Handel stanął przed wyzwaniem: Polacy robią zapasy w obawie przed wirusem i półki sklepowe pustoszeją. No i – tak jak w innych branżach – wielu pracowników wzięło wolne, by zapewnić opiekę dziecku.
– Problem niedostatecznej kadry w sklepach znacząco się on pogłębił. Mamy przypadki odwoływania osób z urlopów do pracy. Pracownicy skarżą się, że utrudnia się im wzięcie wolnego na dziecko – mówi Piotr Adamczak, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Biedronce.
Związki zawodowe działające przy innych sieciach mówią o groźbach pod adresem pracowników. Straszy się ich, że nie dostaną dodatków do wynagrodzenia, jeśli wezmą wolne.
Mimo problemów z zatowarowaniem i obsadą sieci nie zamierzają zamykać placówek.
Reklama
– Opracowaliśmy procedury zapewniające możliwość stałej pracy centrów dystrybucyjnych i sklepów – twierdzi Aleksandra Robaszkiewicz z Lidl Polska.
Żabka ma już scenariusze na wypadek np. konieczności wyłączenia części centrów logistycznych czy pracy zdalnej załogi. – Mamy zapewniony ciąg logistyczny. Zamierzamy koncentrować się na kluczowych grupach asortymentowych. Zapasy w centrach odpowiadają zapotrzebowaniu. Na bieżąco realizujemy zwiększone dostawy do franczyzobiorców – słyszymy w biurze prasowym Żabki.
– Nasze centra dystrybucyjne działają przez całą dobę, a dzięki wypracowanym przez lata procedurom jesteśmy gotowi na wiele scenariuszy – mówi Wojciech Józefowski, dyrektor działu logistyki Biedronki.
Sklepy online też uspokajają: nie wstrzymują realizacji zleceń, choć z powodu wzrostu zainteresowania czas realizacji się wydłużył.
W piątek rząd zadecydował, że zamyka centra handlowe – mamy ich ponad 500. Otwarte w nich będą tylko sklepy spożywcze, apteki, drogerie i pralnie. Nie znaczy to, że teraz nigdzie nie kupimy butów czy ubrania. Te sklepy mogą być otwarte, jeśli działają jako samodzielne obiekty i nie przekraczają 2 tys. mkw. Weekend pokazał, że nie wszyscy się do tego zastosowali. Były centra, gdzie otwarte były Castorama, Leroy Merlin, salony z biżuterią czy sklepy z zabawkami.
− Przepisy nie są jasne. A co nie jest zabronione, to jest dozwolone. Wiele obiektów pozostawiło decyzję właścicielom placówek. W najbliższych dniach sytuacja się wykrystalizuje − mówi Anna Szmeja z Retail Institute.
Polska Rada Centrów Handlowych liczyła się z takim obrotem sprawy. − Wprowadzono zakaz imprez masowych, a we Włoszech też zamknięto galerie − mówi Mikołaj Nowak z Polskiej Rady Centrów Handlowych. Sklepy w galeriach od kilku dni notowały spadki obrotów i właściciele zastanawiali się, co zrobić. − Odkąd zamknięto szkoły i przedszkola, nie mieliśmy praktycznie klientów. Może kilkunastu odwiedzających przez cały dzień, a transakcje można policzyć na palcach jednej ręki − tłumaczy pracownik jednego ze sklepów odzieżowych.
Z danych Retail Institue wynika, że od 2 do 8 marca odwiedzalność centrów handlowych zmalała o 5,6 proc. w porównaniu do roku poprzedniego. Ostatnie dni przyniosły znaczące pogłębienie spadku, (dane mają być znane we wtorek). Ten rok skończy się dwucyfrowym spadkiem obrotów w galeriach. W 2019 r. wzrosły o 1,6 proc.
Handlowcy popierają decyzję rządu, bo mówią, że problemem stało się już zapewnienie personelu na czas funkcjonowania sklepów, które są otwierane o 9 rano, a zamykane o 22 wieczorem.
− Obsada nam się bardzo skurczyła, bo wielu pracowników wzięło wolne w związku z zamknięciem placówek oświatowych. Do tego dochodzi sezon grypowy − mówi właściciel butiku działającego w stołecznej galerii.
Dlatego centra handlowe na własną rękę poszukiwały rozwiązań, które zmniejszą koszty funkcjonowania.
− Niektóre rozważały skrócenie czasu pracy, czyli otwieranie obiektów w godzinach 11−19 − informuje Nowak. Z ustaleń DGP wynika jednak, że chodziło o mniejsze obiekty. Duże nie tylko nie chciały się zamykać, lecz także nie planowały nic zmieniać w funkcjonowaniu. Zamknięcie to dla nich duży: nie będzie żadnych wpływów, a są zobowiązania.
Handlowcy mają pomysł, jak usprawnić proces dystrybucji towarów do sklepów, które działają. – Zasugerowaliśmy w resorcie rozwoju, by na czas walki z koronawirusem wróciła możliwość zatowarowania placówek w niedzielę – mówi Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji. Obecnie sklepy biorą towar w poniedziałek z samego rana, tuż przed otwarciem. To za mało czasu, by wypełnić pustki, jakie powstały w marketach po wzmożonych zakupach. No i nie ma kto go rozkładać.
– Wiele osób wzięło wolne na dziecko. Zespół nam się znacząco skurczył. Pracownicy nie nadążają z uzupełnianiem braków na półkach, z których wszystko od razu znika – mówi pracownik sklepu sieci Carrefour.
Resort rozwoju nie wyklucza poluzowania przepisów o zakazie handlu, ale taka decyzja wymaga zgody ze strony Ministerstwa Pracy.
Zatrudnieni w niektórych sieciach otrzymali już w piątek telefoniczne zawiadomienie, że mogą być wezwani do pracy niedzielę.
– To straszne. Jest nas mało, mamy więcej pracy, a teraz będziemy tyrać jeszcze w niedziele – skarży się sprzedawca z Biedronki.