Drybler – takiego przydomku wśród dziennikarzy dorobił się Aleksander Grad, gdy w latach 2007 – 2011 piastował stanowisko ministra skarbu państwa. Choć polityk sylwetką filigranowego Messiego nie przypomina, to już zacięcia do dryblowania, czyli w piłkarskim slangu tzw. maniany, się nie wyprze.
Zwodów jak słynny Argentyńczyk – jeśli trzymać się piłkarskiej poetyki – Grad używał wiele razy i nie zawsze dobrze na tym wychodził. Najlepiej widać to na przykładzie Enei, jednej z grup energetycznych, w których państwo sprawuje kontrolę: kiedy w 2009 r. rząd próbował ją sprzedać, ostro podbijał bębenka zapowiedziami wielkiego zainteresowania potencjalnych kupców, windując kurs akcji. Gdy okazało się, że do stołu gotowi byli zasiąść jedynie Niemcy, Grad oznajmił, iż teraz czeka na kontrofertę szwedzkiego Vattenfallu. Ta się nie pojawiła i szef MSP został z pustymi rękami.
Obserwatorzy uważają, że były już minister przekombinował też przy ostatniej próbie sprzedaży Enei, kiedy na stole miał trzy oferty za ponad 5 mld zł każda, ale ostatecznie spółka znów została w rękach państwa. Grad tłumaczył, że to wszystko dla jej dobra, bo inwestorzy nie gwarantowali rozwoju firmy i chcieli zrezygnować z rozbudowy należącej do spółki Elektrowni Kozienice. Ciągnąca się latami prywatyzacja Enei w realizacji inwestycji też z pewnością nie pomogła.
Reklama
Po stronie sukcesów Grad nie zapisze sobie także fuzji PGE z Energą. Choć jeszcze przed sfinalizowaniem sprzedaży szefowa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel uprzedzała, że utworzenie dominującego na rynku podmiotu nie spotka się z jej przychylnością, resort skarbu straceńczo brnął w transakcję za 7,5 mld zł. Po kilkunastu miesiącach zawieszenia sąd podtrzymał negatywne stanowisko UOKiK i na fuzję nie zezwolił.
Rząd miał swoje argumenty. Pozyskanie najmniejszej z kontrolowanych przez Skarb Państwa grup energetycznych miało PGE pomóc w pozyskaniu ogromnych kredytów na budowę elektrowni jądrowej. Trzeba przyznać, że w tej kwestii rację przyznawali mu też analitycy i bankowcy. PGE wraz z Energą miały utworzyć przedsiębiorstwo bardziej zbilansowane pod względem ilości produkowanej i sprzedawanej energii, a taka firma jest dla banków dużo bezpieczniejszym klientem. To, co dla jednych było zaletą, dla drugich wadą, bo taki koncern mógłby – zdaniem UOKiK – manipulować ceną energii.
Teraz Grad został pierwszym realizatorem jądrowego programu. W odniesieniu sukcesu pomoże mu wyjątkowa cecha. Jego współpracownicy podkreślają, że ma dużą zdolność do budowania wokół siebie silnych zespołów. Strzałem w dziesiątkę okazało się ściągnięcie do resortu w połowie 2010 r. Krzysztofa Walenczaka, który wcześniej pracował m.in. w Lehman Brothers i banku inwestycyjnym Nomura. To on pomógł mu nabić budżetową sakwę rekordowymi wpływami z prywatyzacji. Mówi się, że gdyby nie on, ubiegłoroczny debiut Jastrzębskiej Spółki Węglowej nie byłby możliwy.
Kim otoczy się Grad w jądrowych spółkach? Jego zastępcą został Zdzisław Gawlik, który prawą ręką szefa był już w resorcie skarbu, ale doświadczenia w energetyce nie ma.
Ale odpowiedzialność za powodzenie inwestycji spoczywa na barkach Grada. Jest ona tym większa, że choć Krzysztof Kilian, nowy szef PGE, stanowisko obejmował z hasłem odpolitycznienia grupy, w pierwszych tygodniach zaczął zwalniać energetyków, a zatrudniać polityków. Osoby znające Grada, mówią, że ten nie podjąłby rękawicy, gdyby nie miał pomysłu, jak osiągnąć cel. Byle się znów nie zadryblował.