Mimo że banki i Master Card intensywnie promują mobilne rozwiązania płatnicze, pozostają one niszą zarezerwowaną dla najbardziej aktywnych klientów banków, otwartych na techniczne nowinki. Liczbę osób, które korzystają dziś z instrumentów umożliwiających płacenie w stacjonarnych sklepach za pomocą telefonów, szacować można na ok. 300 tys.
Najwięcej z nich używa aplikacji IKO dostarczanej przez PKO BP (150 tys. osób). Ponad 66 tys. klientów korzysta z aplikacji PeoPay, oferowanej przez Pekao. Kilkanaście tysięcy właścicieli smartfonów ma zainstalowaną iKasę, dzięki której mogą płacić w sieci dyskontów Biedronka. Reszta to użytkownicy mobilnych płatności NFC, oferowanych przez kilka banków wspólnie z MasterCardem. Przy tym użytkowników płatności mobilnych przybywa dużo wolniej niż klientów korzystających z kart bezstykowych, czyli innego nowoczesnego instrumentu płatniczego obecnego na rynku od niedawna. Banki rozpoczęły ich wydawanie na przełomie 2008 i 2009 r. Już w 2010 r. klienci mieli w portfelach ponad 2 mln kart zbliżeniowych. Dziś jest ich już ponad 20 mln, a 40 proc. wszystkich transakcji bezgotówkowych kartami to płatności bezstykowe.
Dlaczego płatności mobilne rozwijają się tak wolno? – Polska jest prekursorem w Europie w innowacjach płatniczych, w tym także w mobilnym NFC. Jednak jak każda nowość, tak i ta technologia potrzebuje czasu, aby osiągnąć skalę – uważa Marcin Chruściel, dyrektor departamentu kart kredytowych Raiffeisen Polbanku. Podobne zdanie na ten temat ma Joanna Erdman, kierująca wydziałem produktów transakcyjnych w mBanku. – Technologia NFC jest jeszcze na wczesnym etapie rozwoju, więc trudno oczekiwać, że będzie tak popularna jak np. płatności zbliżeniowe kartami – mówi przedstawicielka mBanku.

To koniec szybkich płatności zbliżeniowych w sklepach. Banki blokują tryb offline. Czytaj więcej tutaj.

Reklama
Na przeszkodzie w szybkim upowszechnieniu się mobilnego NFC stoi również słaba dostępność do oferty. Dziś mogą z niej korzystać jedynie klienci dwóch operatorów komórkowych – Orange oraz T-Mobile, którzy jednocześnie są klientami jednego z pięciu banków: Aliora, Euro Banku, Getinu, mBanku i Raiffeisen Polbanku. Ponadto muszą dysponować odpowiednim modelem smartfona (a ich liczba jest na razie ograniczona). Dodatkowo klient musi zwrócić się do swojego operatora o wymianę karty SIM na taką, na której można bezpiecznie zapisać dane konieczne do wykonywania płatności. Wszystko to zniechęca potencjalnie zainteresowanych korzystaniem z tego rozwiązania.
Systemy oparte na aplikacjach mobilnych również mają swoje problemy. Wynikają one przede wszystkim ze skomplikowanego procesu, jaki towarzyszy transakcji. Klient musi każdorazowo uruchomić aplikację na swoim urządzeniu i przekazać obsłudze sklepu kod generowany przez program, dzięki czemu do transakcji może dojść. To trwa dłużej niż płatność gotówką czy kartą zbliżeniową, co nie sprzyja akceptacji rozwiązania. Stąd duża część klientów korzystających z aplikacji płatniczych używa ich do wypłaty z bankomatów. Widać to np. po statystykach transakcji IKO. Choć przedstawiciele PKO deklarują, że szybko rośnie udział transakcji bezgotówkowych aplikacją, to wciąż większość operacji wykonywanych za jej pomocą to wypłaty gotówki z bankomatów.
Upowszechnieniu się mobilnych aplikacji nie sprzyja także niewielka sieć akceptacji. Użytkownicy iKasy mogą nią płacić jedynie w Biedronkach. Sklepy tej sieci są dostępne także dla korzystających z PeoPay, którzy mają jeszcze możliwość płacenia w placówkach wyposażonych w terminale płatnicze z logo Pekao. Natomiast użytkownicy IKO mogą płacić u detalistów, którzy dysponują terminalami firmy eService.
Ponadto tu też, podobnie jak w przypadku mobilnego NFC, by korzystać z aplikacji, najlepiej być klientem jednego z banków, który je oferuje. Oczywiście można posiłkować się rozwiązaniem opartym na wirtualnej portmonetce, bo zarówno Pekao, jak i PKO na to pozwalają. Wówczas jednak konieczne jest częste zasilanie wirtualnego portfela przelewem z innego banku, co jest kłopotliwe i niewygodne. Problem ten może zostać rozwiązany, gdy komercyjną działalność rozpocznie spółka Polski Standard Płatności, która ma oferować system otwarty na klientów wszystkich banków. Obecnie zaangażowanych w ten projekt jest już 10 banków, m.in. PKO, mBank, Śląski, BZ WBK, Alior i Millennium.
Specjaliści nie mają wątpliwości: płatności mobilne w przyszłości wyprą z rynku plastikowe karty. Kwestią otwartą pozostaje jedynie, kiedy to się stanie. – Jesteśmy skazani na płatności mobilne i odwrotu od nich raczej nie ma. Jednak bariery z wejściem nowego instrumentu są na tyle silne, że przez najbliższych kilka lat będzie mu niezwykle trudno konkurować z kartą. Jeszcze długo pozostanie ona standardem płatniczym – uważa Robert Łaniewski, prezes Fundacji Rozwoju Obrotu Bezgotówkowego.

