Trudno oczekiwać, aby globalna gospodarka jeszcze raz zaliczyła spektakularne spowolnienie i dalej pogrążała się w niepewności z powodu napięcia między Waszyngtonem a Pekinem oraz brexitu.
Raczej nie powtórzy się też zaskakujący zwrot o 180 stopni w polityce monetarnej największych banków centralnych świata. Z kolei polska gospodarka nie uniknie dalszego spowolnienia, które jednak nikogo nie zaskoczy, bo wszyscy je prognozują od wielu miesięcy.

Zwalniać raczej nie będą

Przed nami rozstrzygnięcia wielu zagadek ekonomicznych, które są bardzo ważne dla tego, co będzie się dziać w Polsce także w kolejnych latach. Najważniejsza dotyczy tego, czy zmieni się trend na polskim rynku pracy i po kilku latach nieustannego spadku ponownie zacznie rosnąć bezrobocie. Takie zjawisko występuje zwykle w okresach pogorszenia koniunktury, a co do tego, że nie uda się tego uniknąć w roku 2020, przekonani są praktycznie wszyscy ekonomiści i analitycy publikujący własne prognozy. Jednakże mamy wyraźny problem demograficzny, który w ciągu ostatnich dwóch lat oznaczał niedobór ludzi na rynku pracy, łagodzony tylko przez napływ imigrantów. Możliwe więc, że teraz firmy, ograniczając aktywność biznesową, dojdą do punktu, w którym będą zatrudniać dokładnie tyle osób, ile im potrzeba – przestaną szukać kolejnych. Ale nie będzie to oznaczać konieczności zwolnienia tych, którzy pracę już mają, a więc stopa bezrobocia wcale nie będzie musiała rosnąć.
To zjawisko możemy obserwować za granicą, np. w gospodarce niemieckiej. Tam w 2020 r. może wręcz pojawić się recesja. Ale nawet ona, z powodów demograficznych, nie będzie musiała przekładać się na wzrost bezrobocia. Taka sytuacja będzie zaogniać spór na linii Niemcy – reszta świata w kwestii stymulacji fiskalnej u naszych zachodnich sąsiadów. Już teraz wielkie instytucje, takie jak Europejski Bank Centralny, Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Komisja Europejska, mniej lub bardziej sugestywnie apelują do władz w Berlinie, aby te, korzystając z dobrej sytuacji finansowej i niskiego zadłużenia, poluzowały swoją politykę fiskalną i zamiast hodować nadwyżki budżetowe, zaczęły chętniej wydawać pieniądze publiczne, chociażby na inwestycje w infrastrukturę. Te miałyby napędzać wzrost gospodarczy nie tylko w Niemczech, lecz także w całej strefie euro. Niemcy odpowiadają, że nie ma potrzeby rozstawać się z nadwyżkami w budżecie, bo przecież spowolnienie to nie kryzys. Jeśli w 2020 r. Niemcy faktycznie wpadną w recesję, możemy usłyszeć: „Po co walczyć z recesją, skoro nie towarzyszy jej wzrost bezrobocia”. I będzie to argument, bo faktycznie od lat głównym sensem ingerencji państwa w cykl koniunkturalny była chęć zapobiegania wzrostowi bezrobocia. Ale skoro tym razem uchroni nas przed tym demografia, to po co interweniować? Ostatnie dziesięciolecie udowodniło, że można „drukować pieniądze” i stymulować gospodarkę monetarnie na wielką skalę, nie wywołując przy tym wzrostu inflacji. Rok 2020 może nam pokazać, że można tolerować recesję, nie wywołując przy tym wzrostu bezrobocia.
Reklama

Inflacja wzrośnie i… spadnie

Wszystko wskazuje na to, że w pierwszej połowie 2020 r. zobaczymy w Polsce wskaźnik rocznej inflacji w okolicach 3,5, a może nawet 4 proc. Jeśli to nastąpi, będzie to pierwszy taki przypadek od lipca 2012 r. W ostatnich miesiącach inflację w górę ciągną głównie drożejące usługi, a także zdecydowanie droższe niż rok temu warzywa. Na początku przyszłego roku dojdzie do tego podwyżka cen energii elektrycznej. Coraz większy wpływ na wskaźnik inflacji mogą mieć też ceny wieprzowiny, która drożeje na całym świecie w efekcie rozprzestrzeniania się ASF, czyli afrykańskiego pomoru świń. W Chinach w ciągu roku ceny poszły w górę o ponad 100 proc. W wyniku niedoborów mięsa na rynku Chińczycy importują z Europy więcej niż zwykle, podbijając tym samym ceny także w Unii Europejskiej.
Ceny trzody chlewnej w skupie są w tej chwili w Polsce najwyższe w historii. Przełożenie się tych wzrostów na handel detaliczny jest zapewne kwestią niezbyt długiego czasu.
Nie wiadomo jednak, czy wspomniane impulsy inflacyjne utrzymają się przez cały rok. Zdaniem wielu ekonomistów w drugim pół roczu ceny znów będą rosnąć wolniej, a wskaźnik inflacji szybko powróci w okolice 2 proc.

