Rusza kolejna instytucja UE: Europejski Mechanizm Stabilności (ESM). Do biur w Luksemburgu wprowadzi się dziś prawie 100 urzędników, którymi będzie kierował Niemiec Klaus Regling.

Warunkiem rozpoczęcia działalności ESM była ratyfikacja porozumienia w tej sprawie przez kraje, które przekażą przynajmniej 90 proc. kapitału funduszu. Tak się stało 27 września, gdy pozytywna decyzje w tej sprawie wydał Bundestag.

W miniony czwartek ostatnim spośród krajów unii walutowej, który ratyfikował powstanie ESM była Estonia. Kraje Eurolandu przekażą luksemburskiemu funduszowi łącznie 80 mld euro kapitału. Pozostałe 620 mld ESM będzie musiał zdobyć samodzielnie, sprzedając obligacje na międzynarodowych rynkach finansowych gwarantowane przez rządy 17 państw unii walutowej.

Reklama

– Zaczęliśmy reklamować ESM inwestorom na całym świecie. Chcemy ich przekonać, że na rynku pojawił się zupełnie nowy, kluczowy gracz – mówi Regling.

Największym udziałowcem ESM są Niemcy (27 proc.). Teoretycznie, gdyby wszelkie kredyty udzielone przez fundusz zostały niespłacone, Berlin mógłby stracić nawet 190 mld euro. To jednak jest mało prawdopodobne, bo poprzednik ESM, tymczasowa instytucja – Europejski Instrument Stabilnosci Finansowej (EFSF) – nie poniosła do tej pory żadnych strat.

Dodatkowym zabezpieczeniem jest wymóg zgody Bundestagu przy ewentualnym podniesieniu kapitału ESM. Każdą decyzję o udzieleniu kredytu podejmują jednomyślnie ministrowie finansów krajów strefy euro. W przeciwieństwie do swojego poprzednika ESM nie tylko ma licencje bankowa i może dzięki temu sam sprzedawać obligacje na rynkach finansowych. Ma też uprawnienie do bezpośredniego wspierania banków. Dzięki temu udzielone przez niego wsparcie nie będzie doliczane do długu krajów, gdzie działają zagrożone instytucje finansowe. To jest szczególnie ważne w przypadku Hiszpanii, która będzie prawdopodobnie pierwszym krajem, korzystającym ze wsparcia ESM. Kolejnym krajem, który liczy na pomoc ESM, jest Cypr. W tym przypadku wchodzi w grę kwota 11 mld euro.