Zostawmy na boku pierwsze skojarzenia. Nie będziemy tu pisać ani o Janie Kulczyku (8,9 mld zł majątku), ani o Leszku Czarneckim (4,3 mld zł). Nie tylko dlatego, że próba wrzucenia ich do jednego worka z napisem „taki jest polski przedsiębiorca” byłaby bardzo trudna. Weźmiemy raczej pod lupę przedsiębiorcę znajdującego się po drugiej stronie dochodowego spektrum. Będziemy więc pisali nie o bon vivantach, którzy brylują na salonach i zostawiają sowite napiwki w restauracjach. Raczej o zaganianym właścicielu firmy, który zjada chybcikiem nad klawiaturą komputera danie zamówione przez telefon w wietnamskiej budce za rogiem, bo właśnie w ramach cięcia kosztów rozstał się z księgową i sam musi sobie wyliczyć podatki.
Mówiąc krótko, interesują nas przedsiębiorcy z sektora firm małych i średnich (czyli w skrócie „miś” albo bardziej fachowo „MSP”). Dlaczego? Bo właśnie oni są solą polskiego biznesu. Według najnowszych danych GUS w Polsce aktywnych jest 1,727 mln prywatnych firm. Z tego MSP stanowią 99,8 proc. całości. To nie wszystko. Nawet w tym gronie najbardziej obchodzić nas będą nie wszystkie, a tylko te naprawdę niewielkie. Bo odliczmy z całej puli skromną grupę przedsiębiorców średnich (a więc takich, którzy zatrudniają na stałe od 50 do 249 pracowników), czyli jakieś 16 tys. firm. Zapomnimy również o przedsiębiorstwach małych (od 10 do 49 pracowników), których też nie jest dużo, bo ledwie 50 tys. Wychodzi nam wtedy, że tak naprawdę gros polskiego biznesu (95 proc. spośród wszystkich 1,7 mln przedsiębiorstw) to mikrofirmy, w których zatrudnienie nie wchodzi nigdy na poziom dwucyfrowy. Pośród nich jakieś 700 tys. prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą.
Mniej niż połowa z nich zajmuje się szeroko pojętymi usługami (od fryzjerstwa przez rzemiosło po wywóz nieczystości), a co trzeci handluje. Reszta to budowlanka (13,5 proc.), przemysł (11 proc.) oraz branża naukowa, techniczna i profesjonalna (11 proc.). Najbardziej syte misie działają na rynku nieruchomości oraz handlu i napraw samochodów. Te najbardziej wychudzone to pozostała część usług oraz edukacja. W 2011 r. tylko co piąty mały i średni nie osiągnął dodatniego wyniku finansowego. Reszta wyszła na swoje. O kokosach nie ma jednak mowy. Roczne obroty większości z nich zamykały się w przedziale poniżej 0,8 mln zł. Ale to dane o tyle niepełne, że właściciele MSP bardzo niechętnie mówią o swoich finansach i strzegą tej wiedzy, jak tylko mogą. W badaniu przeprowadzonym rok temu przez Konfederację Polskich Pracodawców Prywatnych Lewiatan odpowiedzi na to pytanie odmówił prawie co czwarty respondent.
Reklama

