Ponad rok temu środowisko światowych finansów żyło fałszowaniem statystyk finansowych przez Grecję i rolą, jaką odegrały w tym zamieszaniu banki inwestycyjne, w tym ten największy – Goldman Sachs. Bankierzy pomagali ministerstwu finansów ukryć wysokość długu publicznego za pomocą tzw. swapów walutowych (dług w dolarach i jenach był zamieniany na denominowany w euro, ale po niższym kursie niż rynkowy). W ten sposób wartość długu była niższa niż w rzeczywistości. Rolą GS w tym procesie mają zająć się Unia Europejska i amerykański bank centralny. Oburzenia nie kryła też kanclerz Niemiec Angela Merkel.
Goldman Sachs to creme de la creme bankowości. Z jednej strony wymarzone miejsce pracy dla milionów absolwentów szkół biznesowych, z drugiej jedna z najbardziej kontrowersyjnych instytucji finansowych.

Bankier, nie bankowiec

Kontrowersje wokół tego banku to jedna strona medalu, druga to 30-tysięczna armia sprawnych profesjonalistów (niewiele mniej pracuje w PKO BP), w tym 15 Polaków. Zresztą zgodnie z jedną z 14 wewnętrznych zasad GS: „Naszym bogactwem są ludzie, kapitał i reputacja” – w tej kolejności właśnie.
Reklama
By porozmawiać osobiście z Arturem Tomalą, dyrektorem wykonawczym w GS, trzeba mieć anielską cierpliwość. Za każdym razem tuż przed spotkaniem Tomala je przekłada. – To taka praca, kiedy w poniedziałek nie wiesz, jak wygląda twój grafik na wtorek – mówi. Bankierzy (a nie bankowcy – jak lubi poprawiać rozmówców) inwestycyjni to specyficzna grupa ludzi. – Klienci cenią sobie, jeżeli taki bankier ma własne zdanie – mówi Artur Tomala. Ma zaledwie 34 lata, w GS pracuje od pięciu, wcześniej m.in. w Lehman Brothers i ABN Amro. W życiorysie obowiązkowe studia MBA i staże w zagranicznych instytucjach.
Pracownicy Goldmana to ludzie ze ścieżką kariery do 30. roku życia, której elementami można by obdzielić życiorysy kilku innych osób. Studia na renomowanych uczelniach (w Polsce za taką uznawana jest SGH), staże za granicą, praktyki, studia MBA, wreszcie początek pracy np. w firmach konsultingowych. Wszystko do 25. – 27. roku życia. Potem nadzieja, że się zostanie dostrzeżonym.
Ale to nie koniec – sito selekcji jest wyjątkowo gęste i wielostopniowe. W tej branży nie ma pomyłek na etapie selekcji, nie zdarzają się sytuacje, w których świeży narybek po roku rezygnuje i postanawia szukać nowej drogi zawodowej. – Jeżeli chciałbym zatrudnić nową osobę do mojego zespołu, to kandydat jest weryfikowany nawet przez 20 pracowników Goldmana, zazwyczaj przez ludzi zajmujących się inną branżą – mówi Tomala. Jedna negatywna decyzja zamyka drogę do firmy, a proces rekrutacji może ciągnąć się parę miesięcy. Liczy się ambicja i pracowitość, odporność na stres i zdolność do błyskawicznego analizowania wydarzeń ekonomicznych. – To musi być osoba, która dostając 23 grudnia zamówienie na prezentację, która ma być gotowa 4 stycznia, zbierze zespół, dwa tygodnie będzie pracować i zadanie wykona – mówi Tomala. – Bardzo ważna jest dbałość o detale i posiadanie własnego zdania, po czterech latach trzeba umieć doradzić w strategicznych sprawach, więc pewność siebie jest nieodzowna.

