Herman van Rompuy, minister przemysłu Belgii – podobnie jak paru innych delegatów – domagał się zapewnień, że jakikolwiek plan ratunkowy dla europejskiej filii upadającego General Motors nie będzie faworyzować niemieckich fabryk wobec zakładów w innych krajach.
Gdy po czterech godzinach ministrowie opuścili salę obrad, wydany komunikat dyplomatycznie podkreślał „europejski wymiar problemu”. Jednak negocjacje w sprawie przyszłości Opla przeciągają się i nadal aktualne są obawy, że gdy dojdzie do rządowych programów ratunkowych, przeważą w nich interesy narodowe.

Kawałek po kawałku

– Wciąż istnieje realne ryzyko, że próbując ratować części naszego systemu bankowego i bazy przemysłowej, zaczynamy właściwie „renacjonalizować” części jednolitego rynku – ostrzega Lord Mandelson, brytyjski sekretarz ds. biznesu i były unijny komisarz.
Reklama
Jak sugerują jego uwagi, w ostatnich miesiącach Opel nie jest bynajmniej jedynym, choć wysokiej rangi, testem jednolitego rynku. Polscy robotnicy protestowali na przykład przeciwko żądaniom restrukturyzacji historycznych stoczni – przez lata otrzymujących pomoc publiczną – dowodząc, że Francji pozwolono przecież na zasilenie przemysłu samochodowego miliardami euro korzystnych pożyczek.
Na wyższych szczeblach unijnej polityki wśród państw członkowskich istnieją natomiast podziały co do propozycji nadzorowania na poziomie UE branży usług finansowych – czego przejawem stało się odrzucenie najbardziej radykalnych elementów propozycji nadzoru nad firmami ubezpieczeniowymi. I choć przywódcy UE zatwierdzili w zasadzie plan wspólnego nadzoru finansowego, jesienią rozpocznie się prawdziwa walka o to, ile władzy mają zachować krajowe instytucje nadzorcze.
Napięcia między krajami członkowskimi i Brukselą to nic nowego. Do obowiązków Jose Manuela Barroso, przewodniczącego Komisji Europejskiej, należy m.in. wspieranie reguł jednolitego rynku. Kryzys finansowy i gospodarczy stworzył jednak szczególnie silne wyzwania. Rządy starają się uratować jak najwięcej krajowych firm przed skutkami najgłębszej od lat zapaści gospodarczej, pojawia się też naturalne pragnienie posłużenia się pieniędzmi podatników w celu ochrony miejsc pracy w kraju, czyli dokładnie to, czemu zasady jednolitego rynku – oraz unijne przepisy o pomocy publicznej – mają zapobiegać.

Główny cel Unii

Kryzys ponadto z całą ostrością ujawnił fakt, że choć stanowienie prawa jest w Unii w większości scentralizowane, to finanse – nie. Jak więc rynek wewnętrzny UE działał poprzednio, jak mocno uderzają weń podejmowane przez kraje członkowskie nadzwyczajne środki i jaki będzie jego kształt, gdy już zacznie się ożywienie?
Traktowanie rynku wewnętrznego jako „świętego Graala” UE to nie przesada. Już od utworzenia w 1952 roku obejmującej sześć krajów Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali samym sercem dążeń do integracji była idea wspólnego rynku, wolnego od ograniczeń handlu. A rozwiniętą obecnie przez UE politykę konkurencji już wtedy uważano za ważny instrument realizacji tych ambicji.
W praktyce ten cel – istnienie bloku, w którym towary i usługi bez przeszkód przepływają przez granice, a wszystkie państwa jednakowo podlegają prawu – rzadko osiągany jest w sposób doskonały. W skrajnych przypadkach możliwa jest „derogacja”, czyli uchylanie się państw od stosowania poszczególnych przepisów. Częściej jednak opóźniają one wprowadzanie unijnych dyrektyw bądź interpretują je po swojemu.
W najbardziej skandalicznych przypadkach ostateczną karą ze strony Brukseli jest wszczęcie „procedury naruszenia”, prowadzącej do postawienia danego kraju przed Trybunałem Europejskim w Luksemburgu. Do lipca zeszłego roku toczyło się 1,3 tys. takich spraw – przeciętnie 50 na jedno państwo członkowskie. – To nigdy nie był rynek w pełni zharmonizowany – mówi Alex Warleigh-Lack z brytyjskiego Brunel University.

