Christine Lagarde ma wszelkie atuty, jakimi powinien charakteryzować się dobry lider – oczekuje się zatem, że na stanowisku szefowej Europejskiego Banku Centralnego sprawdzi się znakomicie.

Kiedy w ubiegłym tygodniu Lagarde została nominowana do pełnienia funkcji szefowej EBC, niektórzy eksperci obawiali się, że jej prawnicze wykształcenie nie zapewni jej kompetencji ekonomicznych do nadzorowania polityki monetarnej regionu. Te wątpliwości okazały się nieuzasadnione: Lagarde ma bowiem coś, czego nie mieli inni kandydaci – to przecież ona wspierała Mario Draghiego, obecnego szefa Banku, w utrzymaniu euro i walki z deflacją, co pokazuje, że będzie umiała reagować na nadchodzące spowolnienie gospodarcze.

Jednakże aby faktycznie rzetelnie przygotować strefę euro na kolejne wstrząsy gospodarcze, szefowa EBC będzie musiała wykazać się nie tylko wiedzą w zakresie polityki monetarnej: potrzebna będzie również polityczna wola i przekonanie, że należy dokonywać głębszych zmian, również strukturalnych, o zasadniczym znaczeniu dla unii walutowej. Doświadczenia zdobyte w ciągu ostatniej dekady także i na tym polu potwierdzają, jak doskonałą kandydatką na to miejsce jest Lagarde.

Po kryzysie finansowym z 2008 roku europejskie banki potrzebowały świeżego kapitału na przetrwanie i przygotowanie się na kolejny taki skok. Lagarde z początku stała po niewłaściwej stronie sprawy: jako minister finansów Francji, która miała jedne z najsłabiej skapitalizowanych banków w regionie, twierdziła, że sytuacja jest dobra. Kiedy jednak europejski kryzys ponownie ujawnił słabość całego systemu, Lagarde ustąpiła i jako dyrektorka zarządzająca Międzynarodowego Funduszu Walutowego powiedziała coś, czego nie ośmieliło się powiedzieć wówczas wielu urzędników: że banki pilnie potrzebują dużego dokapitalizowania i że to rządy powinny przeznaczyć na to środki, jeśli brakuje pieniędzy z kapitałów prywatnych. Od tamtego czasu Lagarde nie odpuszcza: niezmiennie apeluje do banków w kwestii budowania kapitału, szczególnie w sprzyjających gospodarczo czasach.

Nie tylko kryzys 2008 roku pokazał, w jak kiepskim stanie jest unia walutowa – jej słabe punkty zostały obnażone również podczas wdrażania programów pomocowych dla Grecji. Nagle stało się jasne, że brakuje mechanizmu, który zapewniałby wsparcie fiskalne dla poszczególnych członków UE. Podobnie jak w przypadku kryzysu finansowego, Lagarde również i tu zaczęła z niewłaściwej strony: popierała forsowane przez liderów UE rozwiązanie, które okazało się katastrofalne w skutkach, a mianowicie – udzielanie niewypłacalnemu rządowi Grecji jeszcze większych pożyczek, a następnie surowe żądania dotyczące zwrotów.

Reklama

W przeciwieństwie jednak do innych liderów, Lagarde szybko uznała, że ta polityka jest szkodliwa. To w czasie, gdy właśnie ona była szefową MFW, Fundusz publicznie przyznał, że to surowe podejście wywołało efekt odwrotny do zamierzonego i spowodował niepotrzebne cierpienie oraz zahamował wzrost gospodarczy Grecji. Podczas kolejnych rund negocjacji z greckim rządem, Lagarde optowała za znaczącą redukcją zadłużenia dla Grecji, by ta mogła odbudować swoją gospodarkę i stan finansów publicznych.

Teraz nad strefą euro ponownie zbierają się czarne chmury: banki potrzebują więcej kapitału, potrzebne są ubezpieczenia depozytów i dedykowane fundusze rządowe, które pomogą zapobiegać panice, jaka może nastąpić wraz z kolejnym kryzysem. Wszystko wskazuje na to, że Lagarde będzie umiała zmierzyć się z tą sytuacją.

>>> Czytaj też: Kto zastąpi Lagarde? Państwa UE naradzają się nad kandydaturą na szefa MFW