To tyle, ile w ciągu roku wytwarzają gospodarki Białorusi i Luksemburga, albo 70 proc. tegorocznych wpływów do polskiego budżetu. Oczywiście 150 ujawnionych przypadków to tylko czubek góry lodowej. Według innych analiz Banku Światowego tylko na szwajcarskich kontach leży 150 mld dol., które zostały w nielegalny sposób wyprowadzone przez polityków i urzędników. Ta suma pozwoliłaby pokryć wydatki naszego budżetu przez półtora roku.

Dlaczego akurat szwajcarskich? To nie państwa Trzeciego Świata przodują w handlowaniu swoim dobrym imieniem w zamian za zyski z lokowania podejrzanej gotówki we własnych bankach. Bez wielkiej trójki, na którą poza Szwajcarią składają się Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, defraudacje na tak olbrzymią skalę nie byłyby możliwe. 118 osób skazanych lub oskarżonych za opisane w raporcie przestępstwa wykorzystywało w swoich schematach 817 utworzonych specjalnie w tym celu firm. Spośród nich 161 miało siedziby w Wielkiej Brytanii i jej pięciu koloniach. 102 firmy zarejestrowano w USA.

>>> Czytaj też: Unijne dotacje pomagają gangsterom w praniu brudnych pieniędzy

Amerykanie prowadzą z kolei pod względem liczby kont, na które trafiały pieniądze. 107 spółek utrzymywało rachunki w USA, na drugim miejscu znalazła się Szwajcaria z 76 firmami. Jeszcze ciekawsze niż statystyki są opisane w raporcie schematy, za pomocą których wyprowadza się pieniądze. Ich skuteczność doskonale pokazuje historia premiera Ukrainy w latach 1996 – 1997 Pawła Łazarenki. Polityk oraz jego wspólnicy, w tym najbliższy współpracownik Petro Kyryczenko, okradli Ukrainę na co najmniej 326 mln dol.

Reklama

Łazarenko został ostatecznie skazany za pięć przestępstw: dwa wymuszenia rozbójnicze, wyprowadzenie środków z rachunków sowchozu Naukowyj pod Dniepropetrowskiem i fabryki żelazostopów NZF w Nikopolu, udzielenie kryszy (opieki oraz preferencji) kontrolowanemu przez wywodzącą się z tego samego klanu dniepropetrowskiego Julię Tymoszenko gazowemu koncernowi JeESU w zamian za 95 mln dol., wreszcie sprzedaż domów z prefabrykatów, za które kontrolowanej przez Łazarenkę oraz Kyryczenkę firmie z Panamy zapłaciła sama rada ministrów Ukrainy.

Zapłacić samemu sobie

Pieniądze z przestępstw Łazarenko poukrywał tak dobrze, że Amerykanie wciąż nie zdołali odzyskać 250 mln dol. Częściowo ze względu na dozwoloną w niektórych państwach klauzulę, w myśl której banki mogą oferować opcję automatycznego transferu pieniędzy na wcześniej podany numer alternatywnego konta, jeśli tożsamością posiadacza rachunku zaczną się interesować osoby trzecie. Warto było posiedzieć w więzieniu, by po uwolnieniu cieszyć się taką sumą? Łazarenko będzie mógł odpowiedzieć na to pytanie 11 stycznia, gdy po 13 latach za kratkami wyjdzie na wolność.



O tym, jak skomplikowane mogą być wciąż nierozwikłane schematy transferów pieniężnych, mogą świadczyć te udowodnione. Podczas procesu w USA Łazarence udowodniono m.in. wypranie 6,7 mln dol. poprzez zakup nieruchomości w Novato, w Kalifornii. Formalnym kupcem była zarejestrowana na podstawioną osobę w kalifornijskim biurowcu Kyryczenki firma Dugsbery, a więc w dokumentach nazwisko Łazarenki w ogóle się nie pojawiło. Tylko dzięki zeznaniom Kyryczenki udało się ustalić, że środki na ten cel Dugsbery otrzymało z należącego do Łazarenki konta na Bahamach, które z kolei zostało uprzednio zasilone z rachunku w genewskim Banque SCS Alliance. Oba konta nie były zarejestrowane na imię i nazwisko przyszłego premiera, tylko na hasła.