Na etacie bez etatu

Tyle suchych liczb. Ale co wiemy właściwie o samym drobnym przedsiębiorcy? Kim jest? Co myśli? Co mu w duszy gra? Na pewno zdecydowanie częściej jest mężczyzną. Biznesmenek też niby w Polsce sporo (27 proc. wszystkich firm kierowanych jest przez kobiety), ale z tymi statystykami trzeba bardzo uważać. Tytuły w stylu „Polki mistrzyniami przedsiębiorczości” może są chwytliwe, ale często nie mają z prawdą zbyt wiele wspólnego. Najczęściej oznaczają po prostu fikcyjne firmy krzaki, które powstały, bo pracodawca nie kwapił się do zainwestowania w klasyczny etat i zatrudnienie na firmę było jedyną dostępną alternatywą, żeby w ogóle podjąć pracę.
Problem szczególnie dotyczy pań, bo to one mają – jak wiadomo – tendencję do zachowań tak niecnych, jak na przykład zajście w ciążę albo przejście na urlop wychowawczy. Nie jest to zresztą problem tylko polski. Nieprzypadkowo wysoki procent kobiet prowadzących działalność gospodarczą charakteryzuje raczej te spośród krajów rozwiniętych, gdzie niższy jest poziom bezpieczeństwa socjalnego. Dość powiedzieć, że według statystyk Eurostatu najbardziej przedsiębiorcze kobiety mieszkają w Portugalii. Tradycyjnie wysoko są też Grecja czy Rumunia. Jest jeszcze inny pośredni dowód na to, że dla kobiet firma jest bardzo często pracą na etacie bez etatu.
Samozatrudnione kobiety zazwyczaj poświęcają pracy nie więcej niż osiem godzin dziennie. Trochę zbyt mało, by wierzyć, że faktycznie prowadzą własną firmę. Mężczyźni poświęcają przedsiębiorczości dużo więcej czasu i to chyba ich należy uznać prawdziwą płeć polskiego misia – wynika z badania przeprowadzonego przez warszawską firmę doradczo-analityczną Tax Care. I mężczyzn, i kobiety łączy za to jedna rzecz. Do biznesu pcha ich przede wszystkim żądza pieniądza. – Prawie jedna czwarta przechodzi na swoje, bo chce więcej zarabiać, a co piąty nie chce mieć nad sobą przełożonego, który mówi mu, co ma robić – wyjaśnia nam Jerzy Węglarz z Tax Care.
Statystyczny mały i średni rozkręca biznes, wydając własne zaskórniaki, ewentualnie za pieniądze pożyczone od rodziny czy przyjaciół. Za wszelką cenę próbuje unikać kredytu bankowego oraz wchodzenia w spółki. Mało (bo ledwie 7 proc.) korzysta też ze środków unijnych. – Gospodaruje groszem raczej konserwatywnie, co w czasie załamania międzynarodowej koniunktury w latach 2009 – 2010 prawdopodobnie uratowało mu skórę. Nie jest zbyt agresywny, co też w sprawiło, że kryzys przechodzi jak na razie suchą nogą, a z nim cała polska gospodarka – mówi nam Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka PKPP Lewiatan i autorka (do spółki z Juliuszem Gardawskim z SGH – patrz rozmowa obok) nieopublikowanego jeszcze profilu polskiego przedsiębiorcy. Podobnie zresztą naszą odporność na kryzys tłumaczył niedawno (tyle że na przykładzie banków) jeden z czołowych polskich ekonomistów i polityków. Dlaczego polskie banki nie wpadły w kryzys? Możemy oczywiście zachwycać się, że były tak mądre i przywidujące. Jednak równie wiele prawdy zawiera się w stwierdzeniu, że były po prostu na tyle głupie, że cały przedkryzysowy boom przeszedł im koło nosa i dlatego siłą rzeczy nie dotknął ich również kryzys. Bardzo możliwe, że to samo da się powiedzieć o polskich MSP.

