczającej kredyty firmy Euler Hermes w 2008 roku liczba bankructw wzrosła w Portugalii o 67 proc., a w 2009 roku zwiększy się zapewne o kolejne 20 proc. Ocenia się, że w pięciu największych krajach Europy (Francji, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Włoszech) było w 2009 roku 154 tys. upadłości, choć w USA tylko 63 tys., a w Japonii 16 tys.
Parę kilometrów na północ od Porto na piętrze bezstylowego domu mieszka Fernando Silva; niżej mieści się jego firma tekstylna, Confecć?es Maria de Fátima. Na początku kryzysu miała 42 pracowników: dziś jest ich o siedmiu mniej. Z 30 stojących w głównym pokoju maszyn do szycia większość pokrywa kurz.
Choć Fernando Silva nie wini za to wyłącznie banków – wskazuje również na przepisy – to w jego relacji im właśnie przypada główna rola. Przed kryzysem mógł pożyczać na 5 proc.: dziś to 10–12 proc. – Mam dobre stosunki z bankiem. Inaczej z pewnością byłoby to 12–14 proc. – mówi.
To powszechne skargi przedsiębiorców. – Banki dostały pieniądze od państwa, żeby pomóc w finansowaniu firm. Ale tego nie widać. Dla banków wszystko jest dziś zbyt ryzykowne – uważa.

Koszty i przepisy

Banki widzą to inaczej. Twierdzą, że akcja kredytowa w strefie euro kurczy się nie tylko dlatego, że ich oceny ryzyka są właściwsze niż przed kryzysem, ale również z tego względu, że spadł popyt ze strony firm, niechętnych do inwestowania w tym momencie. – Czy uważam, że są pewne ograniczenia w kredytowaniu? Na pewno tak. Czy jesteśmy otwarci na firmy w Europie? Zdecydowana odpowiedź brzmi: tak – mówi Alan Keir z HSBC.
Niektóre banki próbują rozwiązać ten problem odgórnie. Deutsche Bank utworzył fundusz (300 mln euro), który ma dostarczać kapitału niemieckim firmom z roczną sprzedażą poniżej 100 mln euro. Martin Kapp narzeka, że oprocentowanie będzie za wysokie. Nie domaga się jednak tanich pieniędzy. – Potrzebne jest trochę pomocy pomostowej, żeby umożliwić przetrwanie tego roku firmom, które w przeszłości osiągały zyski. Nie chodzi o subsydia, ale o okresowe wsparcie – i o to, żeby banki nie były tak krótkowzroczne – mówi.
Według José Coelho, szefa kilku firm winiarskich, w zeszłym roku portugalskie banki oferowały mu pożyczki oprocentowane o 6 punktów ponad normalną stopę na rynku międzybankowym, choć przed kryzysem ta różnica wynosiła tylko 2 pkt.
Fernando Silva utrzymuje, że dużą część winy ponoszą przepisy. Jego istniejąca od 23 lat firma musi zwalnianym pracownikom wypłacać odszkodowania zależne od okresu zatrudnienia. Według niego to system przestarzały i kosztowny. – Mając dwóch pracowników: dobrego 35-latka, zatrudnionego od trzech do pięciu lat i kogoś, kto jest mniej dobry, ale ma 55 lat i 20 lat zatrudnienia, po prostu muszę zwolnić tego pierwszego – mówi.
Szef głównego portugalskiego stowarzyszenia MSP (i zastępca ich organizacji europejskiej) Augusto Morales, oskarża Lizbonę o „terroryzm fiskalny” i wskazuje, że choć w 2005 roku było w kraju 489 tys. małych firm, to dziś jest ich tylko 267 tys. Dodaje też, że wysokie opodatkowanie powoduje spadek konkurencyjności, co dotyka małe firmy w całej Europie.

Spirala niepłacenia

Na ironię zakrawa fakt, że choć wiele takich przedsiębiorstw przetrwało kryzys i nawet zaczęły odżywać, to wpadły w pułapkę finansową. JJ Teixeira, która w zeszłym roku chlubiła się rekordowymi zamówieniami na 18 mln euro, na ten rok ma ich na 25 mln euro.
Zamiast się z tego cieszyć, Pedro Azevedo boi się bankructwa. Do końca stycznia firma miała zapłacić wierzycielom – głównie dostawcom – 1,6 mln euro, ale zajęło to dwa tygodnie dłużej. – Nadal będę musiał żonglować płatnościami, prosząc dostawców o wydłużenie terminów – mówi.
Opóźnienie płatności to ogromny problem. Przed kryzysem klienci JJ Teixeira płacili po 120 dniach, obecnie – po 187. Dyrektor Azevedo odracza płatności wobec własnych dostawców. – Najbardziej boję się tego, że małe i średnie firmy wpadną w spiralę niepłacenia i jedna po drugiej będą bankrutować.
Również dla wielu dużych firm sytuacja dostawców z MSP stanowi problem, choć ich obawy słabną. – Duża firma uzależniona jest na codzień od tysięcy małych przedsiębiorstw, dostrzegamy więc ich kłopoty z dostępem do kredytu. Ale w porównaniu z tym, co było, teraz sytuacja jest o wiele lepsza – mówi Leif Johansson, dyrektor naczelny szwedzkiego producenta ciężarówek Volvo.
W grupie MSP skala upadłości zawsze była duża, co sugeruje, że ich przyczyny nie ograniczają się do postępowania banków czy przepisów. Około 92 proc. firm w Europie kontynentalnej to mikroprzedsiębiorstwa. Niektórzy pytają więc, czy w grę nie wchodzi także brak ambicji. – Zastanawiam się czasem, czy w Europie chce się w ogóle tworzyć firmy z przychodami większymi niż 10 czy 20 mln euro – mówi jeden z czołowych przemysłowców europejskich.

Na cienkiej linie

Tak czy inaczej sytuacja wielu małych i średnich firm jest rozpaczliwa. Augusto Moralesa martwi, że znajdujące się między młotem a kowadłem (czyli żądaniami państwa i brakiem reakcji ze strony banków) przedsiębiorstwa mają niewielką zdolność do poprawy konkurencyjności czy wydajności, choć pod tymi względami są daleko w tyle za większymi firmami. – To nie jest tylko kwestia recesji w Europie, to także problem strukturalny – mówi.
Dyrektor finansowy JJ Teixeira myśli obecnie wyłącznie w kategoriach dnia bieżącego. – Brakuje nam finansowania pomostowego, żeby wyjść z kryzysu. Balansujemy na bardzo cienkiej linie – mówi Pedro Azevedo. To samo mogłoby powiedzieć wielu szefów małych firm europejskich.
Małe firmy to w Unii wielki pracodawca
Małe i średnie przedsiębiorstwa – według unijnej definicji zatrudniające do 250 pracowników – zapewniają 2/3 miejsc pracy w europejskim sektorze prywatnym. W 2005 roku pochodziło z nich 58 proc. wytworzonej w UE wartości dodanej. W tym samym roku (ostatnim, z którego są dane) w UE było 20,4 mln MSP i tylko 43 tys. dużych firm. Wśród MSP 92 proc. to tzw. mikrofirmy, z zatrudnieniem poniżej 10 osób (za małe uważa się te, w których pracuje 10–49 osób). Produktywność MSP wynosi tylko 86 proc. europejskiej przeciętnej.