Dla rachunku w Szwajcarii brzmiało ono CARPO-53. Skoro Łazarenko inwestował własne środki w nieruchomość kupioną w imieniu firmy powiązanej z Kyryczenką – jaki był jego zysk? U źródeł wspólnych interesów obu panów leżała firma Ahrosnabsbut.

Po połowie udziałów mieli w niej Kyryczenko i krewna żony Łazarenki, Kateryna Karowa. Równy podział zysków ze wspólnych przedsięwzięć gwarantował obu mężczyznom relatywnie stabilny układ, dający względną pewność co do (swoiście pojętej) uczciwości drugiej strony. Aby łatwiej poukrywać swoje dochody, kupili nawet własny bank – zarejestrowany na Antigui i Barbudzie EuroFed, co kosztowało ich nieco ponad milion dolarów. Karaibskie wysepki to jedno z ulubionych miejsc światowych oligarchów.

Następnie EuroFed założył tzw. rachunki korespondenckie (czyli konta zakładane w jednej instytucji finansowej przez inną podobną instytucję) na Litwie, brytyjskiej wyspie Guernsey na kanale La Manche, w Liechtensteinie i Szwajcarii. W samym EuroFedzie własne konta miało co najmniej sześć spółek powiązanych z Łazarenką. Pieniądze kursowały z konta na konto, coraz bardziej zacierając realny obraz sytuacji.

Jeszcze większym utrudnieniem dla śledczych jest powszechne w podobnych sytuacjach stosowanie tzw. TCSP (Trust and Company Service Providers), czyli korzystanie z dostawców usług korporacyjnych i powierniczych. Jednostki te prowadzą konta czy rejestrują firmy w imieniu zleceniodawców, często nie znając nawet ich tożsamości. Według autorów raportu „The Puppet Masters” założenie rachunku za pośrednictwem TCSP kosztuje w zależności od kraju od 800 dol. do 6 tys. dol. Do tego trzeba doliczyć koszt prowadzenia interesów, zazwyczaj porównywalny z ceną otwarcia bankowego konta bądź nieznacznie niższy.

Szczególnie popularne, ze względu na liberalne przepisy dotyczące działalności TCSP, są brytyjskie Wyspy Dziewicze. Zarejestrowanie firmy za pośrednictwem takiego dostawcy kosztuje 1950 dol. Efekt? Na zamieszkanych przez 27 tys. ludzi karaibskich wysepkach oficjalnie zarejestrowano 500 tys. firm. Liczba ta rośnie co roku o 70 tys. Wiele państw oferuje typowe tylko dla nich rozwiązania. W maleńkim Liechtensteinie działa 40 tys. Anstalten (wychodzi po jednej na obywatela), podmiotów podobnych, choć nieco różniących się od fundacji czy spółek powierniczych.

Anstalt często jest tworzony za pośrednictwem TCSP, który ceduje aktywa na zarząd (nawet jednoosobowy). Podmiot może działać w celach komercyjnych. Koszty dla osoby stojącej za działaniami TCSP są symboliczne: 0,1 proc. podatku od kapitału, którym dysponuje Anstalt (co najmniej 1 tys. franków szwajcarskich) i 3 tys. franków dla TCSP za administrowanie liechtensteińską osobą prawną. Równie powszechne jest prowadzenie działalności poprzez fundacje czy spółki powiernicze. W Panamie samych fundacji jest 26 tys. Tamtejsze prawo zakłada, że ujawnienie jakiejkolwiek informacji na temat tego typu spółki lub powiernika – poza skąpymi danymi, których wymaga prawo – jest zagrożone karą pół roku więzienia i 50 tys. dol. grzywny. Wyrok mogą usłyszeć także nadgorliwi państwowi urzędnicy.

