"To wielki błąd nie wydawać dziś euroobligacji, bo wszystkie oszczędności idą dziś do USA, zamiast służyć finansowaniu naszego wychodzenia z kryzysu" - powiedział Verhofstadt na konferencji prasowej, prezentując książkę pod tytułem "Wyjść z kryzysu. Jak Europa może uratować świat".

W ramach europejskiej strategii Verhofstadt proponuje trzy działania. Po pierwsze uzdrowienie rynków finansowych i banków, przez ich rekapitalizację oraz zebranie wszystkich toksycznych aktywów w jednym specjalnie utworzonym w tym celu "złym banku". Po drugie proponuje przyjęcie tzw. europlanu, czyli unijnego planu inwestycji w wielkie rentowne projekty w takich sektorach jak gospodarka nieoparta na paliwach kopalnych, starzejące się społeczeństwo, mobilność i technologie informacyjne.

Ale za jakie pieniądze? Tu Verhofstadt proponuje euroobligacje o wartości 1.000 mld euro (lub nawet 4.000 mld euro w bardziej ambitnej wersji, gdyby miały być z nich także spłacane długi poszczególnych państw). Przekonywał, że taka pożyczka europejska nic nie kosztuje, gdyż "oprocentowanie jest niskie, a zyski z inwestycji zwróciłyby zainwestowany kapitał".

Euroobligacje, jak tłumaczy w swej książce Verhofstadt, byłyby wydawane przez Europejski Bank Inwestycyjny lub specjalnie stworzony w tym celu Europejski Fundusz Inwestycyjny i miałyby trafiać na międzynarodowe rynki kapitałowe.

Reklama

Przekonywał, że znajdą chętnych, gdyż w dobie kryzysu oszczędzający szukają bezpieczeństwa, jakie gwarantują właśnie obligacje. W dodatku stworzenie rynku europejskich obligacji, porównywalnego do rynku papierów amerykańskich, dałoby (dzięki dużej ich masie) dostęp do funduszy oprocentowanych na tym samym niskim poziomie co w USA, czyli średnio niższym o 4 punkty procentowe niż najmocniejsze w UE obligacje niemieckie. "A więc także Niemcy, które dają za swe obligacje najniższe oprocentowanie w porównaniu z innymi krajami UE, skorzystałyby" - przekonywał były premier.

Niemcy hamowały dotąd prace nad wspólnymi euroobligacjami strefy euro, nie chcąc ponosić kosztów długów krajów o gorszej kondycji, jak Włochy czy Grecja. Przeciwko pomysłowi głośno protestowała też m.in. Polska, w obawie przed wyparciem z rynku polskich obligacji przez bardziej konkurencyjne papiery strefy euro.

Verhofstadt zapewnił, że nowe, pozostające poza strefą euro kraje UE nie mają się czego bać. "Kraje kandydujące do euro zostałyby włączone do euroobligacji" - powiedział PAP. Tłumaczył, że skorzystałyby też na obniżeniu oprocentowania, np. kredytów zaciągniętych w euro. Verhofstadt proponuje też anulowanie długów zagranicznych zaciągniętych przez kraje Europy Wschodniej i Środkowej na walkę z kryzysem, wymieniając w swej książce zwłaszcza Węgry i Łotwę.

"Nie pomóc dziś Europie Wschodniej, 20 lat po upadku muru berlińskiego i dominacji sowieckiej i kilka lat po rozszerzeniu UE, byłoby skandalem. Innymi słowy istniałyby wciąż dwie kategorie krajów członkowskich i dwie kategorie obywateli - ci, co mieszkają na zachód i wschód od Berlina. Jeśli chcemy uniknąć podziału kontynentu, musimy reagować szybko" - przekonuje w swej książce.

Były belgijski premier zapewnił, że chce, by UE dalej posuwała się naprzód z udziałem wszystkich 27 krajów. Ale jeśli się nie uda - przyznał - powróci do lansowanej przez siebie od dawna idei, by przynajmniej integrowała się strefa euro. A pierwszym etapem tej integracji będzie utworzenie rządu gospodarczego strefy euro, który zajmowałby się konwergencją polityk gospodarczych państw wspólnej waluty. Utworzenie takiego rządu - jak zauważył z zadowoleniem Verhofstadt - proponuje też wpierana przez Francję Hiszpania jako priorytet swego przewodnictwa w UE w 2010 roku.

"Ta książka to rezultat mojej złości, kiedy zobaczyłem, że nie ma jednej europejskiej strategii walki z kryzysem, ale 27 narodowych planów" - wyznał. Wraz z książką, po rocznej nieobecności w polityce, Verhofstadt rozpoczął też swą kampanię do PE. Otwiera listę flamandzkich liberałów Open VLD w wyborach 7 czerwca i jest wskazywany na nowego szefa frakcji liberałów w PE (ALDE).

"Nie jestem kandydatem na przewodniczącego Komisji Europejskiej. Już raz nim byłem i mam najlepsze doświadczenia. Interesuje mnie Parlament Europejski" - zapewniał dziennikarzy, którzy nie dowierzali, że tego zdeklarowanego federalistę zadowoli zwykła funkcja eurodeputowanego. "Wierzę, że w PE będę częściej słyszał słowo +interes europejski+ niż w Radzie Europejskiej", czyli na szczytach przywódców - dodał.

Pięć lat temu promowaną przez Francję i Niemcy kandydaturę Verhofstadta na szefa KE storpedowała Wielka Brytania, a szefem KE został Jose Barroso. Verhofstadt krytykował go we wtorek za bierność. "Chcę KE bardziej aktywnej, proponującej nowe inicjatywy, do czego jest zobowiązana przez traktaty" - powiedział.

Belg wierzy, że po tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego i wejściu w życie wzmacniającego uprawnienia PE Traktatu z Lizbony uda się zdobyć taką większość polityczną, by "wywrzeć presję i zmusić nową Komisję Europejską do zmian, by zaproponowała jedną europejską strategię" walki z kryzysem.

"Jeśli jej nie będzie, to wpadniemy w rodzaj kryzysu japońskiej zimy, czyli długiej stagnacji gospodarczej" - powiedział, nawiązując do kryzysu lat 90. w Japonii. Wyrokował, że jeśli Europa nic nie zrobi, to w 2012 roku, kiedy inne regiony świata, w tym USA, będą się odbijać od kryzysu, UE wciąż będzie w stagnacji.