Paternalizm zamiast partnerstwa

Mały i średni ma o sobie dosyć dobre mniemanie. Z badań Lewiatana i SGH wynika, że coraz bardziej docenia swoich pracowników, widząc w nich kapitał, w który warto inwestować. Na potwierdzenie tych wyników można przytoczyć dane dotyczące polskiego bezrobocia, które w trudnych latach 2009 – 2010 faktycznie wzrosło zdecydowanie mniej niż podczas poprzedniego dużego spowolnienia polskiej gospodarki z lat 2001 – 2003, gdy bez pracy było aż 20 proc. Polaków. Na ile ten wynik jest zasługą inwestowania w kapitał ludzki (czy może jednak trendów makroekonomicznych związanych z wejściem Polski do UE?), sprawdzić nie sposób. Trzeba jednak gwoli sprawiedliwości uczynić właścicielom MSP pewien wyrzut. Skoro wierzą w pracownika, dlaczego tak często nie dają mu pewności zatrudnienia?
Dane Starczewskiej-Krzysztoszek mówią bowiem o 4 mln miejsc pracy utrzymywanych przez małych i średnich oraz o kolejnych 2,2 mln współpracowników, z których usług MSP korzystają bez proponowania im stałego zatrudnienia. Jest jeszcze jeden paradoks dotyczący pracownika. Z badania Lewiatana i SGH wynika, że aż 70 proc. MSP szczyci się tym, że traktuje swoich ludzi jak partnerów i na przykład konsultuje z nimi kluczowe dla firmy decyzje. Tak naprawdę nie ma tu jednak mowy o partnerstwie, a raczej o paternalizmie. – Polscy przedsiębiorcy czują się ojcem i matką swojego pracownika. Większość uważa na przykład, że chroni interesy swoich ludzi lepiej niż związki zawodowe – mówi Starczewska-Krzysztoszek. Oczywiście paternalizm to nurt w biznesie nienowy. Był on bardzo popularny w takich krajach jak Niemcy czy USA w czasie ery szybkiego rozwoju przemysłowego z przełomu XIX i XX wieku.
Tamci paternaliści podbudowywali swoją ambicję bycia rodzicem pracownika faktycznymi dokonaniami. Ponieważ nie było jeszcze wówczas państwa opiekuńczego, dbali o takie dziedziny, jak opieka nad dziećmi pracujących, dobrowolne ubezpieczenia czy nawet (ale to już raczej ci więksi) kwestie mieszkaniowe. Polski biznes (a już MSP w szczególności) z braku środków raczej tego nie robią. Szczytem marzeń jest dopłata do zajęć sportowych i świąteczna paczka dla dzieci. – Nieco inaczej sytuacja przedstawia się w mniejszych miejscowościach. Tam lokalni przedsiębiorcy, ze względu na to, że często stwarzają jedyną możliwość zatrudnienia w okolicy, są traktowani niemal jak zbawcy. Przyjmują bowiem osoby o nieco niższych kwalifikacjach, które poza lokalnym rynkiem pracy nie miałyby szans na znalezienie zatrudnienia. Robią tak, ponieważ czują się odpowiedzialni za swoją lokalną społeczność – mówi DGP Anna Szcześniak z biura programu „Przedsiębiorstwo fair play”.
Innym punktem, w którym drobnemu przedsiębiorcy można wytknąć zbyt dobre samopoczucie, jest temat inwestycji i innowacyjności. Badania Lewiatana i SGH pokazują, że większość deklaruje oczywiście taką gotowość. Liczby znów są jednak nieubłagane. MSP (choć stanowią 99,8 proc. wszystkich firm) inwestują w innowacje tylko 21 proc. wszystkich nakładów ponoszonych przez polski biznes. Z samymi inwestycjami jest 48 proc. Trudno się więc dziwić, że produktywność małych firm nie jest najwyższa. Starczewska-Krzystoszek szacuje, że jeden przedsiębiorca z sektora MSP tworzy zaledwie połowę wartości dodanej wytwarzanej przez pracownika firmy dużej. Na to rady nie ma. MSP walczą o przetrwanie. Żyją w wiecznym dziś i bezustannie gaszą bieżące pożary.