Dziesięciocyfrowe transakcje

Równowartość około 135 mld zł – tyle wyniosły w 2009 r. przychody Goldman Sachs, najpotężniejszego banku inwestycyjnego. Sam zarobek to prawie 30 mld zł. Dla porównania wszystkie banki w Polsce zarobiły niecałe 9 mld zł. Goldman Sachs nie jest największym bankiem pod względem wielkości aktywów czy wartości rynkowej, ale najbardziej zyskownym. Na czym zarabia?
Po pierwsze doradza. Jeżeli firma chce pozyskać kapitał poprzez wyemitowanie akcji lub sprzedaż swoich obligacji, bank inwestycyjny wszystko zorganizuje. Może doradzać także rządom, które korzystnie chcą sprzedać prywatyzowany majątek. Zarobek to kilka procent od wartości transakcji, ale są to kwoty niebagatelne. W 2009 r. GS koordynował fuzję gigantów przemysłu farmaceutycznego – Pfizera i Wyeth (wartość transakcji – 64,5 mld dol.). Rok wcześniej ta sama branża i firmy Roche oraz Genentech (46,7 mld dol.). W 2006 r. doradzał przy fuzji dwóch największych producentów stali – firm Mittal i Arcelor (40 mld dol.), a w 2009 r. pracował przy przejęciu Cadbury przez Kraft Foods (21,4 mld dol.).
W Polsce bank 2 lata temu współorganizował ogromną emisję akcji grupy energetycznej PGE. W zeszłym roku doradza PZU w procesie wchodzenia na giełdę. A w tym bierze udział w transakcji sprzedaży Polkomtela, operatora sieci Plus.
Po drugie zarządza majątkiem klientów tak, by go pomnażać. Na koniec ubiegłego roku było to ponad 800 mld dol., kwota dwukrotnie wyższa niż wartość polskiej gospodarki. Wreszcie bank inwestycyjny handluje. Z raportu rocznego przesłanego do amerykańskiego nadzoru okazało się, że GS co drugi dzień inkasuje z tego tytułu 100 mln dol.
Zdaniem specjalistów to właśnie ta działalność sprawiała, że kryzys uczynił go najpotężniejszą instytucją finansową świata. Przez 140 lat swojej historii GS był też bohaterem wielu teorii spiskowych.
Prestiżowy magazyn Rolling Stone w lipcu 2009 roku opublikował artykuł dowodzący, że bank założony w 1869 r. przez Marcusa Goldmana i jego zięcia Samuela Sachsa maczał palce w każdej bańce spekulacyjnej od Wielkiego Kryzysu w 1929 r. po kryzys obecny. Artykuł podgrzał i tak nerwową atmosferę wokół GS. Przyczyniła się do tego historia z uratowaniem grupy ubezpieczeniowej AIG. Rząd USA jesienią 2008 r. miał wyłożyć 85 mld dolarów na jej przejęcie, m.in. dlatego że jej głównym wierzycielem był właśnie Goldman Sachs.
Za oceanem bank bywa określany mianem Government Sachs. A to dlatego że kluczowe funkcje w administracji kolejnych prezydentów USA pełnili byli pracownicy tej instytucji. Nawet Robert Zoellick, szef Banku Światowego, pracował w GS. Wystarczy przywołać fakty: Hank Paulson, sekretarz skarbu w gabinecie George’a Busha, twórca planu ratunkowego dla sektora finansowego w USA, to były prezes Goldmana i autor planu ratunkowego dla systemu finansowego w USA, z którego skorzystał... Goldman Sachs, otrzymując 10 mld dol. (pieniądze już zwrócił). Przeciwnicy instytucji wytykają jej także, że po rozpoczęciu kryzysu zmieniła swój status z banku inwestycyjnego na holding bankowy. Tylko po to, by korzystać ze środków pożyczanych przez bank centralny. Ale i tu warto dodać, że podobny ruch wykonał inny bank inwestycyjny – Morgan Stanley.
Lloyd Blankfein, obecny prezes, był jedynym przedstawicielem sektora bankowego na rządowych spotkaniach poświęconych wspomnianemu ratowaniu AIG – to dobrze oddaje siłę tej instytucji. Ten sam prezes w listopadzie ubiegłego roku przyznał, że jego firma robi „bożą robotę”, czym zapewnił sobie obecność we wszystkich światowych gazetach. Bank stał się też bohaterem programów stricte rozrywkowych. W jednym z listopadowych „Saturday Night Live” prowadzący wytykali mu, że jego pracownicy dostali szczepionki przeciw świńskiej grypie przed szpitalami i lekarzami. Przedstawiciele banku tłumaczyli się, że trafiły do osób szczególnie zagrożonych nową grypą (np. kobiet w ciąży). Podobne szczepionki otrzymał także Morgan Stanley, który potrafił lepiej ten dar wykorzystać wizerunkowo. Po prostu oddał szczepionki szpitalom.
Goldman Sachs długo nie reagował także na zamieszanie, którego był bohaterem w polskich mediach w lutym 2009 roku, kiedy to pojawiały się informacje, że wycofuje się ze spekulowania polską walutą, bo zarobił już zadowalającą kwotę. Wcześniej w nerwowej atmosferze wywołanej gwałtownie słabnącym złotym ukazały się w odniesieniu do JP Morgana czy Danske Banku. W przypadku GS dopiero po kilku dniach pojawiło się oświadczenie, z którego wynikało, że polskie media źle zinterpretowały rekomendacje dla klientów banku. Analitycy banku zalecali w niej klientom kupowanie złotego jako odwrócenie rekomendacji sprzed kilku tygodni. Ale sprawa wymknęła się spod kontroli i dotarła do kręgów rządowych. Minister skarbu Aleksander Grad odwołał spotkanie z przedstawicielami Goldman Sachs w Londynie poświęcone doradzaniu przy prywatyzacji grupy PGE. Ostatecznie jednak bank organizował debiut giełdowy PGE i emisję akcji o wartości 6 mld zł.