Porażka PPK, sukces IKE

Pracownicze plany kapitałowe wystartowały w roku 2019, ale bez sukcesu – popularność tej formy oszczędzania na emeryturę wśród osób, które mają taką możliwość, jest zdecydowanie niższa od wcześniejszych oczekiwań rządu. W 2020 r. ta sytuacja nie ulegnie zmianie i nadal będzie można mówić o fiasku PPK. Zdecydowanie większe szanse na sukces będą miały nowe IKE, które powstaną z przekształcenia dotychczasowych OFE. Od początku czerwca do końca lipca będziemy mogli zdecydować, aby równowartość naszych jednostek uczestnictwa w OFE została zapisana na naszych kontach w ZUS. Ale większość z nas tego nie zrobi, bo zapomni, nie będzie mieć na to czasu, bo będzie oglądać mistrzostwa w piłce nożnej, nienawidzi ZUS lub jest jej wszystko jedno. W efekcie większość aktywów z OFE trafi do IKE, bo ten wariant nie wymaga od nas absolutnie żadnej aktywności. Dzięki temu nasz kapitał nieco wspomoże koniunkturę na warszawskiej giełdzie, a opłata przekształceniowa zainkasowana przez rząd wspomoże budżet centralny, co akurat w 2020 r. może okazać się bardzo ważne.

Trump wygra, brexit dalej będzie straszyć

Rok 2020 może przynieść zmianę na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, ale raczej do niej nie dojdzie, ponieważ w USA zwykle urzędujący prezydenci są wybierani na drugą kadencję. W ostatnich 100 latach inaczej było tylko trzy razy, w tym ostatni raz 28 lat temu (George Bush). Przed nim walkę o reelekcję przegrali Herbert Hoover w 1932 r. i Jimmy Carter w 1980 r. Statystyka jest więc po stronie Trumpa, a pomagać mu powinien też… proces impeachmentu, który z jednej strony nie ma w obecnym Kongresie USA szans na finalizację, a z drugiej będzie mobilizować wyborców obecnej głowy państwa. Zanim jednak do wyborów dojdzie, kampania wyborcza może mieć wpływ na rynki finansowe, które będą raczej kibicować obecnemu prezydentowi, bo dba on o bogatych, obniża im podatki i generalnie lubi giełdę.
Historycznym wydarzeniem politycznym przyszłego roku będzie brexit, który – jak wszystko wskazuje – nastąpi już 31 stycznia i nikim to nie wstrząśnie, bo wszyscy zdążyli się już tą trwającą ponad trzy lata sagą znudzić. Potem wrócą stare obawy o konsekwencje gospodarcze i dla Wielkiej Brytanii, i dla Unii Europejskiej. Zwłaszcza że obydwie strony zaczną się kłócić o model wzajemnych stosunków po okresie przejściowym, który ma się zakończyć wraz z końcem 2020 r. (a Boris Johnson zarzeka się, że nie będzie chciał go przedłużać). Możliwe więc, że brexit będzie na nastroje gospodarcze w Europie wpływał tak samo źle po fakcie, jak źle na nie wpływał przed.

Budżetowe czary

Nikt do końca nie wie dlaczego, ale rząd Mateusza Morawieckiego wciąż upiera się, że zamierza zlikwidować w Polsce w 2020 r. deficyt budżetowy i doprowadzić do zrównoważenia budżetu. Skoro się upiera, to zapewne mu się to uda (bo inaczej byłby wstyd i prestiżowa porażka), tym bardziej że nie powinno być to trudne. Rząd w zanadrzu będzie mieć i opłatę przekształceniową z OFE, i przelew zysku z NBP na nowych, świeżo przyjętych zasadach (dzięki którym można przelać więcej), a w razie czego można też poprzesuwać wydatki zarówno wstecz (czyli na grudzień 2019), jak i w przyszłość, czyli na 2021. Można pomanipulować zwrotami podatku VAT dla przedsiębiorców na przełomie roku, można poprzesuwać płatności związane z kosztami obsługi zadłużenia, zawierając odpowiednie transakcje na rynku finansowym. Zawsze można też ograniczyć wysokość dotacji do ZUS i w ten sposób przenieść deficyt z budżetu centralnego do ZUS. Deficyt sektora finansów publicznych od tego nie zmaleje, ale wynik w samym tylko budżecie centralnym ulegnie poprawie. W całym sektorze finansów publicznych deficyt oczywiście będzie, a w budżecie centralnym oczywiście go nie będzie.