Złe przepisy są wszędzie

Kolejnym niepokojącym zjawiskiem jest to, że polski biznesmen bardzo często daje sobie moralne prawo do naginania przepisów. – Przedsiębiorcy są przekonani, że to system zmusza ich do naginania i obchodzenia przepisów – dodaje główna ekonomistka Lewiatana. Wszystko według zasady: poprawcie prawo, a my będziemy lepszymi obywatelami. Doświadczenie zachodnich społeczeństw pokazuje, że to nie funkcjonuje. Przedsiębiorcy na złe przepisy narzekają wszędzie. Nawet tam, gdzie poziom prawodawstwa i wydolności urzędów stoi na wyższym poziomie niż w naszym kraju.
Czy przedsiębiorca znad Wisły jest kompetentny? Na pewno coraz lepiej wykształcony. Maturę ma ponad 80 proc. Co trzeci może się pochwalić skończeniem studiów. Efekt jest taki, że coraz częściej działa w branży, na której się zna, i to wychodzi na dobre jego interesom. Czy jest dorobkiewiczem? Na początku września sporo szumu wywołał tekst Krzysztofa Vargi („Varga w kraju Morloków”), w którym pisarz i publicysta „Gazety Wyborczej” lamentuje nad upadkiem polskiego życia intelektualnego i kulturalnego. I częścią winy za ten stan obarcza szerzący się w III RP „kult przedsiębiorcy”. „Chłop i przedsiębiorca to dwie kasty wciąż niezadowolone i roszczeniowe, żądające ciągłych udogodnień, przedstawiające się jako uciemiężone i nieposiadającej żadnej innej ambicji prócz bogacenia się” – napisał Varga. I konkludował: „Nie da się już więcej tego ukrywać. Jesteśmy społeczeństwem drobnych dorobkiewiczów. Przedsiębiorca zaś ma w pogardzie wszelkie zajęcia, które nie przynoszą mu bezpośredniego zysku”.
Nasi rozmówcy z reguły nie zgadzają się z Vargą. – To krzywdzące i zupełnie niepodbudowane faktami uogólnienie – mówi Wiktor Wojciechowski, ekonomista SGH. – Polski przedsiębiorca nie jest burakiem. A na pewno już nie bardziej niż reszta społeczeństwa – uważa z kolei Małgorzata Starczewska-Krzystoszek. Niewiele wnoszą badania społecznej odpowiedzialności polskiego biznesu. Bo w Polsce przedsiębiorcy chętnie wspierają cele społeczne czy kulturalne, jednak robią to niemal wyłącznie najwięksi gracze, tacy jak LOT, PZU czy Orange. Jest to jednak część budowania polityki wizerunkowej. Czyli coś, czego małe firmy raczej nie mają. – Trudno mówić o strategii wizerunkowej, jeśli przeważająca część polskich MSP nie ma w ogóle żadnej strategii. Nawet takiej dotyczącej głównego obszaru działania – mówi nam Starczewska-Krzysztoszek.
Krytyczne spojrzenie na MSP żadnemu z naszych rozmówców nie przychodzi łatwo. Bo siłą rzeczy na szali trzeba położyć wszystkie argumenty. Przedsiębiorca bywa więc złym misiem, ale jednocześnie jest niedźwiedziem nawykłym do ciągnięcia całego zaprzęgu polskiej gospodarki. I temu również zaprzeczyć się nie da. W sumie tworzą oni połowę polskiego PKB. Tylko sami mikroprzedsiębiorcy budują 30 proc. polskiego dochodu narodowego. Nie do przecenienia jest też utrzymywanie przez nich 4 mln miejsc pracy (na mikrusów przypada jakieś 1,5 mln).

Ukryci mistrzowie gospodarki

Oczywiście mogłoby (a nawet powinno) być lepiej. W Niemczech mali i średni (zwani tam Mittelstand) tworzą 57 proc. wszystkich miejsc pracy w gospodarce narodowej. I w większości przypadków są to osoby zatrudnione na stałe. Mittelstand przejmuje też na siebie rolę miejsca, w którym większość (83 proc.) wchodzących na rynek pracy odbywa swoje pierwsze praktyki zawodowe. Bardzo podobnie jest w Austrii. Niemieckie MSP są jednak przykładem specyficznym jeszcze pod innym względem. Są „prawdziwymi, choć ukrytymi mistrzami niemieckiej gospodarki”.
Pojęcie ukuł na początku lat 90. znany niemiecki doradca strategiczny Hermann Simon. Fraza służyła do opisania takich firm, jak: 3B Scientific, Jamba, Kirow Leipzig czy Heraeus. Te nazwy nic państwu nie mówią? Nic dziwnego! Faktycznie są one zazwyczaj nieznane szerszemu odbiorcy, bo firmy działają w wąskich wyspecjalizowanych branżach, najczęściej B2B (biznes dla biznesu). Łączy je to, że są małe i celowo nie rosną, wyrzekając się ekspansji, ponieważ są zadowolone z punktu, który osiągnęły. A osiągnęły sporo. Każdy z nich jest bowiem w pierwszej trójce producentów czy dostarczycieli usług ze swojej branży. To prawdziwi ukryci mistrzowie.
Swoich ukrytych mistrzów mają też Amerykanie, Francuzi albo Brytyjczycy. I nie chodzi w tym przypadku tylko o zdobycie miejsca w czołówce światowych producentów. Znaczenie tamtejszych MSP dla społeczeństwa leży w czymś innym. Brytyjski ekonomista Ernst Friedrich Schumacher wydał w latach 70. bestsellerową książkę pod znamiennym tytułem „Małe jest piękne”. Ten uniwersytecki kolega Johna Maynarda Keynesa i Johna Kennetha Galbraitha stawiał w niej tezę, że to małe przedsiębiorstwa są odtrutką na ekscesy współczesnego kapitalizmu – jego bezosobowość, odczłowieczenie i zbytnie skupienie na rynkach finansowych. Dlatego faktycznie spoczywa na nich duża odpowiedzialność. Mówiąc najkrócej: jaki miś, takie społeczeństwo.