Liczy się tylko skrzynka pocztowa

Fundacją w Panamie dysponował m.in. zmarły w ubiegłym roku Bruce Rappaport, były ambasador niewielkiej Antigui i Barbudy w Izraelu i Rosji. Rappaport dostał od rządu w Saint John’s zlecenie renegocjacji warunków spłaty długu, który wyspiarskie państewko miało wobec jednej z japońskich firm. W wyniku negocjacji Japończycy mieli otrzymywać miesięczne raty w wysokości 199,7 tys. dol. przez kolejne 25 lat. Rappaport pobawił się liczbami i dzięki manipulacji przedstawił władzom AiB wysokość rat jako 403,3 tys. dol. miesięcznie.

Pieniądze miały trafić na założone przez Rappaporta na brytyjskich Bermudach konto IHI Debt Settlement Company, spółki utworzonej specjalnie w celu zarządzania należnościami wobec Japończyków. 199,7 tys. dol. trafiało potem na właściwe konta w Kraju Kwitnącej Wiśni. Nadwyżka była wyprowadzana za granicę na rachunki osób prawnych założonych przez Rappaporta, jego żonę i wtajemniczonych członków laburzystowskiej elity politycznej AiB. Spółki te były rejestrowane, poza Panamą, także na Kajmanach, w Hongkongu i na Florydzie. Schemat działał przez sześć lat dzięki powiązaniom towarzyskim Rappaporta z władzami oraz immunitetowi dyplomatycznemu, którym się cieszył. Gdy wpadł, władze AiB oszacowały straty na 14,4 mln dol. Sprawa zakończyła się ugodą.

Rappaport zobowiązał się do zwrotu 12 mln dol. Przypadki Łazarenki i Rappaporta zostały rozwiązane tylko dzięki współpracy międzynarodowej kilku państw. – Najważniejsze jest zebranie informacji o przepływach finansowych. Większość państw powołała urzędy, które się tym zajmują. Następnie poprzez krzyżową analizę informacji z różnych źródeł odszukuje się nieścisłości. I dopiero wtedy można przystąpić do rozwikłania najtrudniejszej kwestii: dokąd przepłynęły pieniądze? Na każdym etapie niezbędna jest współpraca międzynarodowa – mówi „DGP” Pedro Gomes Pereira, ekspert bazylejskiego Instytutu Zarządzania w Szwajcarii, najważniejszej europejskiej placówki badającej prawne możliwości odzyskiwania zagrabionych pieniędzy.

Trudniej złapać kogoś za rękę, jeśli cieszy się on ochroną suwerennego rządu. Tak było w przypadku kenijskiego przetargu na nowy system produkcji paszportów. W 1997 r. wygrała go firma Anglo-Leasing and Finance (ALF), która zamiast adresu kontaktowego przedstawiła jedynie numer skrzynki pocztowej w Liverpoolu. Przedsiębiorstwo wygrało, mimo że zaproponowało cenę pięciokrotnie przekraczającą propozycję francuskiego konkurenta (30 mln wobec 6 mln euro), a potem... wykorzystało Francuzów w charakterze podwykonawcy. Sprawa pięć lat później (dzięki interwencji brytyjskiego ambasadora) trafiła do prasy, jednak za oczywisty przekręt nikt nie odpowiedział karnie. Posypało się za to kilka dymisji. Kenijska prokuratura działała niemrawo, nie udało się ustalić właścicieli ALF. Brytyjczycy ze swojej strony wykryli jedynie, że pieniądze zostały przelane za pośrednictwem kont na Guernsey i Jersey – dwóch bliźniaczych posiadłościach Korony. Współpraca z rządami podobnych rajów bankowych to jedyny sposób, by odzyskać pieniądze, nie naruszając ich suwerenności.

Ostatni kryzys skłonił niektóre państwa – ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec i Francji (co ciekawe, z poparciem… Wielkiej Brytanii) – do poszukania drogi na skróty. Obie stolice wzmocniły presję na państwa o daleko idącej tajemnicy bankowej, by te zmieniły prawo i utrudniły życie ludziom ukrywającym pieniądze. Niemiecka policja podatkowa odkupywała dane od hakerów włamujących się do baz danych instytucji finansowych Szwajcarii i Liechtensteinu. Paryż opublikował czarną listę 18 państw, grożąc im restrykcjami. W ostatniej chwili ze spisu zniknęło kilka krajów, jak Chile czy Singapur, które obiecały ścisłą współpracę z francuskim wymiarem sprawiedliwości. – Istnieje potrzeba wzmocnienia współpracy międzypaństwowej, ale nie jestem wielkim fanem harmonizacji prawa bankowego. Ona zabija tradycję prawną