Z Unią jakoś to będzie

Prawo i Sprawiedliwość w 2020 r. będzie nadal podejmować działania pogarszające stosunki pomiędzy Warszawą a Brukselą i innymi stolicami Zachodu. Mimo to uda nam się wynegocjować dość przyzwoite pieniądze w kolejnym budżecie unijnym na lata 2021–2027. Będą one oczywiście mniejsze niż w poprzednich latach, ale głównie w efekcie tego, że po pierwsze Polska jest już wyraźnie bogatsza niż 7 czy 14 lat temu, więc relatywnie mniej nam się należy, a po drugie Unia po odejściu Wielkiej Brytanii będzie mieć generalnie mniej pieniędzy do podziału.
W kwestii łamania zasad praworządności Unia będzie głośno narzekać i zapowiadać „dalsze kroki”, ale tym razem jeszcze do trudnych decyzji – typu zablokowanie środków dla Polski – nie dojdzie. W uzyskaniu niezłego wyniku w negocjacjach budżetowych pomoże nam podpisanie się w czerwcu premiera Morawieckiego pod unijnym Europejskim Zielonym Ładem. W 2019 r. premier się pod nim nie podpisał, ale też go nie zawetował, byłoby więc niezwykle dziwne, gdyby to zrobił sześć miesięcy później. Drugi raz wstrzymać się już nie będzie można, więc premier się podpisze i ogłosi, że to wielki sukces. Możliwe zresztą, że będzie miał rację.
Sądownictwo w Polsce będzie się natomiast pogrążać w chaosie, co dodatkowo wydłuży czas postępowań. W efekcie w kolejnym wydaniu rankingu Doing Business znów spadniemy o kilka miejsc niżej, tak samo jak w roku 2019.

Nowe cła na Europę, rozejm z Chinami

Donald Trump w roku wyborczym będzie się wystrzegać kroków i gestów mogących doprowadzić do ponownej eskalacji konfliktu handlowego z Chinami. To mogłoby bowiem wywołać problemy gospodarcze akurat w tych stanach USA, w których przewaga Trumpa w sondażach jest niewielka i w których można przegrać całe wybory. Nowych stawek celnych więc nie będzie, za to będą toczyć się rozmowy o likwidacji tych opłat celnych, które wprowadzono wcześniej. Negocjacje dotyczące porozumienia handlowego będą trwać cały rok i przeciągną się na rok 2021. Z kolei umiejętnie podsycane nadzieje na to, że zakończą się dobrze, będą głównym czynnikiem napędzającym wzrost notowań na giełdzie nowojorskiej, co Donald Trump będzie z kolei wykorzystywał w swojej kampanii wyborczej.
Uspokojeniu sytuacji na linii Waszyngton – Pekin towarzyszyć będą jednak inne protekcjonistyczne pomysły prezydenta USA, ponieważ traktuje on je wciąż jako kluczowy element polityki zagranicznej. Dlatego doczekamy się realizacji tegorocznych zapowiedzi o rozpoczęciu wojny handlowej z Unią Europejską, co oczywiście dodatkowo pogorszy sytuację gospodarczą na naszym kontynencie. Wpływ na Polskę będzie raczej ograniczony, bo Stany Zjednoczone nie należą do naszych głównych partnerów handlowych.

Giełda w górę, ceny mieszkań bardziej

Warszawska giełda papierów wartościowych pójdzie w 2020 r. w górę. Głównie dlatego, że i w 2019 r., i w 2018 r. szła w dół, więc po dwóch nieudanych latach należy się inwestorom odbicie. Ponadto pozytywny wpływ na rynek i wyceny spółek powinno mieć uruchomienie PPK i rozstrzygnięcie niejasności związanych z przekształcaniem OFE w IKE, które wcześniej mogły zwiększać niepewność na polskim rynku.
Wzrost notowań na giełdzie nie dorówna jednak wzrostom cen na rynku nieruchomości. Inwestycje w mieszkania pozostaną ulubioną formą oszczędzania wśród tych Polaków, których stać na oszczędzanie. Rekordowo niskie stopy procentowe (realnie ujemne) i brak alternatywy, wynikający choćby z nieufności sporej części Polaków do rynku kapitałowego, będą wciąż napędzać popyt na tego typu inwestycje. Jednakże coraz trudniejszy i droższy dostęp do nowych gruntów w miastach oraz wzrost płac w sektorze budowlanym będą mogły ograniczać podaż nowych mieszkań i sprzyjać wzrostowi cen.
Dlatego nawet jeśli na giełdzie zobaczymy wzrosty, to prawdziwą hossę nadal będziemy mieć głównie na rynku nieruchomości.©℗