I nie chodzi o rzekome wprowadzanie klientów w błąd czy abuzywne klauzule w umowach, ale po prostu o skalę ryzyka walutowego, jakie zostało wygenerowane przez udzielenie setek tysięcy hipotek we frankach, euro czy dolarach (a byli i tacy, którzy sprzedawali kredyty w japońskich jenach). Banki zrazu przerzuciły je – nie mogły zrobić inaczej – na klientów. Ryzyko walutowe częściowo zmaterializowało się (czytaj: frank podrożał) po wybuchu globalnego kryzysu finansowego, a w kolejnej części w czarny czwartek w styczniu 2015 r. Ale to ciągle było ryzyko walutowe. Teraz dzięki idącym w dziesiątki tysięcy sprawom sądowym ryzyko związane z hipotekami walutowymi wraca do banków. Ale, co gorsze – staje się już nie tylko ryzykiem, lecz kosztem. Który poniosą nie tylko banki i bankowcy, ale też cała gospodarka, a więc my wszyscy (per saldo na plus wyjdą tylko frankowicze).
Koszty dla banków są oczywiste. Chodzi o te 30–40 mld zł strat, jakie będą się wiązały z umorzeniem części należności od frankowych klientów w ramach planowanych ugód.