Wiele wskazuje na to, że polscy frankowicze nie doczekają się systemowego rozwiązania swoich problemów. Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego sprzed kilku dni została bowiem odczytana jako wyraźny sygnał: idźcie dochodzić swoich roszczeń w sądach.
ikona lupy />
Frankowicze - lata 2010-2017 / Dziennik Gazeta Prawna
Teoretycznie wciąż w grze są trzy projekty ustaw frankowych, które jednak utknęły w Sejmie i trudno powiedzieć, jaki będzie ich dalszy los. Pewne jest jedno: obietnica pomocy walutowym kredytobiorcom była jedną z ważniejszych złożonych przez Andrzeja Dudę w kampanii prezydenckiej, a następnie przez Prawo i Sprawiedliwość. Jeszcze w ub. r. Jarosław Kaczyński nazywał kredyty „nowoczesną formą niewolnictwa”. Wygląda na to, że teraz z walki z nim zrezygnował.

Krzysztof Jedlak: Czasem krok w tył to dobra decyzja [OPINIA]

Reklama
Kredyty hipoteczne denominowane w obcych walutach nie zostaną ustawowo – i z korzyścią dla dłużników – przeliczone na kredyty złotowe – tak można podsumować to, co powiedział na temat pomocy dla frankowiczów Jarosław Kaczyński, prezes PiS.
Paradoks polega na tym, że obecny rząd i prezydent starają się zerwać z wizerunkiem władzy, która w kampaniach wyborczych składa mnóstwo obietnic, by uzyskać poparcie, ale potem ich nie spełnia. Program 500+ jest tego dobrym przykładem. Kolejnymi – obniżenie wieku emerytalnego, reforma edukacji, zmiany w wymiarze sprawiedliwości, przebudowa administracji skarbowej, wprowadzenie podatku bankowego. W każdym przypadku można wytoczyć wiele argumentów za i wiele przeciw. Nie można jednak zaprzeczyć, że rozwiązania te, nawet najbardziej kontrowersyjne, są elementem politycznego planu, który w ostatnich wyborach uzyskał największe poparcie, a wcześniej został wyborcom odpowiednio zaanonsowany.
Wygląda na to, że sprawa pomocy dla frankowiczów jest najpoważniejszym wyjątkiem od tej reguły – realizacji obietnic za wszelką cenę.
Deklaracja prezesa Kaczyńskiego to w gruncie rzeczy dobra wiadomość dla podatników, wyjąwszy oczywiście tych, którzy są zadłużeni we frankach. Wprawdzie słowo droższe od pieniędzy, ale jeśli na szali leży odpowiednio duża kwota (stabilność systemu finansowego), to sprawa nie jest już tak prosta. Lepiej orzec, że w kampanii politycy posunęli się o jedną obietnicę za daleko, niż ryzykować poważne problemy w sektorze bankowym.
Banki mają w przypadku kredytów walutowych ciężkie grzechy na sumieniu. Począwszy od agresywnej sprzedaży, przez luźne kryteria udzielania kredytów, po skandaliczne klauzule w umowach i równie skandaliczną ich interpretację. Dowolność w ustalaniu kursów walut, kanciarskie spready, obowiązkowe ubezpieczenia, próby manipulowania oprocentowaniem (np. w kontekście ujemnego LIBOR) itd. itd. – lista jest długa i poważna. W tych wypadkach państwo powinno z całą mocą angażować się po stronie słabszych, czyli klientów. I robić wszystko – tak poprzez działania urzędów, jak i poprzez szeroko rozumiane wsparcie udzielane zainteresowanym w negocjacjach z bankami oraz na sądowych salach – by zadłużeni odzyskali nienależnie pobrane od nich pieniądze. Państwo musi po prostu stać na straży uczciwych reguł i egzekwować je.
Co innego jednak przewalutowanie zobowiązań, a więc faktyczne uwolnienie dłużników od ryzyka kursowego, tak jakby kredyty nigdy nie były denominowane w obcych walutach. Teza, że pożyczający w ten sposób nie zdawali sobie sprawy ze zmienności na rynku walutowym, jest nie do obrony. Podobnie jak i ta, że zapłaciłyby za to tylko nieuczciwe banki. Otóż zapłacilibyśmy wszyscy. Sprawujący władzę muszą mieć odwagę powiedzieć to wprost, nawet jeśli oznacza to tym samym przyznanie się do złożenia obietnicy bez pokrycia. ⒸⓅ