Wygląda na to, że w zeszłym tygodniu świeże pędy ożywienia uschły. W Korei Południowej, Chinach i Niemczech eksport znowu spadał. W Stanach Zjednoczonych w wydanej przez Rezerwę Federalną „Beżowej Księdze” stwierdza się, że „od połowy kwietnia do końca maja warunki ekonomiczne były nadal słabe albo się dalej pogarszały”.
Marcowe oznaki odżywania aktywności okazały się tylko techniczną korektą zapasów, nie wniosły natomiast żadnej zmiany do zasadniczych tendencji koniunkturalnych. Gospodarka światowa ciągle się kurczy, choć chyba już nie tak szybko jak na początku tego roku.

Jak w latach 30.

Jak wskazuje analiza przygotowana przez ekonomistów Barry’ego Eichengreena i Kevina O’Rourke’a, produkcja przemysłowa nadal znajduje się na takiej samej trajektorii, na jakiej była w latach 30. XX wieku. Pytanie tylko, czy uda się nam uniknąć tego, co zdarzyło się w 1931 i 1932 roku.
Odpowiedź brzmi: tak, ale pod warunkami, które – jeśli dokonać ekstrapolacji obecnej polityki – w coraz większym stopniu wydają się nieprzekonujące. Możemy uniknąć nieszczęścia, jeśli przez cały okres trwania kryzysu polityka budżetowa i pieniężna będzie wspierać gospodarkę; jeśli uporządkujemy system bankowy; i jeśli wprowadzimy regulacje ograniczające działalność wskrzeszonego systemu finansowego. No i jeśli będziemy mieć na tyle szczęścia, żeby w najbliższej przyszłości uniknąć kolejnej rundy zawirowań rynkowych.
Reklama
Innymi słowy: odpowiedź na postawione wyżej pytanie może równie dobrze brzmieć: nie. Banki centralne i rządy wiele zatem ryzykują, zbyt szybko odchodząc od recesyjnej strategii. Skoro Axel Weber, prezes Bundesbanku, akurat teraz mówi publicznie o tym, jak należy komunikować się z rynkiem w przypadku podwyżki stóp procentowych, to jednocześnie informuje mnie, że niebezpieczeństwo przedwczesnego odejścia od tej strategii jest, przynajmniej w Europie, wyraźne i aktualne.

Czekanie na innych

Odstąpienie od „kryzysowej” polityki budżetowej było czołowym punktem obrad sobotniego spotkania ministrów finansów Grupy Ośmiu, przy czym Europejczycy byli większymi od innych zwolennikami pośpiechu. Nikt nie rozwiązuje problemów „toksycznych” aktywów i dokapitalizowania banków. Nie wydaje się, by nowe regulacje finansowe obejmowały coś więcej poza populistycznym atakiem na raje podatkowe. Poza tym w całym systemie finansowym tkwi możliwość załamania. Na przykład Łotwa to tykająca bomba zegarowa.
Sądzę więc, że szanse na globalne załamanie i powrót do niby-stagnacji są mniej więcej równe. Najbardziej irytujące jest przy tym, że ten scenariusz jest do uniknięcia. Banki centralne podjęły słuszne decyzje. Ale reakcja polityczna była prawie wszędzie niemal katastrofalna.
Zamiast rozwiązywać problemy, żeby wywołać ożywienie, strategie polityczne nastawione są na czekanie na ożywienie, które te problemy rozwiąże. Europejczycy polegają na Amerykanach. Amerykanie – na Chińczykach, którzy z kolei czekają na resztę świata.

Chińczycy nie pomogą

Nawet jeśli USA uda się wywołać trochę wzrostu (co po sezonie letnim wydaje się możliwe), nie skorzystają na tym globalni eksporterzy; gospodarka Chin należy wprawdzie do najszybciej rosnących na świecie, ale jej wielkość to (w ujęciu dolarowym) zaledwie połowa gospodarki strefy euro. Poza tym, jak wykazał w swoim blogu Brad Sester, nie ma żadnych dowodów na to, że Chiny przyczyniają się do globalnego ożywienia. Choć inwestycje w Chinach wzrosły od zeszłego roku o 30 proc,. import zmalał o 25 proc. Całe to gadanie o tym, że Chiny wyciągają świat z recesji, to nonsens. Dane mówią nam, że w Chinach spada i eksport, i import, przy czym import – szybciej.
Ponieważ każdy spodziewa się, że inni ruszą wcześniej, to w efekcie nikt nie rusza. Tymczasem problemy się pogłębiają. W USA ceny domów – które obniżyły się już o trochę ponad 30 proc. od rekordowego poziomu – mogą jeszcze spaść. A dopóki amerykański rynek nieruchomości mieszkalnych nie sięgnie dna (może gdzieś w 2010 roku), dopóty nie ma szans na ożywienie na rynku sekturytyzacji: no a bez tego z kolei nie może pojawić się wzrost kredytu w wystarczającej skali.
W miarę trwania recesji wzrośnie liczba niewypłacalności osób prywatnych i firm, to zaś spowoduje nasilenie problemów sektora bankowego. Nie dziwi mnie, że prezes Weber opiera się publikacji „badania stresu” w sektorze bankowym. Pokazałby on, że niemiecki system bankowy jest niewypłacalny – i że niespłacalne i potencjalnie niespłacalne aktywa odpowiadają 2/3 wartości produktu krajowego brutto.

„Świeże pędy” usychają

W ciągu ostatnich trzech miesięcy jedyną potencjalnie korzystną wiadomość stanowiło zmniejszenie zagrożenia kryzysem walutowym w Europie Środkowej i Wschodniej. Wcale jednak nie mam pewności, czy ma ono charakter trwały. Uporczywe odmawianie przez polityków strefy euro rozważenia możliwości „szybkiej ścieżki” przystąpienia do niej przez kraje środkowo- i wschodnioeuropejskie może się okazać czynnikiem destabilizującym ten region.
W zeszłym tygodniu Europejski Bank Centralny zapewnił szwedzkiemu Riksbankowi 3 mld euro płynności, bez której Szwecja mogłaby doświadczyć drugiego kryzysu bankowego w ciągu niespełna 20 lat. Nieuchronny upadek Łotwy będzie miał w regionie bałtyckim efekt kaskadowy i może wywołać panikę wśród inwestorów w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej.
Właśnie dlatego tak istotne są informacje o usychaniu „świeżych pędów”. Mówią one, że nie działa strategia oczekiwania, aż sprawy się polepszą. Marcowe oznaki poprawy wpędziły nas w samozadowolenie. Tymczasem optymizm może nas wyprowadzić z kryzysu jedynie wtedy, gdy opiera się na rzeczywistości. Zeszły tydzień wykazał, że to nie jest ten przypadek.