Ucieczka na Kubę

– W tej firmie nikogo nie trzeba o nic prosić, wszyscy w zespole wiedzą, co mają robić – zapewnia Artur Tomala. Osiągnięcia pracownika badane są w trybie półrocznym za pomocą systemu „360 stopni”, czyli oceny około 20 osób znajdujących się w hierarchii zarówno powyżej, jak i poniżej ocenianego. Oprócz kwestii merytorycznych kluczowa jest zdolność do współpracy. – Każdego roku ok. 3 – 5 proc. kadry z najsłabszą oceną opuszcza bank – mówił w niedawnej rozmowie z The Times Richard Gnode, odpowiadający za europejskie operacje GS. To około 1500 ludzi.
– Trudno znaleźć pracę, w której spełnienie zawodowe czy intelektualne byłoby większe – mówi Tomala. Są jeszcze pieniądze, ale jak twierdzi mój rozmówca: – Zanim się zacznie nas podliczać, warto pamiętać, że często pracujemy po kilkanaście godzin dziennie – mówi. – Telefon dzwoni na urlopie, na blackberry przychodzą mejle. Wśród finansistów panuje opinia, że Kuba jest świetnym miejscem na wypoczynek, bo tam nie działają sieci komórkowe. Ale jak pracodawca będzie chciał, to znajdzie sposób, by skontaktować się z pracownikiem i ściągnąć go do pracy. – Wszystko to ma oczywiście wpływ na życie rodzinne, ale taka jest cena tej pracy – przyznaje mój rozmówca.
Dla niego ważniejsze jest uczestniczenie w negocjacjach od strony niedostępnej dla osób postronnych, możliwość wpływania na największe transakcje. – Kiedy przeprowadzałem swoją pierwszą rozmowę rekrutacyjną, kandydat powiedział wprost, że chce uczestniczyć w transakcjach, które będą opisywane na pierwszej stronie Financial Times. Coś w tym jest – twierdzi. A praca w GS daje dużą szansę, bo kiedy firma szuka doradcy, to zawsze wysłucha zdania najpotężniejszego z nich.
Najbardziej znanym Polakiem pracującym dla GS był Kazimierz Marcinkiewicz. Co kryje się pod funkcją doradcy krajowego? To osoba, która zna na tyle specyfikę kraju, w którym interesy chce prowadzić GS, że może służyć pomocą i... notesem z telefonami. Z naszych informacji wynika, że bank nie eksploatuje byłego premiera. Kiedy rozmawiałem z Aleksem Dibeliusem, szefem GS na tę część Europy, nie krył on zaskoczenia, że Marcinkiewicz stał się bohaterem kolorowej prasy. Bo w tym biznesie dyskrecja jest tak samo ważna jak skuteczność.
ikona lupy />
Lloyd Blankfein, prezes Goldman Sachs / Bloomberg
ikona lupy />
Siedziba Goldman Sachs w Nowym Jorku / Bloomberg