Sobotnie spotkanie ministrów finansów państw G20 w Paryżu podkreśliło różnice w podejściu do walki z kryzysem między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską. Waszyngton, wsparty przez MFW, żąda dokapitalizowania banków z pieniędzy publicznych i gwarantowania długu państw UE przez EBC.

Tymczasem grające w Unii pierwsze skrzypce Niemcy wolą, by to banki najpierw podniosły własne zasoby kapitałowe, nie korzystając przy tym z pieniędzy podatników. W ten sposób instytucje finansowe mogłyby się przygotować do spodziewanego bankructwa Grecji bez pogłębiania deficytów budżetowych – dowodzi Berlin.

>>> Czytaj też: Świat zalewa masa pustej gotówki. Czekają nas czasy wysokiej inflacji

„Banki powinny najpierw wykorzystać prywatne źródła kapitału, a rządy krajowe udzielać wsparcia tylko w razie konieczności. Jeżeli takie wsparcie nie jest możliwe, rekapitalizacja powinna zostać sfinansowana z pożyczki z Europejskiego Instrumentu Stabilności Finansowej (EFSF)” – proponowała w ubiegłym tygodniu Komisja Europejska. Jak mówił w rozmowie z „DGP” ekonomista duńskiego Saxo Banku John Hardy, Bruksela jest dopiero w trakcie opracowywania planu walki z kryzysem zadłużenia.

Już teraz wiadomo jednak, że zanim banki zaczną zwiększać rezerwy kapitałowe, europejski nadzór przeprowadzi rygorystyczne testy wytrzymałościowe, które mają ujawnić rzeczywiste potrzeby sektora bankowego. Jak wynika z przecieków, w grę wchodzi też przyspieszenie o rok utworzenia stałego mechanizmu opartego na EFSF. Szczegóły – zdaniem Hardy’ego – zostaną wypracowane przed planowanym na 3 – 4 listopada szczytem przywódców państw G20 w Cannes. Najprawdopodobniej będzie to najbliższy weekend i spotkanie ministrów finansów państw strefy euro – zapowiedział francuski minister Francois Baroin. USA i MFW replikują, że nie ma na to czasu, a jedynie słuszną drogą wyjścia z problemów jest wariant amerykański – natychmiastowe wpompowanie w banki miliardów dolarów z budżetu, tak jak zrobił to Biały Dom jesienią 2008 roku.

Reklama

>>> Czytaj też: G20: Zapewnienie bankom płynności to konieczność

– Europejczycy muszą zrobić więcej (niż planują – red.). Diabeł tkwi w szczegółach. W warunkach kryzysu finansowego bardziej ryzykowne są działania stopniowe niż szybkie i zdecydowane – przekonywał sekretarz skarbu USA Timothy Geithner. Zdanie to podzielają czołowe banki strefy euro. Bankierzy dowodzą, że przymusowa rekapitalizacja banków bez wsparcia rządów w postaci pieniędzy publicznych będzie się musiała wiązać z ograniczeniem akcji kredytowej. To z kolei doprowadzi niechybnie do ograniczenia wzrostu gospodarczego, a być może nawet powrotu do ogólnoeuropejskiej recesji. W komunikacie wydanym po sobotnim spotkaniu w Paryżu ministrowie finansów podpisali się więc jedynie pod dość ogólnymi stwierdzeniami o bankach, które wymagają „odpowiedniej kapitalizacji i wystarczającego dostępu do funduszy”, dodając przy tym, że banki centralne są gotowe do działania zapewniającego bankom płynność.

Z zadowoleniem przyjęto też ratyfikację reformy EFSF (jako ostatnia, z problemami, umowę przyjęła Słowacja), powiększającej o 77 proc., do niemal 780 mld euro, dostępne środki finansowe (choć Amerykanie proponowali kwotę 2,5 bln euro). Na konkretne rozwiązania trzeba jednak poczekać co najmniej dwa tygodnie.