Celem ataku były dwie instalacje naftowe w mieście Bukajk (Abqaiq) i Churajs (Khurais) na wschodzie Arabii Saudyjskiej.

Do ataku przyznał się rebeliancki ruch Huti walczący w Jemenie z siłami rządowymi, wspieranymi przez koalicję pod przywództwem Arabii Saudyjskiej. Huti twierdzą, że do tego ataku użyli dronów.

Urzędnik, którego cytuje agencja Reutera, twierdzi, że ataku dokonano z kierunku północno-zachodniego, a nie z południa, z terytorium Jemenu. "Nie ma wątpliwości, że odpowiedzialny jest za to Iran" - podkreślił pragnący zachować anonimowość urzędnik. Według niego do ataku mogły zostać użyte pociski rakietowe.

O możliwym ataku rakietowym, a nie dronów, mówią także saudyjskie służby bezpieczeństwa.

Reklama

Już w sobotę amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo oskarżył Iran o przeprowadzenie tego ataku. "Iran rozpoczął bezprecedensowy atak na globalne dostawy energii. Wzywamy wszystkie kraje do publicznego i jednoznacznego potępienia ataków Iranu. Stany Zjednoczone będą współpracować z naszymi partnerami i sojusznikami w celu zaopatrzenia rynków energii i pociągnięcia Iranu do odpowiedzialności za jego agresję" - napisał Pompeo na Twitterze.

Jak poinformował książę Muhammad ibn Salman, atak na dwie instalacje spowodowały „tymczasowe” wstrzymanie działalności tych dwóch zakładów. Saudyjskie ministerstwo energii oszacowało, że wstrzymana została produkcja 5,7 mln baryłek ropy dziennie, czyli ok. 50 proc. całkowitej produkcji Aramco, co stanowi 5 proc. globalnej podaży na ten surowiec.

W niedzielę późnym wieczorem zachodnie media podały, że Arabia Saudyjska planuje o 30 proc. zwiększyć w ciągu najbliższej doby produkcję w obiektach uszkodzonych w sobotnim ataku.

>>> Czytaj też: Adaptacja do zmian klimatu wydaje ci się droga? Jeszcze droższe jest jej opóźnianie