Sezon wakacyjny się rozkręca, ale jak na złość z perspektywy polskiego turysty wyraźnie drożeją obce waluty. Faktycznie jednak to nie kurs euro czy dolara do złotego jest najważniejszy. Liczy się przede wszystkim informacja, jakimi opłatami obciąży nas bank za używanie złotowej karty płatniczej. Bywa, że przekraczają one 10 proc. całkowitej wartości transakcji - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.

W ostatnich dniach euro dochodziło do granicy 4,40 zł. To o kilkanaście groszy więcej niż na początku zeszłorocznych wakacji. Dla okazjonalnego turysty zmiana kursu jest oczywiście uciążliwa, ale nie powinna zepsuć długo wyczekiwanego urlopu. Zarówno zadowolenie z wypoczynku, jak i kieszeń może natomiast poważnie nadszarpnąć fakt, że poprzez wieloetapowy system prowizji i opłat bank może pobrać nawet 50 gr więcej niż wynosi faktyczny kurs europejskiej waluty.

Prowizja pogania prowizję

Według marcowego raportu NBP dotyczącego porównania prowizji i opłat w polskim sektorze bankowym, średnie przewalutowanie transakcji (np. transakcja w euro przeliczana na złote) oznacza obciążenie naszego portfela na poziomie 2,82 proc. Jeżeli np. wydamy z karty 1000 euro, to - przy międzybankowym kursie 4,4 zł za euro - na naszym wyciągu pojawi się wydatek 4524 zł zamiast 4400 zł. To strata na poziomie 124 zł.

Złudne byłoby jednak myślenie, że to koniec opłat za powyższą transakcję. Wiele banków oprócz zastosowania prowizji od transakcji kartowych stosuje dodatkowo własne kursy walut, które poważnie odbiegają od rynkowych i tych, które są ustalane przez wystawców kart płatniczych.

Reklama

Często w tabeli kursów walutowych stosowany jest spread (różnica między kupnem i sprzedażą) na poziomie 6 proc. Oznacza to, że kurs sprzedaży (ten, po którym kupowane jest automatycznie np. euro w naszych bezgotówkowych transakcjach) różni się o ok. 3 proc. od kursu międzybankowego.

>>> Czytaj też: Euro po 4,40 zł, frank najdroższy od roku. Złoty tonie

W rezultacie więc do naszego „rachunku” należy dodać kolejne 3 proc. przy przykładowej transakcji. Otrzymujemy więc wynik na poziomie 4660 zł. Jesteśmy już stratni 260 zł, a jednocześnie zapłaciliśmy za euro 4,66 zł, chociaż faktycznie było ono warte 4,40. Niestety, to jest jeszcze koniec naszych wydatków. Pozostał najbardziej skrajny przykład bankowych opłat.

Uwaga przy bankomacie: wg banku 100 euro to prawie 500 zł

banki, którym nie wystarcza prowizja za przewalutowanie na poziomie niespełna 3 proc. oraz nadmuchany kurs sprzedaży obciążający klienta opłatą o kolejne 3 proc. Jeden z polskich banków stosuje do popularnych kart płatniczych czy kredytowych następującą procedurę.

Najpierw zostaniemy obciążeni spreadem o wartości ok. 3 proc., a potem - jakby tego było mało - prowizją 5,9 proc. Dla kwoty tysiąca euro nasza bezgotówkowa transakcja już kosztuje 4800 zł, chociaż faktycznie powinna jedynie 4400 zł.

Jeżeli dodatkowo zdecydujemy się na wpłatę np. 100 euro z bankomatu, to poza obciążeniem tej transakcji kwotą 9 proc. (kurs z tabeli oraz opłata za przewalutowanie) dodatkowo zapłacimy jeszcze 10 zł prowizji. 100 euro wyjęte z bankomatu będzie nas więc kosztować 490 zł, czyli o 50 zł więcej niż jest warte w rzeczywistości.

>>> Polecamy: Euro najdroższe od 1,5 roku. Co to oznacza dla złotego?