W tej kadencji parlamentu w ławach poselskich zasiadają przedstawiciele pięciu ugrupowań: Prawa i Sprawiedliwości, Koalicji Obywatelskiej, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz Konfederacji. Przy czym SLD poszło do wyborów w koalicji z Wiosną oraz z Razem, PiS zasilili posłowie Solidarnej Polski i Porozumienia Jarosława Gowina, a w ramach Koalicji Obywatelskiej – obok Platformy – znalazło się miejsce także dla Nowoczesnej i Zielonych. Za każdą z tych partii – przynajmniej w teorii – stoją think tanki.
Dosłownie to „zbiorniki myśli”. Zwykle (ale niekoniecznie) organizacje pozarządowe, które chcą być niezależne i nie działają dla zysku. Zajmują się najczęściej konsultingiem, doradztwem, przygotowywaniem analiz, uczestnictwem w debatach publicznych oraz prowadzeniem badań, które przeważnie koncentrują się na rozwiązywaniu problemów społecznych. Think tanki utrzymują się przede wszystkim ze środków publicznych, funduszy europejskich albo prywatnych darowizn. To ma uwiarygodniać transparentność tych instytutów, ośrodków, centrów wymiany myśli i stawiać grubą kreskę między nimi i środowiskami, które chciałby wywierać polityczny wpływ na ich funkcjonowanie. Nie jest jednak tajemnicą, że organizacje doradcze to nie tylko okołoakademickie „zbiorniki myśli”, lecz także suflerzy partii politycznych. Podpowiadają im konkretne strategie i pomysły legislacyjne, jak np. Fundacja Konrada Adenauera blisko związana z niemieckimi chadekami z CDU albo Fundacja Friedricha Eberta spowinowacona z kolei z socjaldemokratami z SDP.
Reklama
Partie polityczne w Polsce nie chcą być gorsze od zachodnich, więc hodują własne ośrodki intelektualne, które w teorii są ideowym zapleczem. W teorii, ponieważ kiedy polityk dojdzie do władzy, zazwyczaj traci słuch. Think tank jest, ale jakby go nie było.

Nie chodzi o intelektualny PR

– Nie mamy poczucia, że PiS nas słucha – twierdzi Paweł Musiałek, dyrektor zarządzający Centrum Analiz przy Klubie Jagiellońskim. – Kiedy politycy znajdą się już po rządowej stronie, mają przeświadczenie, że wszystko wiedzą, co do pewnego stopnia jest prawdą, ponieważ mają dostęp do danych, których my nie posiadamy, dlatego trudno nam wypowiadać się ex cathedra w zakresie polityki podatkowej czy militarnej. Poza tym think tanki powodują pewien dyskomfort dla administracji państwowej. Publikują raporty, które co jakiś czas wykorzystuje opozycja albo dziennikarze, by punktować rządzących i rozliczać z obietnic. Ponadto gdy polityk wchodzi do rządu, większość czasu poświęca na zarządzanie kryzysowe, a nie strategiczne, toteż trudno mu korzystać z podszeptów think tanków, które mają inny „timing” na sprawy publiczne. I jeszcze jedna kwestia: nie zapominajmy, że rządzący są zależni od woli politycznej swojego środowiska, lobbingu różnych grup społecznych czy nacisków wewnątrzpartyjnych. A think tanki patrzą na rzeczywistość z punktu widzenia dobra publicznego bez tych zakłóceń.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP