ikona lupy />
DGP
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli postanowił spytać Trybunał Sprawiedliwości UE o postanowienia umowne dotyczące kursu kupna i sprzedaży waluty obcej. W największym uproszczeniu chodzi o to, czy zapis umowny powinien umożliwiać kredytobiorcy każdego konkretnego dnia precyzyjne określenie kursu (np. na podstawie tabel publikowanych przez Narodowy Bank Polski), czy też – skoro umowy kredytu hipotecznego zawierane są najczęściej na dziesięciolecia – wystarczy sformułowanie ogólne odnoszące się do rynkowej wysokości waluty.
Pierwszy wariant jest korzystny dla kredytobiorców. Drugi – już nie, bo w praktyce prowadzi do pewnej dowolności po stronie banku. Co jednak kluczowe, w wielu umowach zastosowano właśnie ten drugi. I sądy obecnie w większości uznają to za klauzulę abuzywną, co może z kolei prowadzić do upadku całej umowy.

Zgubiona istota

Reklama
Adwokat Dariusz Wółkiewicz uważa, że pytania są niepotrzebne. Mogą być również dla konsumentów szkodliwe. Stałoby się tak, gdyby odpowiedź TSUE była niekorzystna dla kredytobiorców.
– Wiadomym jest, iż praktycznie żaden klient w momencie zawierania umowy nie kwestionował jej zapisów, skoro ją podpisał. Nie można jednak z tego faktu wyciągać domniemania, że umowa nie określa kursów w sposób dowolny. Naturalnym jest też, iż konsument nie jest w stanie samodzielnie określać kursów, nie jest instytucją finansową, nie ma dostępu do rynku międzybankowego – zauważa mec. Wółkiewicz. Jego zdaniem uznanie, iż można w umowie odwołać się do rynkowego charakteru kursów, oznaczałoby w praktyce, że spór zmierzałby do ustalenia, czy kursy stosowane przez bank miały charakter rynkowy, czy nie.
– A nie to jest głównym problemem kredytobiorców. Zmorą dla nich jest przede wszystkim wystawienie ich na kilkudziesięcioletnie ryzyko walutowe, a ryzyko to występowało i będzie występowało zawsze – zarówno przy kursach bankowych rynkowych, jak i nierynkowych – twierdzi prawnik. I dodaje, że stołeczny sąd spłaszcza problem wyłącznie do kwestii tabel bankowych, podczas gdy leży on gdzie indziej – we wciągnięciu klienta na kilka dekad w produkt spekulacyjny i nadmiernie ryzykowny.
Jeszcze ostrzej sprawę komentuje dr Jacek Czabański, adwokat prowadzący kancelarię reprezentującą frankowiczów. Jego zdaniem skierowane do TSUE pytania świadczą o nieznajomości przez sąd pytający dotychczasowego orzecznictwa.
– W jego świetle jest oczywiste, że odwołanie do parametrów rynku finansowego, w tym wysokości kursów walut po pierwsze, musi mieć taki charakter, aby konsument był w stanie przewidzieć możliwe konsekwencje ekonomiczne zawieranej umowy, a po drugie musi odwoływać się do wskaźników, nad którymi instytucja finansowa nie ma żadnej kontroli – podkreśla mec. Czabański.
– Co do możliwości uzupełnienia umowy, to TSUE również wielokrotnie wskazywał, że jest to możliwość wyjątkowa, dopuszczalna tylko w interesie konsumenta i tylko wówczas, gdy istnieje odpowiedni przepis dyspozytywny. Tak również trybunał stwierdził w wyroku z 3 października 2019 r. w sprawie Dziubaków – przypomina adwokat.
Jego zdaniem więc jedynym realnym skutkiem zadanych pytań może być przedłużenie postępowań.

Czekać czy orzekać

Sądy dość chętnie przychylają się do wniosków o zawieszenie postępowania do czasu wydania rozstrzygnięcia przez TSUE. Tak było, gdy oczekiwaliśmy na wyrok w sprawie Dziubaków. Niektóre sądy zaś zaczęły ostatnio zawieszać postępowania z uwagi na to, że na przełomie roku do TSUE pytania prejudycjalne skierował również Sąd Okręgowy w Gdańsku. A czas oczekiwania na rozstrzygnięcie sprawy przez trybunał – o ile przyjmie ją do merytorycznego rozpoznania – wynosi ok. 1,5 r.
Zdaniem Jacka Czabańskiego sądy jednak nie mogą uciekać od odpowiedzialności. Są przecież powołane do tego, by osądzać sprawy, zwłaszcza te trudne.
– Nie wzmacnia autorytetu sądów ciągłe zawieszanie postępowań i przerzucanie odpowiedzialności na TSUE czy Sąd Najwyższy, zwłaszcza gdy kwestie prawne były już wielokrotnie wyjaśniane w dotychczasowym orzecznictwie – podkreśla prawnik.
Innego zdania jest Jerzy Bańka, wiceprezes Związku Banków Polskich. Twierdzi, że bardzo dobrze, iż warszawski sąd postanowił zadać pytania trybunałowi. I warto przed rozstrzyganiem spraw na krajowym podwórku zaczekać na orzeczenie luksemburskich sędziów.
– Problem prawny jest skomplikowany. Moim zdaniem w umowach zawieranych na kilkadziesiąt lat istotą jest to, by sposób określania kursu był transparentny. Wymóg, aby konsument mógł dokonywać wszelkich obliczeń każdego jednego dnia, wydaje się na wyrost – wskazuje Bańka. I dodaje, że standard ochrony konsumenckiej musi być wysoki, ale nie może być przesadzony.
– Skoro kilkanaście lat temu nikomu nawet nie przyszło do głowy, aby kwestionować postanowienia, które dzisiaj się kwestionuje, to może wcale te postanowienia nie są niedozwolone? Może po prostu sytuacja rynkowa się zmieniła i niektórzy chcą przerzucić całą odpowiedzialność na sektor bankowy – sugeruje Jerzy Bańka. ©℗