Czy można było uniknąć tak wysokiego deficytu w przyszłorocznym budżecie?

Deficyt w 2010 r. jest efektem złych działań poprzedniego rządu, których skutkiem było obniżenie obecnych dochodów budżetu i wzrostu wydatków. W 2007 r. wydatki budżetowe wzrosły, nie licząc współfinansowania projektów unijnych, o 19 mld zł. Podczas gdy w tym roku wzrost ten sięgnął jedynie 7,5 mld zł. W tym i przyszłym roku konsumujemy decyzje rządów PiS. Na przykład obniżenie składki rentowej kosztować będzie budżet 24 mld zł, ulga prorodzinna 3 mld zł, niższy podatek PIT to kolejne 4 mld zł mniejszych wpływów budżetowych plus dodatkowe miliardy wyparowały z budżetów samorządów. Poza tym wprowadzenie waloryzacji emerytur powiązanej ze wzrostem wynagrodzeń w gospodarce spowoduje konieczność dopłaty do FUS 5 mld zł. W sumie wszystkie te posunięcia kosztowały budżet około 60 mld zł. I dlatego mogę śmiało powiedzieć, że mamy do czynienia z dziurą budżetową Gilowskiej - Kaczyńskich.

W jaki sposób przeciętny Polak odczuje przyszłoroczny wysoki deficyt budżetowy?

Obsługa długu będzie coraz droższa. W krótkiej perspektywie przeciętny Polak będzie musiał się więc liczyć z trudniejszym dostępem do kredytów, bo banki zamiast udzielać pożyczek, będą kupować atrakcyjne i bezpieczne państwowe papiery. Trzeba też się będzie liczyć z większymi wahaniami kursu polskiej waluty. W długiej zaś perspektywie, kiedy państwo będzie musiało wreszcie ograniczyć wysokość deficytu, nieuniknione będzie podnoszenie podatków. I w ten sposób obywatele zapłacą za wysoką nierównowagę między wpływami a wydatkami państwa. Rada na przyszłość: państwo musi zacząć wyhamowywać wzrost wydatków, tak by przynajmniej nie rosły szybciej, niż rozwija się gospodarka.

Reklama

Cały wywiad z Andrzejem Rzońcą znajdziesz na dzienniku.pl