Kryzysowe wyzwania

Niektórzy obserwatorzy w Brukseli twierdzą, że – pomijając nawet te sprzeciwy – dążenie do harmonizacji rynku wewnętrznego słabnie. Zdaniem Thomasa Tindemansa z firmy prawnej White & Case zaczęło się to w połowie obecnej dekady, gdy Francuzi i Holendrzy odrzucili w referendach projekt Konstytucji Europejskiej. – Jest w tym element psychologii politycznej... Gdy tylko Komisja Europejska traci autorytet moralny czy polityczny, wśród krajów członkowskich pojawia się tendencja do ponownego zagarniania władzy – mówi.
Kolejnym utrudnieniem może być to, że integracja zaczyna wchodzić w dziedziny bardziej zawiłe i bardziej cenione, jak usługi finansowe. Według tej teorii koordynacja przepisów rządzących handlem towarami jest o wiele łatwiejsza niż utworzenie jednolitego rynku usług.
– Nie powiedziałbym, że w zakresie towarów zrobiliśmy już wszystko, ale ta dziedzina jest łatwiejsza. Towary nie chodzą i nie mówią. Problem z usługami polega na tym, że w grę wchodzi tu czynnik ludzki – mówi Carlos Almaraz, zastępca dyrektora stowarzyszenia federacji branżowych BusinessEurope.
Choć rynek wewnętrzny był trudny już przed kryzysem finansowym, to ostatnie zaburzenia stworzyły na nim całkiem nowe wyzwania. W szczycie jesiennej paniki po Brukseli krążyły pogłoski o zawieszeniu zasad pomocy publicznej, gdyż poszczególne kraje były coraz bardziej sfrustrowane ograniczeniami możliwości ratowania przez nie ofiar kryzysu kredytowego. Te pogłoski były na rękę lobbystom biznesowym, wyczuwającym okazję do podważenia nadzoru Brukseli.
Do tego akurat nie doszło. Niemniej zażądano ustępstw – i je przyznano.
Po pierwsze, złagodzono zasady pomocy publicznej, żeby umożliwić łatwiejsze pompowanie pieniędzy w te banki, które niedomagały po prostu na skutek niedostępności kredytu. Po drugie, pojawiły się także ustępstwa, umożliwiające pomoc – w formie łatwiejszych pożyczek, gwarancji itp. – w ogóle firmom dotkniętym kryzysem. Obydwa posunięcia były ściśle ograniczone w czasie. Miały z nich korzystać jedynie firmy, których interesy wyglądały przed jesiennymi wydarzeniami solidnie.
Teraz, gdy najgorsze już być może minęło, te ustępstwa same stwarzają problemy. Neelie Kroes – unijna komisarz ds. konkurencji, która zażarcie walczyła o utrzymanie zasad pomocy państwa – zauważa: – Nie mam żadnych złudzeń co do tego, że następny rok czy dwa będą kłopotliwe i trudne.

Ta zła Bruksela

Zaczyna się od tego, że złagodzenie reguł pomocy państwa zostało przez opinię publiczną błędnie zrozumiane, co bez trudu wykorzystują rządy, aż nazbyt skłonne do obwiniania Brukseli za niechętnie przyjmowane decyzje.
Doskonały tego przykład stanowi sprawa Arcandora, upadłej niemieckiej sieci detalicznej. Gdy Bruksela stwierdziła, że problemy spółki powstały jeszcze przed kryzysem i że powinno się do niej stosować normalne przepisy o pomocy publicznej, powstało wrażenie, że udzieleniu pomocy przeciwna jest raczej Unia niż Berlin i że sieć sklepów traktuje się mniej korzystnie niż Opla (który dostał kredyt pomostowy na podstawie okresowych przepisów).
Ustępstwa mogą także nasilać trudności ze „sprzedaniem” reguł pomocy państwa nowym krajom członkowskim, gdzie nadal potrzebna jest zasadnicza restrukturyzacja przemysłu. Tamtejsi politycy wskazują (co ma pewne uzasadnienie) na relatywną łatwość, z jaką Francja i Niemcy zyskały możliwość ratowania przemysłu samochodowego i sektora bankowego. Fakt, że na przykład polskie stocznie od wielu lat przynosiły straty i polegały na rządowym wsparciu, umyka jakoś ich uwadze.
Bardziej istotne jest jednak to, że cały ten system pomocy obsadził unijnych urzędników w roli, jakiej nigdy nie spodziewali się odgrywać osób, dokonujących restrukturyzacji większości europejskiej branży bankowej. – Oni w pewnym sensie robią to, co powinien robić nadzór bankowy – mówi pewien prawnik.
Rozpowszechnione dość krajowe opory wobec żądań Brukseli, domagającej się od biznesu ustępstw za każde udzielone wsparcie, wywołują krytykę ze strony osobistości takich jak Axel Weber, prezes Bundesbanku. Obawia się on, że restrukturyzacja i ograniczanie zakresu działań banków sprawi, iż skupią się one bardziej na rynku krajowym, co doprowadzi do cofania się integracji gospodarczej, która ma kluczowe znaczenie dla pomyślnego rozwoju całego bloku. – Jeśli zmusza się banki do sprzedawania zyskownych biznesów, może to, jak sądzę, stwarzać problemy – ostrzega.