Technologiczne zbrojenia u brokerów

Od kilku lat w aplikacje mobilne mocno inwestują też domy maklerskie. Jednym z pierwszych, który udostępnił inwestorom taką aplikację, był DM BOŚ. Wprowadził ją do oferty w 2006 r. W końcu 2007 r. z serwisem mobilnym ruszył DM BZ WBK, a w latach 2010–2012 do wyścigu o mobilnych klientów dołączyli m.in. najwięksi w kraju brokerzy: DM mBanku i DM PKO BP. DM mBanku udostępnił niedawno klientom pierwszą w Polsce giełdową aplikację dla iPadów. Wdrożenie aplikacji mobilnej dla inwestujących na GPW planuje też DM Alior Banku.
Oferta domów maklerskich i wykorzystanie aplikacji mobilnych przez ich klientów sukcesywnie rośnie, ale zlecenia składane tym kanałem stanowią niewielką część transakcji realizowanych przez brokerów m.in. na giełdzie. W DM mBanku to teraz 10 proc. zleceń giełdowych. W DM PKO BP udział zleceń składanych za pośrednictwem aplikacji supermakler mobile wynosi ponad 5 proc. wobec niespełna 2,5 proc. przed rokiem (broker nie ma statystyk o zleceniach składanych przez serwisy mobilne banku PKO BP). W DM BZ WBK ok. 3 proc. klientów korzysta z serwisu mobilnego. Zdaniem Michała Wojciechowskiego, zastępcy dyrektora DM BOŚ, bez kolejnej technologicznej rewolucji zlecenia z urządzeń mobilnych w ciągu najbliższych lat będą miały maksymalnie kilku-kilkunastoprocentowy udział w transakcjach zawieranych poprzez domy maklerskie, m.in. na rynku akcji. Zwłaszcza dla najaktywniejszych inwestorów aplikacje na urządzenia mobilne mają zbyt ograniczone funkcje. – Na ich ekranach można zmieścić tylko część informacji, z których korzystają. Z rozmieszczeniem kilkunastu wykresów, zleceń, notowań, serwisów informacyjnych i analitycznych nie poradzi sobie jak na razie żadne z nich – wskazuje Michał Wojciechowski.
Nieco lepiej wygląda sytuacja na rynku forex, na którym można inwestować w m.in. waluty i towary. Na przykład w DM mBanku na foreksie 20 proc. zleceń pochodzi z urządzeń mobilnych, a aplikacje ma zainstalowane 40 proc. klientów. Część brokerów z aplikacjami mobilnymi dla forex ruszyło też szybciej niż dla rynku akcji. Pierwszeństwo foreksowi dał np. BM Alior. Branża wiąże to ze specyfiką tego rynku. Po pierwsze, działa on przez 24 godz. na dobę. Po drugie, inwestorzy korzystają na nim z dźwigni finansowej, która przy niewielkim wkładzie finansowym pozwala kontrolować inwestycje o dużej wartości. Umożliwia ona osiąganie wysokich zysków, ale niesie też ryzyko dużych strat. Stąd potrzeba większej kontroli sytuacji na rynku.