. Szwajcarska tajemnica bankowa ściśle wiąże się z neutralnością państwa, a wywodzi się ze średniowiecza, gdy pod Alpy przyjeżdżali uciekinierzy z całej Europy. Tajemnica gwarantowała ochronę ich majątku przed władzami obcych państw, wzmacniając neutralność polityczną konfederacji. Od tradycji prawnej poszczególnych krajów nie wolno abstrahować – wskazuje Pedro Gomes Pereira. Mimo to presja bywa skuteczna. Najlepiej świadczy o tym przykład Nauru, niewielkiego państewka na Pacyfiku. Gdy wyspie skończyły się fosforyty, jedyny produkt eksportowy, dzięki którym 14 tys. wyspiarzy żyło przez kilka dekad na poziomie arabskich szejków, władze wymyśliły nową maszynkę do robienia pieniędzy: uproszczone prawo bankowe. Za 25 tys. można było poprzez nauryjską korporację państwową założyć własny bank. Takich instytucji w krótkim czasu powstały setki, tylko w 1998 r. z samej Rosji wypłynęło na wyspę 70 mld dol. W jednopiętrowym biurowcu w wiosce Aiwa obok ambasady Tajwanu zarejestrowano w sumie 104 rosyjskie banki – pisała „Nowaja Gazieta”. Sielanka skończyła się szybko, gdy do gry włączyły się USA. Wystarczyła groźba sankcji, by Nauru zamknęło biznes.

Ociężałość Zachodu

Rosja działa bardziej subtelnie, negocjując dwustronne umowy o wymianie informacji fiskalnej. W 2010 r. stosowną umowę podpisano m.in. z Cyprem, ulubionym miejscem wyprowadzania pieniędzy przez oligarchów z państw byłego ZSRR. Szacuje się, że niewielka wyspa zainwestowała (czyli de facto reinwestowała) w Rosji ponad 50 mld dol., dwukrotność cypryjskiego PKB.

Właściciele co trzeciej zarejestrowanej w Nikozji i okolicach firmy mają rosyjskie nazwiska. Po podpisaniu umowy Cypr zniknął z rosyjskiej tajnej listy. Później Rosjanie wszczęli stosowne rozmowy m.in. z Austrią, Belgią, Holandią, Luksemburgiem i Szwajcarią. Pedro Gomes Pereira ma jednak wątpliwości, czy wymuszanie zmian na suwerennych państwach to właściwa droga z punktu widzenia szacunku dla prawa międzynarodowego i odmiennych tradycji prawodawczych. – W samej Unii Europejskiej państwa konkurują między sobą na prawodawstwa, to tutaj znajduje się Luksemburg, jedno z centrów operacji finansowych. Zwłaszcza podczas kryzysu ludzie mają tendencję do lokowania swoich pieniędzy – legalnych i nielegalnych – w bezpiecznych, stabilnych miejscach. Jurysdykcja nie ma większego znaczenia. Pieniądze zawsze można ukryć, nawet przy najbardziej przejrzystym prawie, choćby w Niemczech – mówi ekspert szwajcarskiego instytutu.

Jego zdaniem lepszą drogą jest wykorzystanie w tym celu Narodów Zjednoczonych i wzmocnienie współpracy dwustronnej. Ciekawym przypadkiem jest uchwalone w tym roku szwajcarskie prawo, na mocy którego tamtejsze organy ścigania mogą samodzielnie przeprowadzić śledztwo, doprowadzić do procesu i zwrócić środki zagrabione przez dyktatorów. Jest jeden warunek: państwo wnioskujące musi zostać uznane za upadłe. W ten sposób na zwrot kilkuset milionów dolarów zdefraudowanych przez rządzącego w latach 1971 – 1986 Jeana-Claude’a Duvaliera może liczyć Haiti. Sam Duvalier nie ukrywał oburzenia, ponieważ był o krok od odzyskania zamrożonej gotówki. Podobne do szwajcarskich regulacje prawne przyjęła wcześniej także Kanada.