Powrót do reguł gry

Nie każdy jednak czuje się tą rolą Brukseli urażony. – Jest „głośna” część branży usług finansowych bardzo nieszczęśliwa, że niektórzy dostają pieniądze, a inni nie. Niektórzy przynajmniej próbują zrozumieć tę domniemaną nierówność – mówi Antoine Winckler z firmy prawnej Cleary Gottlieb.
Czy to wszystko oznacza, że jakikolwiek postęp w dziedzinie jednolitego rynku zostanie zablokowany? Niekoniecznie. Choć kryzys gospodarczy doprowadził do napięć między UE a jej członkami, to jednocześnie stworzył okazję dla regulacji.
Bruksela skorzystała z niej szczególnie w dziedzinie usług finansowych, gdyż posunięcia, jakie jeszcze rok temu wydawały się tylko przebłyskiem dążeń biurokratów, nagle stały się konieczne i politycznie możliwe. Walka o paneuropejski nadzór finansowy dopiero się rozegra, ale fundusze arbitrażowe i agencje ratingowe wpadły już w sieci regulatorów; unijne przepisy są już albo uzgodnione, albo jest pewność, że się w tej czy innej formie pojawią.
Również pod względem politycznym mogą pojawić się świeże możliwości wynikające z potwierdzenia w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego centroprawicowej dominacji w UE. – Jeśli jest dążenie powrotu do ortodoksji, wyniki wyborów stwarzają na to fantastyczne szanse – mówi Thomas Tindemans. Sugeruje on, że wiele będzie zelżeć od tego, czy kanclerz Angela Merkel oraz prezydent Nicolas Sarkozy zdecydują się kierować rynkiem wewnętrznym zgodnie z wcześniej obranym kursem.
Carlos Almaraz z BusinessEurope nie ma wątpliwości co do tego, że powrót do surowych zasad to kierunek, jaki powinien obrać jednolity rynek. – To nasza nadzieja, ponieważ innego wyjścia nie ma – mówi. – Jeśli chce się osiągnąć postęp, trzeba wrócić do reguł gry.
Więcej informacji z Financial Timesa w serwisie "Financial Times w Forsalu".
NAJCENNIEJSZY ELEMENT UNII
Unijny „jednolity” czy „wewnętrzny” rynek to coś więcej niż jedynie obszar wolnego handlu. Obejmuje on swobodę przepływu wewnątrz bloku towarów, usług, ludzi i kapitału – co znane jest jako „cztery wolności”. Ułatwia to harmonizacja prawa, a polityka konkurencji pomaga w ich wprowadzeniu. Te cztery wolności zawarte są w Traktacie Wspólnot Europejskich z 1957 roku. Dziś rynek wewnętrzny obejmuje 480 mln ludzi, 27 państw i produkt krajowy brutto o wartości około 13 bln dol. W ramach jednolitego rynku szwedzki fryzjer może założyć zakład w Londynie, a francuski bank – sprzedawać produkty bułgarskim inwestorom. Reguły jednolitego rynku dotyczą także ludzi i firm spoza UE, jeśli prowadzą interesy z tym blokiem.