Zła wiadomość dla tych, którzy szukają pocieszenia w obliczu powodzi w Chinach, Niemczech i Indiach oraz dzikich pożarów trawiących przedmieścia Kalifornii, Kanady i Australii. Branża ubezpieczeniowa nie zamierza was ratować.

Ubezpieczeniowa misja ratunkowa jest rutynowym aspektem klęsk żywiołowych w bogatych krajach – wartość strat wynikających z katastrof jest często tak dobrze znana, jak ich cechy fizyczne, takie jak prędkość wiatru czy magnituda w skali Richtera. Tylko w ubiegłym roku branża ubezpieczeniowa wypłaciła 82 miliardy dolarów z tytułu takich strat – podaje Munich Re AG, a od 1997 roku wyemitowano obligacje katastroficzne o wartości około 143 miliardów dolarów.

Każdy, kto próbował zgłosić roszczenie, wie, że ubezpieczenie nie jest instytucją charytatywną. Jeśli pokrycie strat spowodowanych klęskami żywiołowymi stanie się zbyt kosztowne, ubezpieczyciele i reasekuratorzy podniosą ceny i wycofają się do obszarów, które są bardziej dochodowe.

Co niepokojące, już teraz widzimy oznaki tego zjawiska dokładnie w tych obszarach, które trafiają na pierwsze strony gazet. Osoby posiadające domy w regionach wysokiego ryzyka, które są obecnie chronione przez ubezpieczenie, muszą zastanowić się, co zrobią, jeśli ta siatka bezpieczeństwa zostanie wycofana.

Reklama

Reasekuratorzy – podmioty, w których firmy ubezpieczeniowe wykupują swoje własne ubezpieczenia – mają kluczowe znaczenie dla sposobu, w jaki świat radzi sobie z klęskami żywiołowymi. Mimo, że reprezentują jedynie około 5 proc. z 7 bilionów dolarów składek brutto zbieranych co roku przez branżę ubezpieczeniową, reasekuratorzy wykorzystują swój globalny zasięg i ogromne bilanse, aby pokryć aż dwie trzecie strat wynikających z poważnych zdarzeń.

Straty te gwałtownie rosną. Wypłaty z tytułu katastrof w ubiegłym roku osiągnęły poziom piątej najwyższej kwoty w historii. Nie było katastrof na skalę trzęsienia ziemi i tsunami w Tohoku w 2011 r. czy huraganów Harvey, Irma i Maria w 2017 r. Zamiast tego coraz większa część strat wynikała z tak zwanych „ryzyk wtórnych” – osunięć ziemi, pożarów i suszy, a także powodzi, szkód spowodowanych przez wiatr i gradobicie w czasie burz. Są to zazwyczaj szkody o mniejszej skali i trudniejsze do przewidzenia niż ogromne katastrofy powodowane przez cyklony i trzęsienia ziemi.

Zazwyczaj reasekuratorzy nie przywiązywali zbyt dużej wagi do rozróżnienia pomiędzy tymi drugorzędnymi zagrożeniami a większymi katastrofami, w których się specjalizują. Podczas gdy pierwszoliniowi ubezpieczyciele spierają się ze swoimi klientami i prawnikami o charakter katastrofy i o to, czy była ona objęta polisą, reasekuratorzy po prostu wypłacają pieniądze za każdym razem, gdy pokryte straty wzrastają powyżej poziomu, przy którym są zobowiązani do pokrycia części kosztów.

Ponieważ częstotliwość i skala małych katastrof wzrasta, muszą oni zwracać na nie większą uwagę. Swiss Re AG, największa na świecie firma reasekuracyjna zajmująca się katastrofami naturalnymi, oświadczyła w zeszłym roku, że zaczęła ograniczać części swojego portfela o wysokiej ekspozycji na wtórne zagrożenia i podnosi modelowane ryzyko związane ze zjawiskami pogodowymi w Australii, tajfunami w Japonii i dzikimi pożarami w Kalifornii. To spowoduje wzrost kosztów ochrony ubezpieczeniowej dla ubezpieczycieli pierwotnych i klientów w dół łańcucha.

Straty są coraz większe

„Naszym celem było większe odejście od tych niemodelowanych ryzyk” – powiedział Thierry Leger, szef działu odpisów w Swiss Re, podczas rozmowy z inwestorami w lutym. Dodał również, że szkody wtórne miały coraz większy udział w stratach.

Zmiany klimatyczne sprawiają, że wszystkie te problemy się nasilają. Modele ubezpieczycieli dotyczące kosztów klęsk żywiołowych opierają się na danych historycznych, ale te trendy zmieniają się w nieprzewidywalny sposób w miarę ocieplania się klimatu. Prawdopodobnie to ocieplenie i związana z nim większa wilgotność przyczyniła się do ostatnich niszczycielskich powodzi w chińskiej prowincji Henan, w Niemczech i Belgii oraz w części indyjskiego stanu Maharashtra, ponieważ chmury są teraz w stanie zatrzymać bezprecedensowe ilości wody przed przeistoczeniem się w ulewę nad zaludnionymi obszarami.

Ilekroć naukowcy reagują na klęski żywiołowe i zwracają uwagę na rosnące tempo efektów klimatycznych, to alarmuje również reasekuratorów. Dla meteorologa niedziałający model to okazja do badań. Dla reasekuratora jest to zagrożenie dla firmy. A najgorsze skutki spadną na osoby fizyczne, które już ponoszą prawie trzy czwarte kosztów klęsk żywiołowych.

Pandemia – najdroższa katastrofa

Wszystko to doprowadzi do wzrostu kosztów składek, wyłączeń i odpisów. Nawet przy braku zmian klimatycznych, skutki pandemii Covid-19 obciążą branżę dodatkowymi kosztami w wysokości od 50 do 80 miliardów dolarów, co uczyni ją jedną z najdroższych katastrof w historii. Ostatnie powodzie w Niemczech dodadzą do tego aż 5 miliardów euro (5,9 miliarda dolarów), a szkody spowodowane powodziami w Chinach i Indiach oraz kanadyjskimi dzikimi pożarami są nadal oceniane.

W międzyczasie rekordowo niskie stopy procentowe utrudniają ubezpieczycielom zarabianie pieniędzy z obciążonych długiem portfeli inwestycyjnych, zmuszając ich do większego nacisku na maksymalizację zysków i minimalizację strat z tytułu gwarantowania emisji, jeśli biznes ma przynosić zyski.

Reasekuratorzy mogą pomóc w przeniesieniu części kosztów zmian klimatycznych, ale nie mają magicznej mocy, by je zlikwidować. Po ostatniej dekadzie, kiedy koszty reasekuracji spadły dzięki funduszom hedgingowym, funduszom emerytalnym i państwowym funduszom majątkowym, które weszły na rynek. Obecnie większa część kosztów jest zwracana głównym ubezpieczycielom i konsumentom, jako że zmiany klimatyczne zwiększają częstotliwość występowania katastrof.

Kiedy nadejdzie ostateczny rachunek za powodzie, pożary i gradobicia w następnej dekadzie, branża ubezpieczeniowa, która dba o własne przetrwanie, zminimalizuje własne ryzyko. To my będziemy musieli zapłacić.