Polska przeżyła 5 lat bez monet. Ale choć czasów tych nikt dobrze nie wspomina, dziś dyskusja o sensie utrzymywania jedno- i dwugroszówek powraca.

Jeszcze 12 lat dzieli nas od jubileuszu stulecia współczesnego, polskiego złotego. Jednak już dziś można przewidywać, z dużą dozą pewności, że rekord wielkości nominału naszej waluty do tego czasu pobity nie będzie. Dotychczasowy ustanowiono równo 20 lat temu, wprowadzając do obiegu banknot z podobizną Ignacego Paderewskiego.

Dumy z napisu „dwa miliony”, cyframi i słownie, tuż obok swojej podobizny wielki rodak zapewne w zaświatach nie odczuł. Podobnie zresztą jak Władysław Reymont na banknocie jednomilionowym, czy Henryk Sienkiewicz na półmilionówce.

Reklama

Polska bez monet

Przed denominacją z 1 stycznia 1995 r., wieńczącą sukces zmagań z hiperinflacją, wartość banknotów w obiegu wynosiła w Polsce setki bilionów złotych.

Obecnie jest to ledwo 100 mld zł w banknotach i monetach. Podaż gotówki obejmuje jeszcze banknoty i monety trzymane w kasach bankowych. Suma tych dwóch wielkości tworzy kategorię wyjściową „M0”, która w połowie kwietnia 2012 r. miała wartość 155 mld zł.

Porównanie setek bilionów sprzed niespełna 20 lat i „marnych” 150 miliardów obecnie jest, poza wszystkim innym, poręczną miarą sukcesu gospodarczego Polski. Nawet wtedy, gdy uwzględni się olbrzymi wzrost płatności za pomocą kart oraz bankowych kont internetowych.

Ze zbiorowej pamięci znika stopniowo świadomość, że inflacja dręczyła Polaków przez cały okres PRL, choć skrywała się pod różnymi przebraniami. Nie cofając się zbyt daleko: tuż po wprowadzeniu stanu wojennego władze puściły w obieg banknoty 10-złotowe z Józefem Bemem i 20-złotowe z Romualdem Trauguttem. Gdyby nie znać realiów, można by potraktować tę decyzję jako wyraz umacniania się waluty. Było jednak akurat przeciwnie.

Ceny rosły, a władzy nie było stać na bicie wystarczającej liczby monet o wyższych nominałach. Wybrała więc papier, który wkrótce, ze wstydu, zaczął zmieniać kolory (druk był tak kiepski, że „Bemy” i „Traugutty” z poszczególnych partii wyraźnie różniły się barwą).

Doszło do tego, że posługiwanie się gotówką zaczęło być przed dwudziestu laty mocno uciążliwe. Od wiosny 1989 r. do końca 1990 r., czyli przez niecałe dwa lata, bochenek chleba podrożał z 50 do 2000 zł. Po zakup samochodu (nie do salonu, ale na giełdę aut używanych) udawać się trzeba było z paczkami banknotów, które ledwo mieściły się w plastikowej torbie.

Monety o nominałach do 20 zł stały się całkowicie bezużyteczne, więc poznikały z portmonetek. W 1989/90 r. rozpoczął się w Polsce pięcioletni okres praktycznie bez bilonu.

Dziś do dyskursu publicznego przebijają się opinie, żeby z powodów praktycznych i oszczędnościowych wycofać z obiegu grosze, a może również dwugroszówki. Przytaczane są nawet soczyste argumenty prawno-karne, tyle że z krain zamorskich.

Wiele krajów wyzbywa się płatniczej drobnicy. Rosja pożegnała jedną kopiejkę, Nowa Zelandia, Australia i Kanada jednocentówki. Na świecie za bilonem, w większej ilości, nie przepadają biznesmeni, prawodawcy i sędziowie. Polska przeżyła 5 lat bez monet. Ale choć czasów tych nikt dobrze nie wspomina, dziś dyskusja o sensie utrzymywania jedno- i dwugroszówek powraca.

Jeszcze 12 lat dzieli nas od jubileuszu stulecia współczesnego, polskiego złotego. Jednak już dziś można przewidywać, z dużą dozą pewności, że rekord wielkości nominału naszej waluty do tego czasu pobity nie będzie. Dotychczasowy ustanowiono równo 20 lat temu, wprowadzając do obiegu banknot z podobizną Ignacego Paderewskiego.

Dumy z napisu „dwa miliony”, cyframi i słownie, tuż obok swojej podobizny wielki rodak zapewne w zaświatach nie odczuł. Podobnie zresztą jak Władysław Reymont na banknocie jednomilionowym, czy Henryk Sienkiewicz na półmilionówce.
Polska bez monet

Przed denominacją z 1 stycznia 1995 r., wieńczącą sukces zmagań z hiperinflacją, wartość banknotów w obiegu wynosiła w Polsce setki bilionów złotych.

Obecnie jest to ledwo 100 mld zł w banknotach i monetach. Podaż gotówki obejmuje jeszcze banknoty i monety trzymane w kasach bankowych. Suma tych dwóch wielkości tworzy kategorię wyjściową „M0”, która w połowie kwietnia 2012 r. miała wartość 155 mld zł.

Porównanie setek bilionów sprzed niespełna 20 lat i „marnych” 150 miliardów obecnie jest, poza wszystkim innym, poręczną miarą sukcesu gospodarczego Polski. Nawet wtedy, gdy uwzględni się olbrzymi wzrost płatności za pomocą kart oraz bankowych kont internetowych.

Ze zbiorowej pamięci znika stopniowo świadomość, że inflacja dręczyła Polaków przez cały okres PRL, choć skrywała się pod różnymi przebraniami. Nie cofając się zbyt daleko: tuż po wprowadzeniu stanu wojennego władze puściły w obieg banknoty 10-złotowe z Józefem Bemem i 20-złotowe z Romualdem Trauguttem. Gdyby nie znać realiów, można by potraktować tę decyzję jako wyraz umacniania się waluty. Było jednak akurat przeciwnie.

Ceny rosły, a władzy nie było stać na bicie wystarczającej liczby monet o wyższych nominałach. Wybrała więc papier, który wkrótce, ze wstydu, zaczął zmieniać kolory (druk był tak kiepski, że „Bemy” i „Traugutty” z poszczególnych partii wyraźnie różniły się barwą).

Doszło do tego, że posługiwanie się gotówką zaczęło być przed dwudziestu laty mocno uciążliwe. Od wiosny 1989 r. do końca 1990 r., czyli przez niecałe dwa lata, bochenek chleba podrożał z 50 do 2000 zł. Po zakup samochodu (nie do salonu, ale na giełdę aut używanych) udawać się trzeba było z paczkami banknotów, które ledwo mieściły się w plastikowej torbie.

Monety o nominałach do 20 zł stały się całkowicie bezużyteczne, więc poznikały z portmonetek. W 1989/90 r. rozpoczął się w Polsce pięcioletni okres praktycznie bez bilonu.

Dziś do dyskursu publicznego przebijają się opinie, żeby z powodów praktycznych i oszczędnościowych wycofać z obiegu grosze, a może również dwugroszówki. Przytaczane są nawet soczyste argumenty prawno-karne, tyle że z krain zamorskich.

Czytaj cały artykuł na: