Crowdfunding uruchomił alternatywne źródło finansowania badań, a najmłodszym badaczom oraz kobietom zwiększył szanse pozyskiwania środków na ich projekty – wynika z badania trójki młodych naukowców z trzech różnych uniwersytetów na świecie. W Polsce w tym obszarze crowdfunding niemal w ogóle nie jest wykorzystywany.

Cyfrowe platformy finansowania społecznościowego, które zbierają pieniądze bezpośrednio od obywateli, stworzyły alternatywne źródło finansowania badań – uważają Chiara Franzoni z Politechniki w Mediolanie, Henry Sauermann z European School of Management and Technology w Berlinie oraz Kourosh Shafi z University of Florida. Przeanalizowali dane z największej, amerykańskiej, platformy crowdfundingu naukowego Experiment.com, a wnioski opublikowali w portalu CEPR.

Rynek amerykański wyraźnie pozwolił naukowcom złapać w żagle świeży powiew. Crowdfunding uruchomił bowiem nowy kanał dopływu kapitału, za którym w dodatku stoją decydenci kierujący się zupełnie innymi wyznacznikami niż tradycyjni gestorzy środków na badania naukowe. Na całym świecie, nie tylko w USA, funduszami na naukę dzielą głównie publiczne podmioty – uczelnie czy rządowe agendy. W Europie jest to na przykład Europejska Rada ds. Badań Naukowych, w Stanach Zjednoczonych National Institutes of Health (NIH). W Polsce Narodowe centrum Badań i Rozwoju (NCBiR).

Zdaniem Franzoni, Sauermanna i Shafiego „ten system dobrze sprawdził się przy wyborze obiecujących badań, został jednak skrytykowany za uprzedzenia wobec kobiet, młodych naukowców i nowatorskich lub ryzykownych badań (Ceci and Williams, 2011; Daniels, 2015; Edwards, 2011; Lamont, 2010)”.

Za finansowaniem społecznościowym stoją zaś nie eksperci z „rady starszych”, lecz równi badaczom wiekiem członkowie zróżnicowanych branżowo i kulturowo grup internautów. Zupełnie inaczej oceniają wartość proponowanych projektów i kwalifikacje badaczy.

Reklama

Autorzy opisywanego badania przeanalizowali dane 725 kampanii crowdfundingowych dla projektów badawczych prowadzonych na platformie Experiment.com między 2012 a 2015 rokiem. Łącznie dotyczyły 1148 naukowców z bardzo różnych dziedzin nauki: biologii, medycyny, inżynierii, edukacji, psychologii, nauk społecznych, chemii i ekologii. Niemal połowa kampanii (48 proc.) osiągnęła swój cel, czasem nawet go przekraczając (w przypadku platformy Experiment.com oznacza to pozyskanie pełnej zakładanej na początku kwoty; jeśli nie uda się zebrać całości, naukowiec nie otrzymuje ani grosza). To bardzo dobry wynik i to nie tylko w tej dziedzinie. Zdaniem Agnieszki Koguckiej z polskiej platformy crowdfundingu Beesfund, o której głośno było ostatnio, gdy stała się miejscem emisji akcji klubu piłkarskiego Wisła Kraków, 50 proc. to średni poziom powodzenia kampanii crowdfundingowych na całym świecie.

Autorzy pracy w CEPR podkreślają też, że wynik jest doskonały także w porównaniu z tradycyjnymi agencjami przyznającymi dotacje w USA. W przeanalizowanych kampaniach naukowcy pozyskali na swoje projekty łącznie 4,37 mln dol. Oczywiście, w porównaniu do rządowych grantów kwoty z crowdfundingu są nieporównywalnie mniejsze. Dają jednak naukowcom, zwłaszcza tym z krótszym stażem pracy badawczej, możliwość, której wcześniej w ogóle nie mieli. „Chociaż crowdfunding naukowy jest zwykle wykorzystywany głównie w przypadku małych projektów, może również osiągnąć wartość tradycyjnych dotacji. Mediana projektu wyniosła 3 105 dol., ale kilka z nich uzyskało dziesiątki tysięcy dolarów, a jedna ponad 2,6 miliona dol.”, piszą autorzy badania.

Najważniejsza być może konkluzja z ich badania wcale nie dotyczy jednak pieniędzy. Ważniejsze jest to, że finansowanie crowdfundingowe badań wyrównuje szanse. Badanie pokazuje bowiem, że szczególne sukcesy w pozyskiwaniu funduszy w ten sposób odnoszą kobiety i młodzi naukowcy. Na przykład, mimo iż więcej mężczyzn występowało o wsparcie, to kobiety otrzymały większe darowizny.

Inwestorzy projektów crowdfundingowych cenią sobie także fantazję – ryzykowne projekty nie stoją na przegranej pozycji. Nie miały też wielkiego znaczenia wcześniejsze osiągnięcia naukowe (które mają kluczowe znaczenie przy pozyskaniu tradycyjnego finansowania). Tu warto wspomnieć, że kapitału społecznego poszukują nie tylko studenci i doktoranci – całkiem pokaźna grupa to profesorowie na różnym etapie pracy naukowej, a także pracownicy spoza uniwersytetów, np.: pracownicy fundacji czy muzeów.

To nie znaczy jednak, że występujący o wsparcie finansowe w drodze zbiórki społecznościowej nie muszą się starać i wysilać.

– Crowdfunding jest bardzo wymagający. Zdecydowana część nieudanych zbiórek na naszych platformach wynikała z braku zaangażowania projektodawcy. Tu naprawdę trzeba się starać – budować społeczność wokół projektu, promować go regularnie, informować o postępach i planach – wylicza Agnieszka Kogucka.

Innymi słowy – jeśli autor projektu jest niezaangażowany, nie zdobędzie zaangażowania obcych, a przez to ich pieniędzy.

Franzoni, Sauermann i Shafi przekonują, że chociaż kwoty obecnie pozyskiwane za pośrednictwem crowdfundingu są niewielkie i mogą jedynie uzupełniać tradycyjne finansowanie większości projektów badawczych, to zaletą tej ścieżki są szybko podejmowane decyzje o finansowaniu i wysoki wskaźnik sukcesu.

Powołując się na raporty Centrum Alternatywnego Finansowania Uniwersytetu Cambridge, Adam Polanowski pisze na blogu „Co do zasady”, że pod względem rozwoju nowoczesnych usług finansowych, zwłaszcza społecznościowego finansowania, Europa pozostaje daleko w tyle za Stanami Zjednoczonymi i państwami azjatyckimi. W azjatyckich państwach regionu Pacyfiku w crowdfundingu uzyskuje się ponad 200 mld dol. rocznie, a w Europie tylko ok. 8 mld dol. Bodźcem do rozwoju rynku mają być nowe regulacje unijne – Regulation of the European Parlament and the Council on European Crowdfunding Providers for Business, będące częścią większej strategii rozwoju fintechów, czyli FinTech Action Plan.

W Polsce dynamika wzrostu tego rynku jest silna, ale kwoty są wielokrotnie niższe. Według prognoz Tomasza Chołasta, współzałożyciela platformy zrzutka.pl cytowanego przez portal wGospodarce, w tym roku rynek finansowania społecznościowego wzrośnie aż o 141,4 proc. – do 700 mln zł. To nieznacznie powyżej poziomu 184 mln dol. (wg kursu 3,8 PLN/1 USD).

Z danych fundacji WeTheCrowd wynika, że w Polsce działa około 20 platform crowdfundingowych o różnym modelu wsparcia, dotyczących różnych dziedzin – od dobroczynności, przez technologię, kulturę, sprawy społeczne, aż po nieruchomości i – uwaga – naukę. Założyciel fundacji Bartosz Malinowski podkreśla jednak, że wyrażenie „działa” nie oddaje rzeczywistego stanu.

– Wiele z tych platform istnieje, ale nie funkcjonuje. Polski rynek crowdfundingu jest w stagnacji. Nie sprawdził się model kopiowania rozwiązań z zachodnich portali crowdfundingowych. Żeby zdobyć dofinansowanie nie wystarczy mieć platformę. Na tak młodym, jak polski rynku niezbędne jest zaangażowanie w promocję projektu po obu stronach – i inicjatora zbiórki, i prowadzącego portal crowdfundingowy. Strategia finansowania społecznościowego musi zawierać w sobie łańcuch wartości: zespół, wsparcie, promocję i marketing – wylicza.

Do platform nieaktywnych Bartosz Malinowski zalicza także ScienceShip, która ma łączyć polską naukę z inwestorami skłonnymi dofinansować projekty badawcze. Platforma wystartowała ponad 2 lata temu, ale jak dotąd, mówiąc uczciwie, próżno na niej szukać projektów. W toku jest tylko jedna zbiórka – z zakresu nauk humanistycznych; zakończone zostały dawno temu trzy zbiórki, z czego dwie dotyczyły budowy tego portalu.

– Naukę w internecie trzeba umieć sprzedać – podkreśla Bartosz Malinowski.

Ważna jest chociażby umiejętność przybliżenia projektu, nawet jeśli jest to skomplikowana techniczna materia. A są przykłady, które dowodzą, że internauci chętnie popierają polską myśl i młodych naukowców. Jedną z najbardziej znanych w zakresie technologii była zbiórka pieniędzy na budowę nowego środka transportu znanego jako Hyperloop – po 1,5 roku pracy koncepcyjnej grupa 25 ambitnych, młodych inżynierów z Politechniki Warszawskiej oraz Politechniki Wrocławskiej chciała zbudować prototyp kapsuły Hyperloop, nowego, bardzo szybkiego środka transportu. Świetnym wynikiem skończyła się także zbiórka pieniędzy na budowę bazy księżycowej, która stanęła pod Piłą. W obu przypadkach ogłaszający się zebrali więcej niż oczekiwali.

Tyle, że w obu przypadkach projekt dotyczył etapu daleko bardziej zaawansowanego niż badania naukowe. Także dzięki temu oba przypadki były bardzo nośne medialnie – nowoczesne technologie, kosmiczne wręcz, działają na wyobraźnię. Z projektami na etapie ankiet, testów, wyliczeń czy mikroskopu na pewno jest to trudniejsze. Ale możliwe. Szanse powodzenia zwiększają prezentacje wideo, ale także odkrywanie przed inwestorami „kuchni” danego projektu, dzielenie się przebiegiem projektu. Mile widziane są także rekomendacje znanych naukowców. Czysto edukacyjna inicjatywa Instytutu Misesa z Krakowa na przygotowanie podręcznika przedsiębiorczości dla licealistów zebrała ponad 69 tys. zł – więcej niż zakładali autorzy projektu. Nie bez znaczenia był nie tylko cel, ale tez nazwiska, które stały za pomysłem.

Przykłady przeanalizowane w USA i opisane w CEPR dowodzą, że nauka to dziedzina równie atrakcyjna dla internautów, jak każda inna. I to przecież najczęściej w zamian za bardzo drobną gratyfikację, typu fotografia, czy podziękowanie na profilu w portalu społecznościowym. W najlepszym razie jest to wizyta w laboratorium albo podziękowanie w przyszłej publikacji naukowej. Dlaczego by więc nie spróbować tego u nas? Próbują bogaci – nam się nie opłaci?

Autor: Katarzyna Mokrzycka, dziennikarz finansowy, zastępca redaktora naczelnego